O Józefie Ulmie pisałem nie tak dawno w poście Kordian i cham" z Markowej. Studiując dostępne mi wówczas źródła stwierdziłem, że publikowane życiorysy bł. Józefa i całej rodziny Ulmów są dość skąpe. Stąd też dalsze poszukiwania, dzięki którym przeczytałem trzy popularne pozycje dotyczące błogosławionej rodziny z Markowej.
Pierwsza to „Markowskie bociany. Opowieść o bohaterskiej Rodzinie Wiktorii i Józefa Ulmów” autorstwa Marii Elżbiety Szulikowskiej, Wydawnictwo Archidiecezji Przemyskiej, wydane w 2017 roku za pozwoleniem Kurii Metropolitalnej w Przemyślu, 208 stron tekstu + 16 stron dodatku z fotografiami. Pozycja „hagiograficzno-laurkowa”, gdzie autorka oprócz podania faktów dotyczących życia i śmierci błogosławionych Ulmów, stara się na zrekonstruować duchowość rodziny. Przy ograniczonych materiałach, do których miała dostęp autorka, zadanie z gatunku karkołomnych, a efekt miejscami sztuczny i cukierkowaty. Opowieść fabularyzowana, więc czyta się przyjemnie, chociaż można się "zasłodzić".
Druga to „Ku szczytom świętości” autorstwa postulatora procesu beatyfikacyjnego ks. Witolda Burdy, Wydawnictwo Archidiecezji Przemyskiej, wydanie z 2023 roku, 142 strony tekstu. Publikacja będąca w dużej mierze streszczeniem posito skupia się na wymaganej w procesie beatyfikacyjnym odpowiedzi „Czy Ulmowie umarli jako męczennicy kościoła katolickiego?”
Autor rozważa przy tym trzy konieczne aspekty:
-aspekt formalny od strony męczenników (ex victimae), czyli intencję, którą kierowali Ulmowie (czy ich motywacja do czynu skutkującego męczeństwem wynikała z wiary?);
- aspekt formalny od strony prześladowcy (ex persecutoris): czyli motywację komendanta Eilerta Diekena i jego współpracowników (czy ich czyn wynikał z nienawiści do wiary?);
- aspekt materialny, czyli sposób w jaki umarli Ulmowie (śmierć zadana w sposób gwałtowny, okrutny, bez możliwości obrony).
Czy postulatorowi udało się w równym stopniu wykazać wszystkie trzy aspekty? Zweryfikowała to pozytywnie watykańska Dykasteria do spraw kanonizacyjnych, ale czytelnik może się o tym przekonać samodzielnie. Książkę czyta się dość ciężko, gdyż chwilami przypomina akta procesowe. Sporo jest też niepotrzebnych powtórzeń.
Z dotychczas przeczytanych publikacji najbardziej trafiła mi do serca książka: „Błogosławiony Józef Ulma; Opowieść pisana życiem; O moim wujku „Ulmanie” słów kilka” autorstwa Jerzego Ulmy, Wydawnictwo: Rafael Dom Wydawniczy, wydanie z 2024 roku, 224 stron bogato ilustrowanego tekstu.
Książka powstała w oparciu o rozmowę w formie wywiadu ks. Pawła Tołpy - wikariusza parafii w Markowej w latach 2017-2023 z Jerzym Ulmą - bratankiem błogosławionego Józefa. Jak pisze konsultant historyczny książki dr hab. Wacław Wierzbieniec, prof. UR „Recenzowana książka zdecydowanie wyróżnia się na tle dotychczasowych publikacji swą formą oraz bogactwem nieznanych dotąd faktów z życia rodziny Ulmów.”
Autor książki Jerzy Ulma (ur. w 1963 roku), jest synem Władysława (1918 - 2007) młodszego brata Józefa Ulmy. Bratanek błogosławionego zgromadził bogate materiały, w dużym stopniu nieznane historykom, w tym zapiski samego Józefa Ulmy i inne związane z nim dokumenty. Książka Jerzego Ulmy jest bardzo osobista. Ma się wrażenie, że autor patrzy na stryja Józefa i stryjenkę Wiktorię, w dużej mierze oczyma swojego ojca Władysława.
Z jednej strony wyraźnie demitologizuje sylwetki błogosławionych pisząc np.: W jednej z książek o Rodzinie Ulmów przeczytałem, że Ciocia i Wujek byli rodzicami, którzy z ogromną radością, bardzo chętnie wstawali w nocy zbudzeni przez dzieci, by je nakarmić czy przewinąć. Nie zachował się żaden przekaz, który mógłby w sposób wiarygodny potwierdzić tę tezę. Oni bez cienia wątpliwości bardzo kochali swoje potomstwo.
|
Marcin Ulma (1869- 1943) |
Jak każdy kochający ojciec czy matka, siłą rzeczy musieli wstawać nocą do swoich małych pociech i niewątpliwie wiązało się to z wyrzeczeniem i z trudem. Nie wierzę jednak, że tylko na to czekali, aby mieć nieprzespaną noc, i że z ogromną radością budzili się w środku kolejnej. Myślę, że wszyscy rodzice rozumieją myśl, którą chcę tutaj wyrazić. Mówię o tym, bo chcę pokazać, że Ulmowie to byli naprawdę normalni ludzie. Mieli swoje obowiązki i było ich rzeczywiście bardzo dużo.
Z drugiej strony nie skrywa wyraźnego podziwu: Mimo tej zwyczajności Ulmowie to ludzie niezwykli. Oprócz wypełniania obowiązków, pamiętali o codziennym pacierzu; oprócz rozmaitych spotkań, pamiętali o tym jednym, niedzielnym, jakim była Msza Święta. Byli dokładnie tacy sami jak my. Wyróżniali się tylko i wyłącznie jedną rzeczą: nie dali sobie wmówić, że Bóg jest nieważny; nie zatracili Go w swoim sercu.
Ciekawym zabiegiem autora jest też spojrzenie na Stryjka przez książki, które on czytał, a które do dziś zachowały się w posiadaniu rodziny. Pasję czytelniczą Józef wyniósł z rodzinnego domu, od swojego ojca Marcina Ulmy (1869- 1943).
Równie gorliwym bibliofilem był drugi syn Marcina – Władysław ojciec autora książki, który zapisał w dzienniczku „Lubiłem czytać, wybór książek był, bo brat Józef był bibliotekarzem w Kole Wici, a zaczęło się na Trylogii. W Kole Młodzieży później byłem bibliotekarzem. Jak na jakie większe święta dostałem jakąś ciekawą książkę, wolałem ją od dobrej kiełbasy”.
Zachowany w dokumentach rodzinnych spis książek prywatnej biblioteki Ulmów obejmował 350 skrupulatnie skatalogowanych pozycji, wypożyczanych mieszkańcom Markowej na zasadach podobnych do ówczesnych bibliotek publicznych. Nie mam dostępu do pełnego katalogu, a jedynie do wybranych pozycji przywołanych w książce. Wydaje się, że co najmniej 80%, a może i 90% pozycji dotyczyło spraw gospodarczych lub technicznych. W spisie jest po kilka pozycji dotyczących hodowli drobiu, królików, jedwabników, uprawy roślin itd. - pełen zakres zagadnień interesujących wiejskiego gospodarza. Ale także książki o prądnicach, elektryczności, fotografii, budowie radia, alfabecie Morse'a, telegrafie i kwestiach, które do standardowych zainteresowań włościanina stanowczo nie należały. Z bliskich sercu pozycji odnalazłem podręcznik Józefa Brykczyńskiego c.k. technika inspekcji leśnej "
O lesie i drzewach przypolnych" wydany we Lwowie w 1899 roku.
