Strony

niedziela, 6 stycznia 2019

Sianki - gdzie nie bywał Marszałek Piłsudski?

źródło: https://fotopolska.eu
Spędziłem niegdyś sporo czasu na kwerendzie dotyczącej obecności Marszałka Józefa Piłsudskiego w Siankach, szeroko opisywanej w Internecie i nieco mniej obficie w przewodnikach turystycznych. Wszak 100 lecie niepodległości to godna okazja, aby uczcić pobyt tak godnej osoby w Bieszczadach. Niestety niewiele udało mi się ustalić. Po raz pierwszy ogólnikowa wzmianka, że Marszałek spędzał wakacje w Siankach ukazała się w popularnej publikacji „Worek Bieszczadzki” w 1993 roku - tutaj internetowa wersja tego wydawnictwa klik>.  
Szersza notka o wycieczce Józefa Piłsudskiego na Opołonek, wraz z uczniami dwóch miejscowych szkół pod koniec lat dwudziestych XX wieku, pojawia się w 1995 roku w publikacji popularnonaukowej - “Bieszczady. Słownik historyczno-krajoznawczy. Część I gmina Lutowiska” (strony 308 i 312). Jej źródłem jest wywiad terenowy z Wasylem Hładyszem mieszkańcem przedwojennych i powojennych Sianek (najprawdopodobniej krewnym babci Kasi klik>). Informacja ze Słownika była później rozpowszechniana w różnych popularnych przewodnikach i w sieci Internet. Przy okazji rozrastała się o szczegóły, na podobieństwo śniegowej kuli tworząc swoisty "mit turystyczny", budowany wokół jednej niezweryfikowanej relacji ustnej. Kolejne publikacje w dodawały różne dodatkowe informacje, których nie było w relacji pierwotnej jak np.: udział w wycieczce córek Marszałka, wizytację miejscowego posterunku Straży Granicznej. Doprecyzowano też przy okazji czas wydarzenia podając zresztą różne daty roczne - najczęściej rok 1929, rzadziej 1928, a nawet spotkałem rok 1931.
Przy tak niejednoznacznych danych, szukanie przypomina próbę odnalezienia igły w stogu siana, tyle że tu nie chodziło przecież o byle kogo. Fakty z życia tak wielkiej osobistości były zwykle skrupulatnie odnotowywane w różnych gazetach ogólnopolskich i lokalnych, a nawet w odrębnych publikacjach (np. „Józef Piłsudski we Lwowie”, autorstwa Zygmunta Zygmuntowicza klik>). Nawet jeśli wycieczka miała charakter nieoficjalny to myślę, że jakiś ślad w prasie by pozostał. Niestety do dziś nie udało się odnaleźć żadnych danych na temat wizyty Marszałka w Siankach w ówczesnych gazetach dostępnych w bibliotekach cyfrowych czy innych wiarygodnych źródłach.
Skała Dobosza na Opołonku - wizyty Marszałka Piłsudskiego w tym miejscu nie udało się potwierdzić w źródłach
Przy okazji moich poszukiwań trafiłem jednak na ciekawe materiały drukowane (gazety polskie) i filmowe (kroniki węgierskie) dotyczące wydarzeń jakie miały miejsce na Przełęczy Użockiej wiosną 1939 roku w związku z zajęciem Rusi Zakarpackiej przez Węgry. W materiałach tych nieżyjący już wówczas Marszałek Józef Piłsudski kilkukrotnie się pojawia, jeśli nie ciałem to przynajmniej duchem. 
Zbratanie wojsk polskich i węgierskich (20.III.1939 artykuł z Gazety Lwowskiej klik>)