Urodzony w 1900 roku Józef Ulma raczej nie miał szans zakupić tej książki (chyba że w antykwariacie), należy więc przypuszczać, że pozycję zakupił jeszcze jego ojciec Marcin Ulma, który też lubił czytać książki. Sądząc po lekturach Józef Ulma z pewnością nie był prostaczkiem czy dewotem, ale człowiekiem poszukującym, także w sferze duchowej (
Fides quaerens intellectum). Oprócz typowej literatury religijnej wydawanej w Kościele Katolickim jak np.: Gazeta Niedzielna, modlitewniki, w biblioteczce dość licznie reprezentowane są również mniej "ortodoksyjne" pozycje. Przykładem może być broszura „Droga prawdziwa do Boga prawdziwego” autorstwa chrześcijańskiego mistyka (przed duchową przemianą okultysty i masona) Paula Sédira (właśc. Yvon Le Loup 1871-1926, autora wielu książek popularnych w międzywojennej Polsce. Dokładnie to samo wydanie z biblioteczki bł. Józefa możemy obejrzeć w
bibliotece cyfrowej Polona. W kontekście złożonej przez Ulmów ofiary znamiennie brzmią słowa zakończenia książeczki:
Człowiek nie potrzebuje innego człowieka, żeby pić u źródeł, bowiem nikt nie jest tak blizki Boga. jak on sam. Nie potrzeba zgoła pośredników. nie potrzeba zgoła innego obrzędu, jak prosta i ufna modlitwa; innego kultu, jak miłosierdzie; innej uprawy, jak Miłość braterska.Patrząc przez pryzmat lektur wydaje się, że bł. Józef uległ dość powszechnej w okresie międzywojennej fascynacji jasnowidzką, bioenergoterapeutką i zielarką Agnieszką Pilchową (1888-1944). Przypisywano jej m.in. autorstwo słynnej "
przepowiedni z Tęgoborzy". W kilku książkach spisała ona co najmniej kontrowersyjne wizje na temat stworzenia świata, zaświatów, wędrówki dusz czyli reinkarnacji itp. itd. Jak widać współczesna powszechna fascynacja ezoteryką nie jest czymś nowym. W bibliotece cyfrowej Polona odnalazłem "
Życie na ziemi i w zaświecie czyli wędrówka dusz" z serii "Książnica Wiedzy Duchowej" z biblioteki bł. Józefa.
Przez jakiś czas bł. Józef prenumerował również „Odrodzenie : miesięcznik poświęcony sprawom odrodzenia człowieka i badaniom zjawisk duchowych” z tego samego teozoficznego nurtu i z tego samego wydawnictwa co poprzednia pozycja. Wydawnictwo "Książnica Wiedzy Duchowej" specjalizowało się w publikowaniu książek i broszur związanych z duchowością, ezoteryką, teozofią, mistyką chrześcijańską oraz innymi formami poszukiwań duchowych. Publikowało zarówno tłumaczenia zagranicznych autorów (np. związanych z teozofią i antropozofią), jak i dzieła polskich autorów
Być może najtrudniejszą lekturą Józefa, była rozprawa „
Dzieje stosunku wiary do rozumu” Johna Williama Drapera (1811-1882) amerykańskiego przyrodnika i historyka, pioniera fotografii. Książka Drapera spopularyzowała tezę o konflikcie, postulując wewnętrzną wrogość w relacji między religią a nauką. Była powszechnie czytana (50 wydań w USA) i została przetłumaczona na 10 języków. Draper przedstawił w niej rozwój chrześcijaństwa jako czynnik prowadzący do ograniczenia rozwoju nauki. Jego argumentacja, skierowana do jego współwyznawców protestantów, zawierała antykatolicką retorykę, ale pod względem stosunku do nauki zrównywała te denominacje: „
Tak więc dwa współzawodniczące z sobą stronnictwa chrześcijańskie, protestanckie i katolickie, zgadzały się na jedno: niedopuszczania żadnej nauki prócz tej, którą uważały one za zgodną z Biblią”. Józef książkę przeczytał o czym świadczą sporządzone notatki. Przy czym nie są dosłownie to przepisane fragmenty książki Drapera, lecz prawdopodobnie jakaś synteza głównych myśli:
Obecne oddalenie się ludzkości od religii. Jedni czynią to jawnie, inni cicho, pomału oddalają się tem pewniej i dalej. Stosunki te mogą całkiem świat przeobrazić. Dzieje wiedzy stanowią obraz walki dwóch potęg: z jednej strony umysłu ludzkiego, wydzierającego się z więzów, a z drugiej krępujących go czynników: wiary tradycyjnej ludzi interesownych. Wiara jest jedna i ta sama – wiedza zaś postępuje naprzód [...]. Arystoteles opierał swoją naukę na badaniu prawa przyrody oraz usiłował zbadać ogólne zasady, na których opiera się życie w ogóle. [...] Jest Siła, nie mająca uosobienia która powoduje życie i ruch we wszechświecie. Religje są rozmaite dlatego że ludzkość jest niedostatecznie rozwinięta. Boga czyli tej siły nie można zrobić (?)
uosobienia i wyobrazić, ponieważ On nie ma uosobienia. Jest ogólny, niezmierzony, działający wszędzie. Jakie inne przemyślenia ta lektura pozostawiła w umyśle Józefa? Autor pewnie był Józefowi bliski ze względu na wspólnotę fotograficznej pasji, wydaje się jednak, że w przeciwieństwie do Johna Wiliama, Józef odnalazł
consensus między wiarą a rozumem.
Oczywiście bł. Józef studiował także Biblię, a właściwie tylko biblijne "wypisy", czyli podręcznik do nauki religii z fragmentami Starego i Nowego Testamentu, używany w galicyjskich szkołach od połowy XIX wieku do I wojny światowej - "
Dzieje biblijne starego i nowego przymierza: dla szkół ludowych katolickich" autorstwa ks. Ignaza Schustera (1813-1869) w tłumaczeniu ks. Michała Rodeckiego. Pozycja miała wiele wydań, z uboższą lub obfitszą szatą graficzną. Niestety w bibliotekach cyfrowych nie udało mi się trafić na wydanie będące w posiadaniu Ulmów, gdzie znamienna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie byłaby
dokładnie na 151 stronie.Generalnie po zapoznaniu się z zawartością biblioteki Józefa Ulmy nie będziemy się dziwić, że on sam pisał różne teksty zdradzające sporą erudycję, bystrość umysłu i umiejętność oryginalnych sądów. Jako przykład zacytuję zamieszczony w książce fragment dokumentu spisanego ręką Józefa pt.: „O ideowy kierunek organizacyj wiejskich”:
Dzisiejszy stan i stosunek organizacyj wiejskich do innych grup społecznych. Przede wszystkim stwierdzić musimy, że pewne czynniki starają o podniesienie stanu kulturalnego wsi, tak pod względem umysłowym, jak i gospodarczym. Przejawia się to w odpowiednich ustawach, zarządzeniach, zmierzających do podniesienia kultury rolnej. Przejawia się to w tworzeniu i popieraniu organizacyj rolniczych, utrzymywaniu masy instruktorów, wydawaniu książek, czasopism, itp. Urządzanie kursów, utrzymywanie szkół rolniczych. Widzimy więc, że wszystko zmierza do tego, aby nas z biedy wyprowadzić. Jednak te masy dla których się to wszystko tworzy pozostają bierne. I to jest smutne. Teraz weźmy obszarników. Według ogólnych poglądów zdawałoby się, że obszarnicy są tylko ciemiężycielami chłopów.
|
Pielgrzym w Dobromilu Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej |
Jednak zasadniczo tak nie jest, bo przeglądając kartę historji czy dawniejszą, czy najnowszą widzimy, dużo postaci świetlanych, które okazały dużo dobrej woli jak i czym aby wieś postawić na wyższym stopniu rozwoju umysłowego i gospodarczego [...].
Kierowało nimi czysto chrześcijańskie pojmowanie człowieka czy też miłość do ojczyzny, dla której chcieli przysporzyć świadomych obywateli. Nie trzeba dużo wyliczać, ale już Rej w swoich pismach przynajmniej do ochrony chłopa jak i zająców nawoływał. Wziąć twórców Konstytucji 3 maja, chociaż nawet w tej konstytucji dla chłopa dużo nie było, jednak był to krok naprzód. Księżna Izabela Czartoryska napisała pierwszą historję dla dzieci wiejskich. Hr. Badeni przecież powołał do tworzenia kas oszczędności dla wydobycia z biedy materialnej mieszkańców wsi i miasteczek. Maksymiljan Jackowski – twórca Kółek rolnych... A ileż było takich dziedziców co z własnej ochoty uwalniali chłopów z pańszczyzny i starali się o oświatę ludu. [...]
Weźmy taki Wydział Krajowy w byłej Galicji w skład którego również wchodzili szlachcice i obszarnicy, który starał się na każdym kroku podnieść gospodarczo i umysłowo wieś. Towarzystwo Gospodarskie we Lwowie również pracowało usilnie nad podniesieniem gospodarstw wiejskich. [...] Ale weźmy stronę drugą, czarniejszą – co widzimy? Widzimy jak magnateria i szlachta na każdym kroku starali się jak najwięcej ujarzmić chłopów. Uważając chłopa za nieme stworzenie wyciągali ostatnią skórę aby tylko sami mogli żyć i używać świata. Jak tysiące chłopów były bite często bez przyczyny przez wyuzdanych szlachciców itd. I temu o zgrozo pomagali i sami ten proceder uprawiali Księża wszelkiego rodzaju. Ci ludzie którzy mieli nieść wzniośle naukę Chrystusa o miłości bliźniego, którzy mieli nieść pokój ludziom dobrej woli... święcili wodą święconą pola walki. [...] Kiedy kraj potrzebował pieniędzy to musiał szukać u biednych obywateli lub za granicą pożyczkę zaciągać, to nasi bogacze w zagranicznych bankach swoje miljony lokowali. Ale jeżeli sami jesteście bez grzechu możecie rzucić kamień potępienia na innych.
Czy powyższe rozważania Józef spisał samodzielnie, czy korzystając z jakichś nieznanych mi źródeł, ewentualnie z notatek z "wiciowych" prelekcji? Jak obszerne są zachowane osobiste notatki Józefa Ulmy? Tego książka Jerzego Ulmy nie wyjaśnia – myślę jednak, że jest tu spore pole do dalszych badań przez historyków. Zachowana spuścizna po Józefie Ulmie wcale nie jest tak skąpa, jak mogłoby się wydawać z wcześniejszych publikacji i warta jest pogłębionej analizy, podobnie jak sama osoba Błogosławionego. Warto jednak nie zapominać o powiedzonku Józefa Ulmy, który parafrazując Adama Mickiewicza miał zwyczaj powtarzać: Łatwiej jest książkę napisać, niż dzień jeden dobrze przeżyć.
I tych dobrze przeżytych dni tego z okazji Świąt Bożego Narodzenia sobie i Wam życzę.
|
Pejzaż zimowy Markowej na zdjęciu Józefa Ulmy |
26 komentarzy:
"Ale weźmy stronę drugą, czarniejszą – co widzimy? Widzimy jak magnateria i szlachta na każdym kroku starali się jak najwięcej ujarzmić chłopów. Uważając chłopa za nieme stworzenie wyciągali ostatnią skórę aby tylko sami mogli żyć i używać świata. Jak tysiące chłopów były bite często bez przyczyny przez wyuzdanych szlachciców itd. I temu o zgrozo pomagali i sami ten proceder uprawiali Księża wszelkiego rodzaju. Ci ludzie którzy mieli nieść wzniośle naukę Chrystusa o miłości bliźniego, którzy mieli nieść pokój ludziom dobrej woli... święcili wodą święconą pola walki. [...] Kiedy kraj potrzebował pieniędzy to musiał szukać u biednych obywateli lub za granicą pożyczkę zaciągać, to nasi bogacze w zagranicznych bankach swoje miljony lokowali. Ale jeżeli sami jesteście bez grzechu możecie rzucić kamień potępienia na innych."
Nadzwyczaj smakowity tekst rzucił Pan na tapet w ten świąteczny czas! Smakowity bo kontrowersyjno - rewizjonistyczny. Mógłbym od razu pokusić się o szeroki, wielowątkowy komentarz. Jednakże ograniczę się - przynajmniej na początku - do trzech kwestii. Primo, cytat powyżej zapodany (wespół z wyborem książek z jego biblioteki), nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, iż nasz bohater był człowiekiem poszukującym wiedzy i prawdy. Podjął On ów przysłowiowy "kaganek oświaty" - który zawitał do Markowej i okolicy za sprawą nadzwyczaj silnie rozwiniętego ruchu ludowego - i przyświecając nim sobie niczym pochodnią w egipskich ciemnościach - uprawiał godną najwyższego uznania prometejską autokreację, iluminując kolejne zagadnienia i "problematy". Słowem, nauka i wiedza niczym lux lucet in tenebris! Bo przecież nie było łatwo - że użyję eufemizmu - będąc na Jego miejscu, w Jego czasie, w Jego uwarunkowaniach społeczno - ekonomicznych - stawiać takie konkluzje jak owe z zacytowanego fragmentu. Druga kwestia to złożony i - w mym odczuciu - pełen hipokryzji stosunek kościoła do J. Ulma. Przecież był On czynnym działaczem ruchu ludowego, "wiciarzem", mającym "nieuczesany" stosunek do kościoła, o czym świadczy chociażby przytoczony cytat. Kościół za taką postawę potępiał Go. Uważał za kryptokomunistę ( jak wszystkich działaczy ruchu ludowego), proboszcz miejscowy był z Nim przecież skonfliktowany (byłoby wskazanym wielce ustalić detale tego "skonfliktowania"). I nagle, gdy "karta się odwróciła", gdy J. Ulma staje się postacią medialną, sui generis wielce popularnym celebrytą, którego nazwisko ma w sobie ogromny potencjał socjotechniczny - ten sam kościół....zawłaszcza Go sobie, czyni błogosławionym, wystawia laurki hagiograficzne, w których nagle... okazuje sie, iż J. Ulma to katolicki rycerz bez skazy....Jest coś wielce niesmacznego, nieetycznego i nieautentycznego w tej diametralnej wolcie. Czy kościół uderzył się w piersi za...swe grzechy względem J. Ulmy??? Czy przeprosił??? Czy jest ten wątek uwzględniony w muzeum poświęconym Ulmom???
I wreszcie trzeci wątek, już bardzo króciutko. Otóż czyn prześladowców J. Ulma nie wynikał "z nienawiści do wiary". Wynikał z obowiązującego wówczas prawa oraz - jeżeli już mówimy o nienawiści - z nienawiści do Żydów. Słowem, gdyby J. Ulm był ateistą, za swój czyn także zostałby pozbawiony życia.
Pozdrawiam,
Artur Ziaja
Panie Arturze - wiedziałem, że na Pana można liczyć w podobnym temacie :-) Generalnie problem z Józefem Ulmą jak dla mnie jest taki, że mało danych jest nadal "upublicznionych". Czy rodzina udostępnia historykom do badań tylko część materiałów, czy brakuje historyków którzy chcieliby się zmierzyć z tą intrygującą Osobą? Nie mam pojęcia. Nawet ten "smakowity tekst" zamieszczony jest w książce z kilkoma lukami. Oznaczenie opuszczeń [...] zaznaczyłem wg książki - nie ja to wycinałem. Co zostało opuszczone, jak długi był cały tekst to pozostaję dla mnie zagadką. Liczę na to, że po książce Jerzego Ulmy jakiś badacz się tym tematem na poważnie zajmie, nie opuszczając kwestii "niewygodnych".
Co do stosunku przedstawicieli Kościoła Katolickiego do bł. Józefa i jego żony, to nie będę się rozwodził. Napiszę tylko, że wielu późniejszych świętych i błogosławionych za życia miało znacznie większe problemy "instytucjonalne" i nie doczekało się przeprosin (zresztą nie bardzo sobie to wyobrażam, jakby to miało wyglądać).
Odnośnie aspektu męczeństwa "od strony prześladowcy" również uniknę wypowiedzi odsyłając do książki postulatora. Dla mnie to niestety kazuistyka jest, trochę uwłaczająca osobie męczennika. Zresztą przywołajmy tu słynniejszy proces Maksymiliana Kolbego: beatyfikowany jako wyznawca w 1971, kanonizowany jako męczennik w 1982. Co się zmieniło w ciągu dekady?