Sianki 20. 3. (PAT.) Uroczystość powitania armii węgierskiej przez oddziały wojsk polskich i ludność miało charakter bardzo serdeczny. Na punkcie przejściowym Sianki-Użok, ze strony polskiej zebrały się tłumy publiczności. Przybył batalion honorowy piechoty oraz narciarski oddział strzelców podhalańskich w białych kombinezonach i pluton kawalerii. 
O godz. 15 przyjechał na punkt graniczny gen. Wacław Scavola-Wieczokiewicz, dowódca O. K. 10 w Przemyślu i odebrał raport od kpt. Malinowskiego. Orkiestra odegrała marsza generalskiego. Po pewnym czasie zaczęły nadciągać grupy oficerów węgierskich. 
Węgierska kompania cyklistów i przybyła za nią kompania piechoty ustawiły się w dwuszeregu naprzeciw batalionu polskiego. Na stację zajechał pociąg węgierski, z którego wysiedli oficerowie.
Wiadukt na trasie z Użoka do Sianek
Sianki 20. 3. (PAT.) O godzinie 15 przybywa pociąg w Ungwaru, którym przyjeżdża generał-major Ferencz Szombathely w otoczeniu licznych oficerów, przedstawicieli społeczeństwa węgierskiego, kombatantów, ekipy dziennikarskiej, filmowej i radiowej. Tymczasem przybyłe szosą wojsko przy dźwiękach hymnu węgierskiego ustawia się wzdłuż drogi na przeciwko oddziałów polskich. Do generała węgierskiego podchodzi  gen. Wieczorkiewicz i wymienia z nim serdeczny uścisk dłoni. Orkiestra gra hymn polski, a oddziały prezentują broń. Obaj generałowie ze świtą przechodzą przed frontem wojsk.
źródło: https://fotopolska.eu
Gen. Wieczorkiewicz w krótkich żołnierskich słowach oświadcza, że chociaż odwieczna braterska współpraca między obu narodami ulegała przerwom, to jednak nici braterskich uczuć łączyły je zawsze. Rycerskie tradycje są najlepszą podstawą do budowania przyjaźni i zgody. 
Gen. Szombathely w języku węgierskim oświadczył co następuje: "Z największą radością ujrzeliśmy się znów po 20 latach na tym historycznym miejscu i cieszymy się bardzo, że jesteśmy obecnie sąsiadami znakomitego narodu polskiego. Spodziewam się, że to sąsiedztwo trwać będzie po wsze czasy i będziemy żyli obok siebie, jak najlepsi przyjaciele i towarzysze. Proszę Boga, by pozwolił żyć długo bohaterskiemu narodowi polskiemu i węgierskiemu i proszę swych kolegów o wzniesienie ze mną okrzyku: ,,Niech żyje naród polski”.
Obaj generałowie serdecznie się uściskali, a orkiestra odegrała hymny obu państw, po czym imieniem kombatantów węgierskich przemawiał dr Janos Jaoz-Froid. Nastąpiło zbratanie się wojsk obu państw. Oficerowie polscy wymienili z węgierskimi uściski dłoni, a do żołnierzy węgierskich przemówił podchorąży z Legii Akademickiej Pełczyński; odpowiedział mu zaś żołnierz węgierski. Obaj ucałowali się serdecznie. Oficerowie węgierscy z gen. Szombathely i pik Szaszem na zaproszenie gen. Wieczorkiewicza udali się do Domu Ligi Popierania Turystyki w Siankach i tu w sali reprezentacyjnej zebrali się wokół popiersia Marszałka Piłsudskiego. Gen. Wieczorkiewicz wygłosił przemówienie, ofiarując armii węgierskiej w dniu imienin Marszałka Piłsudskiego rzeźbę, przestawiającą popiersie Wskrzesiciela Polski.

Zbratanie kombatantów węgierskich i polskich (16.IV.1939 artykuł z gazety Naród i Wojsko klik>)