"Napiszę tylko, że wielu późniejszych świętych i błogosławionych za życia miało znacznie większe problemy "instytucjonalne" i nie doczekało się przeprosin (zresztą nie bardzo sobie to wyobrażam, jakby to miało wyglądać)." Otóż to. A przecież zwykła przyzwoitość nakazuje -że już nie wspomnę o etyce chrześcijańskiej - żeby w takiej sytuacji przyznać się do winy, do popełnionych błędów i przeprosić. Co do formy, najlepiej bez komplikowania sprawy, w myśl zasady brzytwy Ockhama. Przecież przy okazji beatyfikacji J. Ulma, ordynariusz diecezji w której znajduje się Markowa, mógł wystąpić ze stosownym listem pasterskim do wiernych, odczytanym z ambony każdego kościoła.
Wrócę jeszcze do procedury procesu beatyfikacyjnego, a konkretnie do "aspektu formalnego od strony męczenników (ex victimae), czyli intencję, którą kierowali Ulmowie (czy ich motywacja do czynu skutkującego męczeństwem wynikała z wiary?)". Zaintrygował mnie ów problem. J. Ulma - wszystko wskazuje na to - był praktykującym, dojrzałym w swej wierze, katolikiem. Ale "prócz tego" mógł być także ( i zapewne był) osobą empatyczną, współczującą, wrażliwa na krzywdę i przyzwoitą. Jak rozdzielić (odróżnić) te dwa stany rzeczy? Bo przecież nie można poważnie, a priori, założyć, iż nie można być osobą przyzwoitą, nie będąc "uprzednio" osobą wierzącą? A co byłoby gdyby - kazuistycznie teoretyzuję - ustalono, iż postawa J. Ulmy wynikała z Jego wrodzonej przyzwoitości, przy jednoczesnym potwierdzeniu Jego światopoglądu teistycznego?
Jest Pan z całą pewnością lepiej "zorientowany w sprawie" J. Ulmy niż ja - proszę więc - jeżeli nie będzie to stanowiło dla Pana jakiegokolwiek dyskomfortu - ustosunkować się do mojego poglądu na temat. Uważam, iż sylwetkę i czyn J. Ulmy prezentuje się jednoznacznie w narracji bogoojczyźniano - patriotycznej, przy czym ten rzeczony patriotyzm niejednokrotnie przeistacza się w rodzaj tromtadracji. W takim ujęciu życiorys naszego bohatera jest bezlitośnie "czyszczony" z tych aspektów, które są na kolizyjnym kursie z przyjętą formułą. Chodzi przede wszystkim o "głuchoniemieckie", etniczne korzenie Ulmy, jak również - a może nawet przede wszystkim - Jego aktywne uczestnictwo w ruchu ludowym i - w konsekwencji - konflikt ze zhierarchizowanym kościołem. Przyjęcie takiej strategii prowadzi finalnie do kreowania "propagandowego" wizerunku J. Ulmy, różniącego się istotnie od rzeczywistej postaci - co u każdego rzetelnego historyka, musi wywoływać odruch sprzeciwu.
Równie istotną - a może nawet najistotniejszą kwestią - jest czynienie z J. Ulmy - w świetle powyżej narracji - ważnego instrumentu polityki historycznej (nie mylić z historią), mającej na celu prezentowanie relacji polsko - żydowskich w okresie II wojny - w sposób - powiedzmy - jednowymiarowy i jednoznacznie zdefiniowany. A przecież każdy historyk wie, iż owe relacje były nadzwyczaj złożone i skomplikowane - i dotyczyły, nota bene, obydwu stron. Zachodzi tutaj swoisty paradoks. Bo z jednej strony z istoty i okoliczności czynu J. Ulmy wynika, iż miał on charakter wyjątkowy, z drugiej zaś strony odnosi się nieodparte wrażenie, iż w ujęciu wspomnianej narracji - czyn J. Ulmy jest reprezentatywny dla całego narodu polskiego.
Pozdrawiam,
AZ
Odnośnie przeprosin i stosunków Kościół- Ulmowie to wg mnie to byłby pusty, ahistoryczny gest. Za co konkretnie, kogo, w czyim imieniu miałby Kościół przepraszać? Ulmów za wypowiedzi proboszcza ks. Władysława Tryczyńskiego (1863-1935)? Ruch Ludowy (faktycznie w dużej mierze antyklerykalny) za wrogi stosunek prymasa Hlonda i części duchowieństwa? Według mnie porządne opracowanie historyczne dotyczące Ulmów powinno skonkretyzować na czym właściwie polegał publiczny konfliktu między proboszczem ks. Władysławem Tryczyńskim. I w ramach „przeprosin” Kościół Katolicki powinien sfinansować takie całościowe badania historyczne dotyczące bogatej jak się okazuje spuścizny po Ulmach i wydać (zamiast kolejnych laurek). Jeśli konflikt był publiczny (o czym piszą publikacje) to pewnie jakieś świadectwa się zachowały. Czy był to konflikt głównie polityczny czy personalny? Czy konflikt ten wpłynął również na poszukiwania Józefa Ulmy w sferze duchowej? Czy w którymś okresie życia szukał chrześcijańskiej „alternatywy” do klerykalizmu KRK? Tego się już pewnie nie dowiemy. Ja odbieram to też trochę jak spór wybitnych indywidualności (dwa Słońca na jednym niebie). Ks. Tryczyński przeciętniakiem nie był – w czasach Galicji był zastępcą w posłowaniu do Rady Państwa księcia Lubomirskiego . 31 października 1918 r na posiedzeniu Rady Powiatowej w Łańcucie odważnie zabierał głos za wolną Polską . Zrobił też dużo dla spraw społecznych w Markowej . Podczas II wojny światowej od 1936 roku proboszczem w Markowej był Ewaryst Dębicki (1900—1981). To za jego czasów po niedzielnej mszy na placu pod kościołem sołtys czytał niemieckie komunikaty rozkazujące wydawać ukrywających się Żydów. Czy w Kościele parafianie usłyszeli wówczas jakieś aluzje żeby tego nie robić? Nie wiem, być może tak.
Pisze Pan: „A co byłoby gdyby - kazuistycznie teoretyzuję - ustalono, iż postawa J. Ulmy wynikała z Jego wrodzonej przyzwoitości, przy jednoczesnym potwierdzeniu Jego światopoglądu teistycznego?” Tutaj pozwolę sobie na uśmiech :-) Jakim narzędziem analitycznym to rozdzielić? Dla postulatora najmocniejszym argumentem „w sprawie” wydaje się podkreślony na czerwono tytuł przypowieści o dobrym Samarytaninie z dopisanym na marginesie – „tak” w "Dziejach biblijnych starego i nowego przymierza ". I znów nie dowiemy się na pewno, czy te adnotacje pojawiały się w związku z ukrywaniem Żydów, ale z dużym prawdopodobieństwem można zakładać bezpośredni związek.
Od początku czuję się raczej "zdezorientowany w sprawie". Niejasne jest dla mnie kilka kwestii – czy materiału o Ulmach mamy dużo czy mało? Czy jest on w pełni dostępny historykom czy też nie? Nawet postulator jako badający aspekt męczeństwo, a nie heroiczności cnót wszystkiego analizować nie musiał. Czy pewne kwestie w życiorysie bł. Józefa pomijane są z potrzeby kreowania monumentalnego, spójnego z narracją wizerunku, czy też z braku wiedzy? Książka Jerzego Ulmy przynosi nowe pytania. Na przykład dlaczego przemilczano do tej pory fakt, że Józef był nie tylko członkiem „Wici”, ale także od 1934 roku członkiem Stronnictwa Ludowego co potwierdza zachowana legitymacja. I może ważniejsze pytanie kto faktycznie zdradził Ulmów? Cyt. z książki: „Z tego wniosek, że ludzie z Markowej wiedzieli, kto wydał bł. Rodzinę Ulmów? Wiedzieli. Uszanujmy jednak fakt, że pokolenie pamiętające tamte wydarzenia milczało przez dekady na ten temat. Najbliższa rodzina także milczała.” Gdyby chodziło tu o Włodzimierza Lesia to tajemnice nie byłyby potrzebne przecież. Dużo pytań, mniej odpowiedzi.
Odnośnie reprezentatywności: Dla mnie bł. Józef Ulma jest indywidualnością i jednostką odważną, wybitną, przeciwstawiającą się milczącej, biernej w większości społeczności. Aktywny działacz społeczny, konsekwentny chrześcijanin, niepokorny katolik, z którego trudno zrobić „Izydora Oracza”. Właściwie we wszystkich publikacjach, które czytałem można to wyczytać „między wierszami”, ale pełny obraz tej Osoby wciąż czeka na poważne opracowanie.
"Odnośnie przeprosin i stosunków Kościół- Ulmowie to wg mnie to byłby pusty, ahistoryczny gest. Za co konkretnie, kogo, w czyim imieniu miałby Kościół przepraszać? Ulmów za wypowiedzi proboszcza ks. Władysława Tryczyńskiego (1863-1935)? Ruch Ludowy (faktycznie w dużej mierze antyklerykalny) za wrogi stosunek prymasa Hlonda i części duchowieństwa? Według mnie porządne opracowanie historyczne dotyczące Ulmów powinno skonkretyzować na czym właściwie polegał publiczny konfliktu między proboszczem ks. Władysławem Tryczyńskim. I w ramach „przeprosin” Kościół Katolicki powinien sfinansować takie całościowe badania historyczne dotyczące bogatej jak się okazuje spuścizny po Ulmach i wydać (zamiast kolejnych laurek)"
Będę jednakże twierdzić, iż jakaś forma przeprosin/ekspiacji za grzechy/błędy kościoła wobec chłopów byłaby bardzo wskazana. Wszakże przez kilkaset lat ów kościół wespół ze szlachtą i Żydami był jednym z elementów brutalnej eksploatacji chłopów ze skutkami przecież dobrze nam znanymi. A to że bywali reprezentanci kościoła odstający od tego schematu - to tylko potwierdza zasadę o wyjątkach potwierdzających regułę. Pańska propozycja aby w ramach owej pokutniczej postawy kościół sfinansował rzetelne badania historyczne dot. Ulmów i środowiska w którym żyli - jest i owszem - do przyjęcia. Jednakże znając teraźniejsze realia wiem, iż taki scenariusz jest nadzwyczaj mało prawdopodobny. Rzetelne badania historyczne ujawniłyby bowiem szereg "szkieletów w szafie", o których już wiemy, że istnieją jak również takich, co do których mamy intuicyjne przeczucie, iż mogą się pojawić i które mogłyby postawić pod znakiem zapytania przyjętą (jak zawsze) cukierkową, czarno - białą formułę hagiograficzną.
„A co byłoby gdyby - kazuistycznie teoretyzuję - ustalono, iż postawa J. Ulmy wynikała z Jego wrodzonej przyzwoitości, przy jednoczesnym potwierdzeniu Jego światopoglądu teistycznego?” Tutaj pozwolę sobie na uśmiech :-) Jakim narzędziem analitycznym to rozdzielić?"
Otóż to. Jaką więc pewność mają postulatorzy(?) w procesie beatyfikacyjnym - że dana postawa wynika właśnie z wiary a nie z "generalnej przyzwoitości"
"Odnośnie reprezentatywności: Dla mnie bł. Józef Ulma jest indywidualnością i jednostką odważną, wybitną, przeciwstawiającą się milczącej, biernej w większości społeczności. Aktywny działacz społeczny, konsekwentny chrześcijanin, niepokorny katolik, z którego trudno zrobić „Izydora Oracza”. Właściwie we wszystkich publikacjach, które czytałem można to wyczytać „między wierszami”, ale pełny obraz tej Osoby wciąż czeka na poważne opracowanie."
Problem z Ulmami polega na tym, iż stali się osnową pewnego projektu z zakresu polityki historycznej, co oznacza, iż obiektywne, rzetelne, naukowe badania zagadnienia będą niemile widziane przez środowisko które forsuje tę "agendę" - gdy tylko ujawnią fakty i okoliczności odstające lub wręcz będące na kolizyjnym kursie z przyjętym konceptem socjotechnicznym. Jestem więc sceptykiem co do szans na realizację pańskiego postulatu - chyba że pojawi się kontra ze strony oponentów owego projektu w postaci opracowań ukazujących te aspekty zagadnienia, które są/będą pomijane przez stronę ortodoksyjną. Przy czym - niestety - nie jest wykluczone, iż w takim ujęciu owe "kontry" też będą skażone subiektywizmem i tendencyjnymi skłonnościami. Przyjdzie więc - w takiej sytuacji - wybierać ziarna prawdy spośród plew, tak z jednego koszyka jak i z drugiego - żeby finalnie zebrać "wartościowy plon". "Sprawa Ulmów" w tym kontekście przypomina, mutatis mutandis, coraz bardziej fenomen holokaustu czy tzw. '"rzezi wołyńskiej" - które to zagadnienia mają obecnie charakter zdecydowanie bardziej polityczny niż historyczny.
Pozdrawiam,
Artur Ziaja
Dla uzupełnienie obrazu ludowej aktywności Ulmów "od strony Wiktorii" dołożę jeszcze link do ciekawego artykułu ks. Henryka Seweryniaka Ulmowie — świadkowie cywilizacji życia
"I może ważniejsze pytanie kto faktycznie zdradził Ulmów? Cyt. z książki: „Z tego wniosek, że ludzie z Markowej wiedzieli, kto wydał bł. Rodzinę Ulmów? Wiedzieli. Uszanujmy jednak fakt, że pokolenie pamiętające tamte wydarzenia milczało przez dekady na ten temat. Najbliższa rodzina także milczała.” Gdyby chodziło tu o Włodzimierza Lesia to tajemnice nie byłyby potrzebne przecież. Dużo pytań, mniej odpowiedzi."
Z czego wniosek, że jest wcale prawdopodobnym, iż to nie On zdradził. Sprawa jest o tyle istotna, iż podziemie wykonało na Nim wyrok śmierci, chyba właśnie za tę zdradę? Z tego co mi wiadomo, ukrywanie Żydów przez Ulmów było trochę taką tajemnicą poliszynela, wielu ludzi w Markowej o tym wiedziało - jak to na wsi. Poza tym Ulmowie nie przykładali chyba należytej staranności w ukrywaniu Żydów, którym udzielili schronienia? Wiadomo także, że wymiar sprawiedliwości polskiego państwa podziemnego miewał topornie "ciężką" rękę. I przy tym rąbaniu drew niejeden raz więcej leciało wiór. To jest w ogóle odrębny i zarazem intrygujący temat. Czy w warunkach okupacji ( ze wszystkimi wynikającymi z tego faktu ograniczeniami i uwarunkowaniami) możliwym było prowadzenie obiektywnych postępowań - wyjaśniających wszechstronnie i kompleksowo przedmiot dochodzenia?
Pozdrawiam,
AZ
"I może ważniejsze pytanie kto faktycznie zdradził Ulmów? Cyt. z książki: „Z tego wniosek, że ludzie z Markowej wiedzieli, kto wydał bł. Rodzinę Ulmów? Wiedzieli. Uszanujmy jednak fakt, że pokolenie pamiętające tamte wydarzenia milczało przez dekady na ten temat. Najbliższa rodzina także milczała.” Gdyby chodziło tu o Włodzimierza Lesia to tajemnice nie byłyby potrzebne przecież. Dużo pytań, mniej odpowiedzi."
Intryguje mnie i trochę niepokoi postać owego Lesia. Niepokoi - bo nie jest wykluczone, iż uczyniono z Niego niesłusznie i niesprawiedliwie (przynajmniej w jakimś stopniu) kozła ofiarnego. Gdy sprawa Ulmów została rzucona na medialny tapet - jednoznacznie wskazywano na Niego jako na tego złego, zdrajcę, który wydał Ulmów - akcentując z lubością swoistą fakt, iż był Ukraińcem, ( co świetnie wpasowuje się do narracji, o której wspomniałem wyżej), o czym miało zaświadczać Jego grekokatolickie wyznanie. Fakt, iż ów Ukrainiec był w Policji Granatowej - wywoływał u mnie pewien dysonans poznawczy, bo skoro był On świadomym Ukraińcem, winien przynależeć do jakiejś sensu stricto ukraińskiej formacji policyjno - paramilitarnej. Ów dysonans, stosunkowo niedawno, pogłębił się poważnie, a właściwie przekształcił w podejrzenie, że występuje tutaj jakieś przekłamanie - gdy przypadkiem wyczytałem gdzieś czy usłyszałem, ze przed wojną był On funkcjonariuszem Policji Państwowej, chyba w Łańcucie. Jeżeli jest to prawda (proszę o weryfikację) to...mamy problem. Bo w II RP Ukraińców niechętnie przyjmowano na posady państwowe, a już do Policji, to oczywiście tym bardziej. Grekokatolicyzm zdecydowanie przemawia za ukraińskością, jednakże warto pamiętać, iż w drugiej połowie lat 30 - tych, w dużej mierze za sprawą znanemu zapewne Panu senatorowi Pulnarowiczowi z Turki, nagłośniono koncept rewindykacji polskości na Kresach poprzez reaktywację grupy społecznej zwanej szlachtą zagrodową.