Ku węgierskim towarzyszom broni rwało się od dawna serce nasze. Przemawiało wszystko za tym , że powinniśmy nawiązać ze sobą jak najściślejsze węzły: tysiącletnia przyjaźń obu narodów , wspólnie przelana krew w powstaniach narodowych Polski i Węgier, wreszcie jak najlepsze koleżeństwo w Legionach Polskich, do których wstąpiło kilkuset Węgrów - ochotników. Jak długo istniał tylko sam Fidac (Federacja Międzysojusznicza Byłych Kombatantów), nie można w nim było spotkać się z kombatantami węgierskimi, którzy podczas wojny światowej walczyli po stronie państw centralnych, jako obywatele Austro-Węgier.
Tylko piszący te słowa miał honor zetknąć się z „frontharcos‘ami“ (węgierskimi żołnierzami frontowymi) w ich kraju przy sposobności wycieczki prasowej na jesieni 1935 roku, a odznaka Związku kombatantów węgierskich, otrzymana z rąk prezesa tego związku feldmarszałka hr. Takach-Tolvay‘a, należy do najmilszych jego pamiątek. 
Gdy zaś powstał CIP (Comité International Permanent des Anciens Combattants), do którego należeć mogły państwa z obu stron dawnej linii bojowej, gdy Węgrzy wstąpili do tej międzynarodowej (już nie tylko międzysojuszniczej) - od razu między naszym i reprezentantami w CIP-ie a przedstawicielami Węgier nastąpiło zbliżenie i padły zapowiedzi wzajemnych odwiedzin. 
Zanim one nastąpiły, przyszedł fakt, który od razu sprawę rozstrzygnął: uzyskanie wspólnej granicy węgiersko-polskiej. Teraz już można było urządzić nawet manifestację zbratania polskich i węgierskich kombatantów i taka właśnie uroczystość — jedna na tysiąc lat — odbyła się w niedzielę dn. 16 kwietnia br. 
Na zaproszenie J. E. hr. Takach-Tolvay‘a Federacja PZOO wysłała na Przełęcz Użocką specjalną delegację, w której skład wchodzili z Warszawy: 
1. Pułk. s. s. Skorobohaty-Jakubowski, urzędujący wiceprezes Federacji i członek komendy naczelnej Związku Legionistów Polskich; 
2. Mjr. s. s. Ludyga-Laskowski, sekretarz generalny Federacji; 
3. Mjr. s. s. Dunin-Wąsowicz, referent prasowy Federacji i redaktor „Narodu i Wojska"; 
4. Por. rez. M. Berger, sekretarz generalny Związku Oficerów Rez. i zastępca sekretarza gener. Federacji; 
oraz ze Lwowa: 
5. Mjr. rez. Wł. Krynicki, wiceprezes Zarządu Wojewódzkiej Federacji i wiceprezes Zarządu Okręgu ZOR.; 
6. Por. rez. d r J. Lubaczewski, zajmujący te same stanowiska, co mjr. Krynicki; 
7. Por. rez. J.Mysłakowski, przedstawiciel Zarządu Okręgu Lwowskiego Zw. Legionistów Polskich. 

Delegacja ta powitana została na polskiej stacji granicznej w Siankach przez dowódcę stacjonowanej tam kompanii górskiej kpt. Prusa na czele oficerów i dowódcę oddziału KOP-u kpt. Piątkowskiego. 
Spotkanie z kombatantami węgierskimi miało nastąpić w Użoku tam, gdzie się schodzą obie nasze ziemie u stóp cmentarzyka wojennego, założonego na pobojowisku z czasów wielkiej wojny.
Że zawzięty musiał być ten bój o Użok, świadczy cyfra pogrzebanych tam w roku 1914 bohaterów . Na cmentarzyku użockim spoczywają — jak głosi trójjęzyczna tablica na pomniku po rosyjsku, czesku i węgiersku wypisana — 6 oficerów rosyjskich i 6 austriackich, oraz 351 żołnierzy obu tych państw. Pomnik ten w znieśli Czesi w roku 1934 w 20-tą rocznicę bitwy i na 20-lecie cmentarzyka, zbudowanego przez wojska rosyjskie. 
Od wczesnego ranka zaczęły tam napływać Polacy, Węgrzy, Rusini, pragnący uczestniczyć w uroczystości naszego zbratania. Jakby na ten dzień zniesiona została granica — przesączały przez nią długie szeregi ludzi z Sianek, zbiegła się miejscowa ludność karpato -ruska, nadjeżdżały samochodami od strony węgierskiej ich delegacje i auta ciężarowe z oddziałam i kombatantów węgierskich. Polska wystawiła kompanię górską i oddział KOP-u. 
Przyjechał też z Ungwaru konsul polski p. Szczeniowski. Prezes kombatantów węgierskich hr. Takach-Tolvay nie mógł przybyć sam z powodu choroby, zastępował go wiceprezes tej organizacji, obersuperior polowy ks. Mandoky, staruszek 80-letni w randze pułkownika, czynny jeszcze w Związku, jako naczelny kapelan. Podlega jemu całe duchowieństwo związkowe, złożone z 40 byłych księży wojskowych, należących obecnie do „frontharcos". Księdzu Mandoky‘mu towarzyszyli dwaj inni wiceprezesi związku, przybyli specjalnie z Budapesztu na czele innych delegatów. Przywieźli oni ze sobą sztandar związkowy i zmobilizowali przeszło 20 pocztów sztandarowych swego związku z całego kraju , w raz z orkiestrą kombatancką. 
Tu dla orientacji dodać należy, że Związek węgierskich żołnierzy frontowych („Frontharcos Szóvetseg“) jest jedną z dwóch istniejących na Węgrzech organizacji b. wojskowych (drugą jest narodowy Związek inwalidów) i skutkiem tego jest liczebnie bardzo silny. 
Do Związku „Frontharcos" należeć mogą tylko ci b. wojskowi, którzy mają jedno z odznaczeń bojowych: medal wolności, albo krzyż oficerski z mieczem, albo wreszcie krzyż Karola („Karls-Truppenkreutz"), nadawany tylko tym, którzy służyli w oddziałach liniowych i byli co najmniej trzy miesiące w ogniu. 
Przy ślicznej pogodzie rozpoczęła się uroczystość przeglądem oddziałów polskich i węgierskich ustawionych naprzeciw siebie po obu stronach szosy. Środkiem jej przeszli szefowie obu delegacyj: ks. Mandoky i pułk. Skorobohaty, dokonując tego przeglądu.
Dawna granica polsko-czeska/węgierska w okresie międzywojennym i obecnie
(po prawej cmentarz I wojny światowej, budynek widoczny na zdj. historycznym
to hotel turystyczny w Użoku) 
Następnie udaliśmy się przed ołtarz polowy, który otoczyli kombatanci węgierscy i ludność miejscowa. Na wielkie błonia rozlegające się u stóp cmentarzyka, o którego tyły opierał się ołtarz połowy, przymaszerowały nasze oddziały, polskie i węgierskie, wyciągając się do ołtarza długim frontem. 
Zanim rozpoczęło się nabożeństwo, wprowadzono uroczyście węgierski sztandar związkowy przed ołtarz i złożono wieniec od Węgrów u stóp pomnika na cmentarzyku. 
Pierwszy przemówił ks. obersuperior w języku węgierskim, a po nim dłuższą mowę również w tym samym języku, często przerywaną okrzykami „Eljen!“, wygłosił poseł do parlamentu węgierskiego Martsekenyi, wiceprez. Związku „Frontharcos". Z kolei przemawiał urzędujący wiceprezes Kertesz, który mowę swą zakończył wręczeniem pułk. Skorobohatemu dla kombatantów polskich sztandar pamiątkowy o barw ach narodowych węgierskich z pięknie wyhaftowanym herbem królestwa Węgier. 
(Przemówień tych, których tek stu polskiego nie otrzymaliśmy jeszcze z Budapesztu, nie możemy podać w dzisiejszym numerze, nie omieszkamy jednak tego uczynić, gdy tylko zostaną nadesłane).