Koncept ów mocno popierany ( jak w przypadku niszczenia cerkwi na Wołyniu i Podlasiu) przez czynniki wojskowe miał charakter "rozbijackiej" roboty mającej na celu osłabienie żywiołu ukraińskiego w Małopolsce Wschodniej. Owi szlachcice zagrodowi w 80/90 % mówili po ukraińsku i wyznawali grekokatolicyzm. Byli już Ukraińcami. Nawet jeżeli kiedyś przynależeli do narodu polskiego, ulegli gruntownej rutenizacji. Ich liczbę oceniano na 300 - 500 tysięcy. Część z nich skuszona potencjalnymi korzyściami i przywilejami "podjęła propozycję". Zastanawiam się czy W. Leś nie mógł być kimś takim??? To tłumaczyłoby Jego pracę w PP jak również Jego grekokatolicyzm. Gdyby owa hipoteza imała ręce i nogi - to wówczas pojawia się jeszcze większy problem. Otóż w takim ujęciu W. Leś jest ukraińskim renegatem (nie jest już Ukraińcem), który zarzuciwszy swą pierwotną nację, wybiera polskość - i jako taki dopuszcza się czynu za jaki zostaje zlikwidowany przez polskie podziemie. Taki scenariusz gryzie się totalnie z narracją narodowo - katolicką, jaka dominuje w przypadku sprawy Ulmów. Więc albo będzie opór przed wyjaśnieniem kwestii narodowości Lesia albo też (wariant mniej prawdopodobny) zakwestionuje się (w oparciu o badania) jego ukraińskość z równoczesnym poddaniem w wątpliwość kluczowej roli jaką odegrał w dramacie Ulmów.
Pozdrawiam,
AZ
Po publikacji książki p. Jerzego Ulmy myślę, że Ulmów nie zdradził Włodzimierz Leś. Ta informacja pojawiała się zresztą już wcześniej https://ciekawostkihistoryczne.pl/2022/11/21/historia-rodziny-ulmow/ . W książce p. Jerzego ta informacja jest powtórzona i poszerzona "Wiem, że ojciec wyjawił
mamie nazwisko osoby, która wydała Ulmów. On wiedział, kto to uczynił, a od niego dowiedziała się mama. Nikomu jednak – nawet mnie i mojemu bratu jako swoim dzieciom – nigdy nie wyjawili tej informacji. Tata zmarł w 2007 roku, mama – w 2022 roku. Przed śmiercią powiedziała, że nawet gdyby ujawniła to nazwisko, to ta informacja nie przywróciłaby ziemskiego życia tragicznie zmarłym. Dlatego nie zdradziła sekretu. Wiem, że o tym, kto wydał Rodzinę Ulmów, wiedział też ks. Wincenty Kras, proboszcz tutejszej parafii, ale on, podobnie jak mama, tajemnicę tę zabrał ze sobą do grobu. Zmarł w 2007 roku, podobnie jak mój ojciec. O tej tajemnicy wiedział i znał jej treść „wojenny” sołtys – Teofil Kielar – jednak on również nigdy nie wyjawił nazwiska konfidenta. Mówił, że wyzna to na łożu śmierci, jednakże tego nie uczynił. Widocznie tak miało być. Nie każda wiedza jest konieczna i potrzebna. Zresztą nie nam oceniać ich zachowania, skoro dziś nie rozumiemy, czym się kierowali ci, którzy wówczas milczeli."
Co do W. Lesia znalazłem tylko taką informację Włodzimierz Leś pochodził z Białej pod Tyczynem k. Rzeszowa. Jego dziadkowie przybyli na Rzeszowszczyznę z Galicji Wschodniej. Włodzimierz, syn Aleksego urodził się 6 listopada 1892 r. Był wyznania greckokatolickiego, dlatego niektórzy uważali go za Ukraińca. W 1929 r. ożenił się w Łańcucie. Mieszkał na przedmieściach tego miasta, nieopodal żydowskiej rodziny Goldmanów, zwanych Szallami, z którymi utrzymywał bliskie kontakty.
Przed wojną był funkcjonariuszem Policji Państwowej. W czasie okupacji służył jako policjant granatowy, m.in. w Wierzchosławicach a następnie w Łańcucie.
Jako czytelnik uderzę się w piersi przyznając się do nieuważnego czytania. Nowe materiały publikowane w książce Jerzego Ulmy zostały odnalezione stosunkowo niedawno po śmierci mamy autora (2022 r.), przypadkiem, przy porządkowanie rzeczy po zmarłej. Wszystko było starannie zapakowane, m.in. zeszyty wojskowe Józefa Ulmy
To milczenie wielu osób, które - na co wskazuje przytoczony przez Pana cytat - najpewniej znały/znają prawdziwego sprawcę tragedii - ma w sobie coś złowieszczego. Jakby powiało grozą. Przypomina się zbrodnia połaniecka - chyba najbardziej perwersyjna zbrodnia w PRL-u, której perfidia polegała na tym, iż przez bardzo długi okres czasu wielu świadków zdarzenia milczało jak zaklęci. W przypadku Markowej prawda winna być ujawniona ze względu na osobę Lesia. Bo jeżeli to nie był On - to wyrządzono Mu wielką krzywdę i ta krzywda nadal jest Mu czyniona. Nota bene, gdyby się okazało że to nie On - państwo polskie powinno wystąpić z jakimś zadośćuczynieniem względem Niego oraz Jego rodziny, jeżeli takowa jest. Bo przecież został On zlikwidowany przez agendę podziemnego państwa polskiego - którego sukcesorem jest obecne państwo polskie, za czyn albo głównie za czyn którego - takim ujęciu - nie popełnił.
Dziękuję za link do artykułu ks. Seweryniaka. Bardzo interesujący. W najbliższym czasie podzielę się paroma spostrzeżeniami na temat.
Pozdrawiam,
AZ
"W wojsku Józef poznał Ukraińca Zachara
Gryniuka ze wsi Bereźce w województwie wołyńskim. Zachowane listy
wskazują, że utrzymywał z nim później przez długie lata przyjacielskie
kontakty. W liście z 1 kwietnia 1931 roku Zachar pisał do Józefa:Drogi Kolego, zasyłam Tobie jak najserdeczniejsze życzenia w dniu Wielkanocy i życzę Tobie jak najlepszego powodzenia w życiu. […] Jeśli fundusze Tobie pozwalają, to przyjedź do mnie na Święta Wielkanocne prawosławne do Bereźca.
[…] Przyjedź, przyjmę kolegę po ukraińsku jak brata".
Ten wątek przyjaźni Ulmy z wołyńskim Ukraińcem jest nadzwyczaj intrygujący. Ciekawym, czy Ulma skorzystał z zaproszenia. A czy Zachar Gryniuk odwiedził Markową! Jakie tematy były poruszane w ich rozmowach/korespondencji?? Czy rozmawiali na tematy polityczne? Jaki był stosunek Ulmy do "kwestii ukraińskiej"? Świadomość narodowa Ukraińców wołyńskich była niższa niż galicyjskich, jednakże Gryniuk określa się w liście Ukraińcem, co jest tym bardziej znamienne. Do kiedy trwała ta korespondencja i jakie były losy Gryniuka podczas wojny? Watek ów warto byłoby zbadać jak najdokładniej. Tak czy owak, fakt, iż Ulma utrzymywał przez długie lata przyjazne relacje z prawosławnym wołyńskim Ukraińcem, którego poznał w wojsku - jest kolejną poszlaką przemawiającą za tym, iż jego katolicyzm nie był sortu "endekoidalnego"(dominującego w II RP), raczej zmierzał w stronę formacji bardziej otwartej, tolerancyjnej, akceptującej odmienność.