Widok spod Przełęczy Użockiej na Użok i dolinę rzeki Uż
W tym miejscu przyszła kolej na przemówienie polskie, które wygłosił pułk. Skorobohaty- Jakubowski w następujących słowach:
 „Koledzy! 
Zebraliśmy się tutaj, na wspólnej naszej granicy, oczekiwanej od tylu lat. Więzy przyjaźni, które odnawiamy teraz, zadzierzgnęliśmy już w zaraniu naszych dziejów. Jeden z największych budowniczych Państwa Polskiego, Bolesław Chrobry pojął za żonę córkę Waszego Monarchy Gezy, a syn Patrona Węgier św. Stefana miał za żonę córkę naszego Mieszka II. Jakże piękna jest legenda o Kindze, córce króla węgierskiego Beli IV, która zostając żoną naszego króla Bolesława Wstydliwego, wniosła mu skarby Wieliczki i Bochni w wianie. Związki małżeńskie pomiędzy domami panującymi Polski i Węgier później jeszcze często się ponawiały. Wielkie imiona Jadwigi i Stefana Batorego, którzy wnieśli na tron Polski krew węgierską, przeszły do nieśmiertelności. Także i na innych polach pisały się wspólne dzieje Polski i Węgier. W XVI i XVII wieku nasz Uniwersytet Jagielloński liczył wśród słuchaczy około 3.000 Węgrów. Pierwsze księgi, drukowane w języku węgierskim, wyszły z drukarń krakowskich. Przyszły na nas i na Was czasy ciężkie, aleśmy zawsze mieli dla siebie nawzajem serce współczujące i pomocną dłoń. Pomagaliśmy sobie wzajemnie w naszych powstaniach narodowych, a symbolem tych wspólnych bojów pozostanie na wieki wielkie imię generała Józefa Bema. Gdyśmy wreszcie podjęli ostatnią naszą walkę wyzwoleńczą, nie zabrakło w naszych szeregach Węgrów, legionistów polskich. Przyszedł rok 1920, kiedy świeżo zdobyta niepodległość Polski, zaatakowana przez hordy bolszewickie, wisiała na włosku. Stanowiska waszego w sprawie pomocy zbrojnej dla Polski nie zapomnimy nigdy. Tak oto na przestrzeni całego niemal tysiąclecia splatają się dzieje orężne naszych narodów i leje się obficie krew polska i węgierska za wolność naszą i waszą, kładąc niczym nie dająca się złamać pieczęć na wieczystej naszej przyjaźni.
Nasz wielki Wódz, nieśmiertelny Marszałek Józef Piłsudski, którego każde słowo jest dla nas testamentem, opisując swoje pierwsze boje wspomina także i o Was koledzy węgierscy, z którymi się zetknął podczas walk legionowych na Podhalu w zimie 1914 roku. — „Specjalnie przyzwoitymi byli Węgrzy" — pisze w tych wspomnieniach swoich. — „Węgrzy byli dla mnie przyjemnymi kolegami" —mówi dalej. — „Generał Nagy dotrzymał słowa"... „ rotmistrz Ulas, dobroduszny Węgier, nie wymawiał z powodu serdecznych wspomnień z czasów 1848 roku inaczej nazwisk Bema i Dembińskiego, jak z wojskowym ukłonem". Takich oto Węgrów serdecznych przyjaciół i dobrych towarzyszów broni przekazał nam w tradycji pisanej nasz Wielki Marszałek. Takich Was samych pamiętamy we wspomnieniach osobistych z czasów wielkiej wojny. Dziś po latach 25 schodzą się znowu nasze drogi. Pękły nareszcie granice, które nas dzieliły i oddalały od siebie. Jesteśmy znów, jak od wieków , sąsiadami i to sąsiadami dobrymi, szczerymi bez żadnych ukrytych celów. My polscy kombatanci, którzy mamy tę ambicję, aby na każdym polu życia obywatelskiego być zawsze w pierwszym szeregu — zetkniemy się jeszcze nieraz z kombatantami węgierskim i w naszym dobrym, na serdecznej i odwiecznej przyjaźni opartym, życiu sąsiedzkim, aby wiernie służyć każdy u siebie swojemu Państwu, a wszyscy razem dobru i szczęściu naszych obu krajów, a gdyby zaszła potrzeba i odezwał się znów tak dobrze nam znany głos trąbki do apelu—nie zbraknie z pewnością po tej i tamtej stronie naszych wspólnych Karpat ani jednego kombatanta, który by nie stanął na ten apel, jak to było przez cały nasz wspólny tysiąc lat historii Polski i Węgier. Złączone na zawsze przyjaźnią Polska i Węgry niech żyją!".
Kostrino – cerkiew pw. Pokrowy Przenajświętszej Bogurodzicy z 1645 r. (przeniesiona z Sianek w 1703 r.).