Pozdrawiam,
AZ
Co do znajomości z Zacharem Gryniukiem z Wołynia to w książce p. Jerzego Ulmy jest nawet opublikowane jego zdjęcie z rodziną i wpis.: Obaj posiadali wiele interesujących cech, a przede wszystkim innowacyjnego
ducha. Zachar pasjonował się malarstwem, miał
też żyłkę czytelniczą. Był też otwarty na inne wyznania chrześcijańskie - jak pisze w liście do bł. Ulmy Miałem styczność z badaczami Pisma Świętego. Kupiłem sobie 7 tomów wykładów Pisma Świętego. Być może z jego namowy Ulma zakupił 5 ha ziemi w Wojsławicach k. Sokala (i zamierzał się tam przeprowadzić) - chociaż to tylko moje przypuszczenia.
Arcyinteresujące, podnoszące na duchu i inspirujące. Mam na myśli relacje/przyjaźń tych dwóch ludzi, którzy pomimo pochodzenia z różnych przecież środowisk (wielu, zwłaszcza wówczas, powiedziałoby nawet wrogich sobie środowisk) znaleźli tak obszerny "wspólny mianownik" - dając odpór pokusie postrzegania bliźniego przez pryzmat banalnego (ultra)nacjonalizmu czy buńczucznego faryzeizmu. Odnosi się wrażenie, że Ich nietuzinkowym osobowościom robiło się coraz ciaśniej w gorsecie tamtejszego czasu. Podejmowali więc starania weryfikacji starych prawd i starych autorytetów. Zachar Gryniuk doprawdy imponuje zamiarem "egzegezy pisma świętego" przy pomocy narzędzia dostarczonego przez skrajnie alternatywny - względem ortodoksji tak katolickiej jak i prawosławnej - podmiot. Imię "Zachar" - nota bene - też zwraca uwagę. Jego pewne upowszechnienie (głównie w Galicji) nastąpiło po opublikowaniu przez Iwana Franko książki "Zachar Berkut" (1882), której akcja osadzona jest w 13 wieku, we Wschodnich Karpatach. Ciekawym, czy Gryniukowi nadano to imię z tejże właśnie przyczyny, czy też to czysty przypadek.
Pozdrawiam,
AZ
. "W Gaci Solarzowa pozwalała uczestnikom Uniwersytetu Orkanowego śpiewać kolędy i chodzić na Pasterkę, ale w swoim Pamiętniku nigdy nie użyła nazwy „Boże Narodzenie”, zawsze odnosząc się do tych świąt jako „Świąt Godnych” — od starosłowiańskiego god, oznaczającego rok zaślubin (godów) starego i nowego roku"
To kolejny intrygujący passus z podlinkowanego przez Pana artykułu. Wynikać z niego może, pozostawanie Solarzowej pod wpływem oryginalnego trendu jaki pojawił się w II RP, a który polegał na twórczym nawiązywaniu do pogańskich/starosłowiańskich korzeni narodu polskiego. Czy symptomy zainteresowania się tym konceptem znajdziemy w światopoglądzie J. Ulmy? Był przecież pod znacznym wpływem ludowców z Gaci? Pikantnym wielce w tym kontekście jest fakt narodzin Franciszka Frączka (Słońcesław z Żołyni) - zadrugisty i najbardziej znanego z uczniów Szukalskiego - w nieodległej od Markowej Żołyni, w 1908 roku i jego śmierci w pobliskiej Krzemienicy prawie 100 lat później. Podobno przez kilka lat Słońcesław żołyński miał swą pracownię w Albigowej ( o rzut kamienia od Markowej) - w której do tej pory ma zamieszkiwać Jego rodzina, u której znajdują się ponoć nawet jakieś prace artysty. Frączek był silnie związany z ziemią łańcucką, został nagrodzony medalm F. Kotuli, zajmował się zbieraniem ludowych, lokalnych legend..... Czy jest Panu coś wiadomo na ten temat?
Pozdrawiam,
AZ
Pyta Pan Czy symptomy zainteresowania się tym konceptem znajdziemy w światopoglądzie J. Ulmy? Nie spotkałem takich nawiązań, ani w listach, ani w pismach, ani nawet w książkach z biblioteki J.Ulmy. Historię ruchu ludowego z Podkarpacia słabo znam, ale zakupiłem pamiętnik Solarzowej - będę czytał. Osoba Franciszka Frączka niestety też mi obca.
"Ale jeśli nie ma życia wiecznego i sądu ostatecznego; jeżeli zbrodniarz bez sumienia kończy tak samo jak
jego ofiary o czystym i nieskażonym człowieczeństwie, które zostało ukształtowane przez wiarę, to jaki jest sens życia? Czy naprawdę niesprawiedliwość ma być ostatnim zdaniem historii?"
Takim dramatycznym zapytaniem kończy swój artykuł ks. Seweryniak, wyrażając zarazem nadzieję, czy nawet pewność ( jako że jest osobą wierzącą), iż przynajmniej po śmierci, na sądzie ostatecznym - każdy jest sprawiedliwie oceniany za swe ziemskie uczynki. W zasadzie podzielam tę nadzieję. Też chciałbym aby przynajmniej po śmierci dokonywała się jakaś sprawiedliwość. Jednakże wolałbym aby już tutaj i teraz, w naszej ziemskiej rzeczywistości tej historycznej sprawiedliwości było zdecydowanie więcej. Innymi słowy, odnosząc się konkretnie do interesującego nas przypadku, pojawia się pytanie krytyczne dla każdego wierzącego: dlaczego Bóg nie zainterweniował? Dlaczego Istota wszechwiedząca, wszechmogąca, wszechsprawiedliwa i wszechmiłosierna pozwoliła na bestialskie zamordowanie rodziny Ulmów??? Dlaczego nie zainterweniowała??? Przecież Jej interwencja przesądziłaby o tym, że..."sprawiedliwość byłaby ostatnim zdaniem w"... tej historii. Szerokie rzesze Żydów - po doświadczeniach Holokaustu - nie znajdując odpowiedzi na tak postawione pytania doszło do wniosku, że albo Jehowa ich zdradził, nie dopełniając swego obowiązku opieki nad wybranym ludem - albo po prostu Go nie ma. Można w obronie Boga sięgać po przypowieść o Hiobie - ale wtedy ekskulpuje się morderców Ulmów ( bo oni byli tylko/aż narzędziem w ręku Boga) , a głównym winowajcą czyni się samo Boga. Uniwersalny problem teodycei także w tym wypadku znów daje o sobie znać i znów stanowi nierozwiązywalną zagadkę.
Pozdrawiam,
AZ
Pozdrawiam,
AZ
Jakiś czas temu napisałem toporny w formie wierszyk Wstęp do teodycei . Dziś mimo upływu lat, ani formy udoskonalić, ani treści pogłębić, nie potrafię.
Nie ma potrzeby go udoskonalać czy pogłębiać. Nie jest on też aż tak bardzo toporny jak Pan asekuracyjnie się zastrzega. Niewątpliwie emanuje z niego klarowny przekaz. Wypada więc powinszować uskrzydlonej poezji oraz weny - jak również "teologicznego pazura". Na samym początku przeplata Pan zgrabnie wątek pogańsko - antyczny z chrześcijańskim - za co przedwojenny proboszcz z Markowej trzepnąłby Pana - metaforycznie rzecz ujmując - "po paluchach" i pogroził ogniem piekielnym w zaświatach. Odnosi się wrażenie, że nurtuje Pana dogłębnie problem teodycei - jednakże w jego rozsupływaniu nie ośmiela się Pan wyjść poza ramy religii - finalnie oddając się jednak w opiekę Boga i prosząc o Jego miłosierdzie. W przedostatniej zwrotce stwierdza Pan, iż Boga nie pojmuje ani mędrzec ani poeta ani - nawet - wieszcz, że tylko świętym ten przywilej jest udzielony. Wers ten wywołał u mnie odruchowy sprzeciw - na zasadzie "pierwsze wrażenie się liczy najbardziej". Poeta, a tym bardziej wieszcz (poeta plus mistyk) nie badają przecież szkiełkiem czy okiem - lecz "czują" sercem. Powinni więc być jak najbardziej predystynowani do "dostrajania się" do boskiej częstotliwości?