Serdeczny uścisk dłoni, jaki szef delegacji polskiej zamienił po tych słowach z przedstawicielami czołowym i kombatantów węgierskich, był przypieczętowaniem naszego zbratania. Rewanżując się za dar od nich przed chwilą otrzymany, płk. Skorobohaty wręczył następnie wiceprezesowi Kerteszowi sztandar pamiątkowy o barw ach polskich, przywieziony przez naszą delegację. W tym punkcie programu nastąpiło złożenie przez płk. Skorobohatego i mjr. Ludygę-Laskowskiego wieńca laurowego z wstęgą, zawierającą jedno tylko słowo napisu „POLSKA", u stóp pomnika poległych. Podczas tej ceremonii orkiestra grała polski hymn narodowy. Mowę szefa delegacji polskiej przetłumaczył następnie jeden z Węgrów, wywołując co chwila entuzjazmu zgromadzonych kombatantów i okrzyki na cześć Polski. 
Miłą niespodzianką było wystąpienie prezesa grupy „Frontharcos”  z Ungwaru, adwokata dr Jaczkovitsa, który wygłosił po polsku następujące słowa: 
Koledzy! 
19 marca bieżącego roku na tym samym miejscu uroczyście wywiesiliśmy sztandar węgierskich kombatantów. W dniu dzisiejszym Związek Węgierskich Kombatantów ofiarował bratnim polskim kolegom swój sztandar. Korzystając z tej okazji, niech mi będzie wolno dla upamiętnienia chwili dzisiejszego braterskiego uścisku dłoni w imieniu grupy ungwarskiej udekorować ten sztandar węgierską wstęgą narodową. 
Teraz na odmianę słów tych nie rozumieli Węgrzy, sama jednak czynność, dokonana w owej chwili przez dr Jaczkowitsa, który do drzewa sztandaru, nam ofiarowanego, przypiął trzy wspaniałe wstęgi z odpowiednimi napisami, wytłumaczył dobitnie zebranym , co było po polsku wypowiedziane.
Cerkiew św. Michała Archanioła w Użoku
Jeszcze jeden nieoczekiwany moment, naprawdę niezwykły. Do delegacji naszej przystąpił rzymsko-katolicki proboszcz z Ungwaru ks. Kondratowicz (podobno krewny naszego Syrokomli-Kondratowicza) i w języku słowackim, który wszyscy już rozumieli, oświadczył, że wręcza Polakom 2 księgi cerkiewne z prośbą o przekazanie ich właścicielom. Księgi te i mszały w języku starosłowiańskim i ocalały z najazdu Moskali podczas wielkiej wojny na jakąś miejscowość wiejską nad Ikwą, gdzie cerkiew ostała kompletnie rozbita, a majątek jej zrabowany. Tylko te dwie księgi, odbił w ów czas oddział węgierski, w którym ks. Kondratowicz służył. Przez lat z górą 20 przechowywano je wmieście Seged u kapitana Szentmartomy'ego, który obecnie na wiadomość, że przyjeżdżają polscy kombatanci,  zwraca je i prosi, by oddano księgi tym parafiom, którym je zrabowano. 
Herkules zabijający hydrę lernejską przed Zamkiem w Użgorodzie (Ungwarze)
Uroczystość zakończyła defilada oddziałów przed szefami obu delegacyj i komendantem garnizonu węgierskiego z Ungwaru. Świetnie zaprezentowali się nasi strzelcy podhalańscy. Oryginalnie wyglądali kombatanci węgierscy, pochodzący ze starszego już pokolenia, z których każdy miał plecak na plecach i dużą manierkę przy pasie. Umundurowanie mieli jednolite: bluza koloru khaki z grubego materiału z otwartym kołnierzem i krawatem, oraz tego samego koloru hełm filcowy. Mimo, że byli to już ludzie niemłodzi, trzymali się dobrze i maszerowali spraw nie — wiadomo, stara wiara.
A tak Herkules ów wyglądał , kiedy stał w parku zdrojowym w Użoku w okresie świetności kurortu balneologicznego
Korzystając z pięknej pogody i uprzejmości konsula Szczeniowskiego, który nam użyczył swego auta, urządziliśmy wycieczkę do oddalonego od granicy o 80 km. Ungvaru, b. stolicy b. Rusi Podkarpackiej. Po drodze we wsi Fenyvesvölgy (Stawne) zwrócił naszą uwagę cmentarz wojenny: ,,Voiensky valecny hrbitov Żamovy Dilek“ — jak widać ze słów tych, wzniesiony przez Czechów —a na nim wśród bratnich mogił i niezliczonych bezimiennych krzyżyków jeden pomnik z tablicą polską, na której czytamy 
Jan Marcjan Weytko ppłk. 91 dźwińskiego pułku 
ur 1864 — zginął 25 marca 1915 pod Nową Stużycą.
Gdzie też wielka wojna krwawą swą ręką nie rozsypała kości bohaterów polskich?...
I ten też nasz rodak, choć w obcym mundurze, musiał aż tu zajść ze swym pułkiem, aby na obcej ziem i znaleźć śmierć chwalebną. Grób ś.p. ppłk. Weytki, utrzymany starannie i świeże kwiaty na nim,  świadczą o pietyzmie, jakim Węgrzy otaczają pamięć poległych Polaków. 
Wł. D.-W.
Widok spod Przełęczy Użockiej na dolinę rzeki Uż