Ciekawe, że w Pana utworze pojawia się postać i motyw Hioba - który to motyw pojawił się także uprzednio w moich dywagacjach na temat. Przyznam się Panu, iż tą postacią związane jest sui generis objawienie a rebours - którego doświadczyłem dobrych parę lat temu. Było to na wystawie poświęconej twórczości jugosłowiańskiego/chorwackiego rzeźbiarza Mestrovica. Miałem tam okazję obejrzeć świetnej jakości fotografie rzeźb które wyszły spod Jego dłuta a także wcale udane kopie niektórych z tych dzieł. Wśród nich była rzeźba Hioba (https://www.getdailyart.com/pl/22315/ivan-me-trovi/hiob). Zrobiła ona na mnie ogromne wrażenie. Przeżyłem wstrząs, niebo stanęło w ogniu ( nie pierwszy raz zresztą). Hiob w ujęciu Mestrovicia to kreatura totalnie odczłowieczona! Jak Bóg mógł doprowadzić do takiego "zezwierzęcenia" człowieka? Co można sądzić o istocie boskiej, która pozwala sobie na takie okrutne igraszki z istotą ludzka? Olśniła mnie wtedy myśl, że poprzez takie potraktowanie Hioba - Bóg zredukował się do poziomu człowieka. Natomiast Hiob, trwający w swej nieugiętej wierze w Boga, pomimo tych wszystkich plag i nieszczęść jakich doświadczał za Jego przyczyną - wyniósł się, poprzez tę fanatyczną wierność, do poziomu jakiegoś prometejskiego herosa. Nastąpiło więc sui generis odwrócenie ról - które przecież nie powinno mieć miejsca.
Pozdrawiam,
AZ
Przeczytałem pamiętnik Zofii Solarzowej (Mój pamiętnik, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1973). Grube dzieło, trudne do czytania z uwagi na afektowany miejscami styl i prawdopodobnie częstą autocenzurę i autokorektę pod cenzora z SB. Mistrzyni przemilczeń, ateistka totalnie zafascynowana ideami "rodziny społecznej" i "kulturą ludową", które dziś pewnie byśmy nazwali "społeczeństwem obywatelskim" i "tożsamością regionalną", a niektórzy mylą z komuną i chłopomanią. To wyraźnie socjalistyczne podrasowanie pamiętników nie zakrywa tego, że Solarzowie nikomu do końca nie pasowali: ani sanacji, ani kościołowi, ani Witosowi, ani powojennemu PSLowi, ani PZPR. O Ulmach nie pisze niestety nic więcej niż cytuje ks. Henryk Seweryniak, ale polecam jeszcze konfrontację jej wypowiedzi z artykułami Joanny Marii Korneckiej (wnuczki Franciszka Niemczaka - brata Wiktorii Ulmy).
Oddali życie za braci Żydów
Merta Ulman (70+)
"To wyraźnie socjalistyczne podrasowanie pamiętników nie zakrywa tego, że Solarzowie nikomu do końca nie pasowali: ani sanacji, ani kościołowi, ani Witosowi, ani powojennemu PSLowi, ani PZPR".
Taka spora, światopoglądowa autonomia i wadzenie się (przynajmniej po trochu) ze wszystkimi wystawia Im - chyba - wcale dobre świadectwo? Ciekawym jaka była Jej ( Ich) opinia o Żydach, w kontekście relacji żydowsko - chłopskich? Czy w owych podretuszowanych wspomnieniach, coś autentycznego, między wierszami można przeczytać? Czytałem kiedyś pamiętniki Słomki i Witosa ( fragmenty) - i "byłem pod wrażeniem" Ich bezceremonialnych opinii - także o Żydach, w kontekście jak wyżej.
Pozdrawiam,
AZ
Co do niezależności myśli to owszem Zofia uważała ją za jedną głównych cnót i jakoś to godziła z ideałami "życia wspólnotowego". Co do –izmów i ideologii to w pamiętniku o tym nie wiele, a jeśli już to w tak poetyckiej formie, że trudno sedno złapać. Solarzowa pisze głównie o wydarzeniach i o ludziach (setki , o ile nie tysiące osób przywołanych). I zgodnie ze swoimi deklaracjami wierzy, że każdy człowiek ma swoją godność i wartość, że każdego człowieka można tak czy owak "uspołecznić" w sensie sprawić aby chciał współpracować z innymi. Konsekwentnie nie pisze o nikim źle z nazwiska, a jeśli pisze o jakimś nieprzyjemnym wydarzeniu to postacie za to odpowiedzialne anonimizuje (pisze np. urzędnik). Często osoby, które ją ewidentnie skrzywdziły, a są z najbliższego kręgu, usprawiedliwia i mimo wszystko darzy uczuciem. Tak jest w przypadku np. matki biologicznej, która ją porzuciła w niemowlęctwie, a którą Zofia w końcu spotyka. Tak jest z matką przybraną Marią Symonowiczową , która ją przez kilka lat wychowywała, a potem porzuciła (męża i przybraną córkę) dla kochanka. Tak jest wreszcie z kochankiem przybranej matki, z którym po latach się spotyka i go podziwia ze względu na walory intelektualne. I to wszystko opisane z delikatnością i oględnością nieuświadomionej seksualnie pensjonarki.
Odnośnie stosunku Zofii Solarzowej do Żydów to można go wywnioskować z opisu postaci kilkorga pojawiających się w pamiętniku. Wszyscy to ludzie tak czy owak pozytywnie wspominani, nawet "pachciarze" w majątku jej przybranego ojca. Szersza wzmianka, którą przytoczę poniżej jest na temat zagłady Żydów w okolicach Gaci i chyba najwięcej mówi o relacjach Uniwersytetu Ludowego w Gaci (czyli de facto Solarzów) i Żydów (str. 379-381):
O Żydzie Szmulu: Przychodził stale na „Górkę", aby przejrzeć gazety. Dziwne, że nie bał się naszego owczarka Bacy, który go nie cierpiał. Rzucał się na niego, ale nigdy nie zrobił mu krzywdy. Szmul, tak jak wszyscy gaccy Żydzi, szanował mego męża i do uniwersytetu odnosił się z szacunkiem. Szmula zastrzelili Niemcy na najwyższym wzniesieniu ponad wsią, a jego mogiła długo znaczyła to miejsce. Potem szczątki Szmulowe zostały zabrane i przeniesione, nie wiem nawet dokąd...
Trzeba także powiedzieć o Topce. Była dorosłą, przystojną dziewczyną. Skończyła szkołę średnią, miała dużą osobistą kulturę, była inteligentna i wyrobiona, nawet towarzysko. Należała do Koła Młodzieży Wiejskiej „Wici" w Gaci, co świadczy i o jej wartości, i o wysokim poziomie uspołecznienia tego koła. Miała we wsi przyjaciół, z dziewczętami przyjaźniła się jak siostra. Wiele nauczyły się od niej. Przed samą wojną wyszła za mąż i w pierwszych miesiącach wojny miała małe dziecko.
Otóż to stało się tak. Topka szła z dzieckiem na ręce z Hu- sowa w stronę Gaci. Nadjechali gestapowcy. Skryła się pod mostek. Wywlekli ją. Dziecko wyciągnęło rączki do błyszczącej lufy. Myślało, że to zabawka. Najpierw zastrzelili dziecko. Potem Topkę. Żeby jeszcze widziała śmierć dziecka.
A teraz związana z przechowywaniem Żydów sprawa Ulmów. Ulma mieszkał w Markowej, na wzniesieniu dosyć oddalonym od szosy, ale widocznym z daleka. Był to niezwykle zdolny człowiek, mechanik, fotograf, artysta, utalentowany podobnie jak Jacek Brożbar. Jego żoną została Wikcia Niemczakówna, ta, którą ksiądz straszył piekłem za uczęszczanie na wykłady do gackiego uniwersytetu.
Teraz miała już czworo dzieci, piątego właśnie się spodziewała. Od czasu zamążpójścia nie była prawie nigdy wolna od ciąży i karmienia. Jak wszystkie markowianki, utrzymywała dom w kulturze, była dobrą, wzorową nawet gospodynią I dalej tekst znany
Prześlij komentarz