29 komentarzy:

Beskidnick pisze...

Świetna robota historyczna! Czyli należy przyjąć że Pilsudski w Siankach był, adzkolwiek nie osobiście ;)
A swoją drogą mnie granica Polsko Węgierska bynajmniej nie razi... Wojny o nią toczyć nie ma sensu, ale gdyby się okolicznosci takie przytrafiły, to uznam je za miłe.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Kiedy widzę takie tablice na cmentarzach, to myślę sobie: Może tam leży mąż babci, który z wojny nie wrócił, wzięty w kamasze przez Austriaków?

Stanisław Kucharzyk pisze...

Dobra robota to by była gdybym jednoznacznie wyjaśnił sprawę ;-) Ale bardzo trudno jest potwierdzić lub zaprzeczyć famie.

Stanisław Kucharzyk pisze...

A może gdzieś w lasach bieszczadzkich bez tablicy? Przykro gdy nic nie wiadomo o naszych bliskich. W jakim wieku dziadka wzięli do wojska?

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Był młodym człowiekiem, trochę po ślubie, zdążyło urodzić się dziecko; kiedy nie wrócił z wojny, tamta rodzina wypędziła babcię, bo w tej powojennej biedzie to dodatkowe gęby do wykarmienia, chyba już kiedyś o tym pisałam; nie był moim dziadkiem, ale często myślę o jego losie, babcia drugi raz wyszła za mąż, za męża swojej siostry, dużo starszego; teraz nazwali by tę rodzinę "patchworkową", bo dzieci były twoje, moje, nasze:-)

Stanisław Kucharzyk pisze...

Kiedyś o wujku rozmawialiśmy, ale to była historia z kolejnej apokalipsy

Wypożyczalnia kamperów pisze...

Kawał dobrej roboty i samozaparcia. Niektórych jednak plotek czy też podań nie da się w 100% zweryfikować.

Anonimowy pisze...

"Wojny o nią toczyć nie ma sensu, ale gdyby się okolicznosci takie przytrafiły, to uznam je za miłe."

Miłe złego początki - czyli kryptorewizjonizmu. Przestrzegam przed uleganiem takim nastrojom. Bo Polska na rewizji granic może chyba więcej stracić niż zyskać?

Anonimowy pisze...

Jest trochę ciemniejsza strona tej widowiskowej fraternizacji polsko - madziarskiej. To jest przeprowadzona przez władze polskie "Operacja Łom" (zaplecze w Rozłuczu koło źródeł Dniestru) - wspierająca dążenia węgierskie i wymierzona w państwowość czechosłowacką oraz - przede wszystkim - w ruch karpatorusiński księdza Wołoszyna. W tamtym momencie Ruś Zakarpacka uchodziła przez moment - po proklamowaniu swej państwowości - za ukraiński Piemont. W ramach akcji jak wyżej, strona polska - niestety - prowadziła politykę niezbyt.... chwalebną wobec państwa czechosłowackiego i ukraińskiej irredenty (zatrzymywanie i prześladowanie siczowników zdążających z Galicji na Zakarpacie) - co, nota bene, odbiło się czkawką sporą, za niedługo, w 1939 roku ( i później) gdy wielu Polaków przekraczało granicę karpacką i dążyło na Węgry.


Pozdrawiam,

Artur Ziaja

"Wysłane uzbrojone grupy dywersantów składały się głównie z członków Oddziałów Bojowych z Zaolzia z obywatelstwem czechosłowackim. Uzupełnienie stanowiło kilkunastu członków ONR z Warszawy. Grupy te, częściowo przebrane w czechosłowackie mundury, przeprowadziły kilkadziesiąt akcji bojowych, stoczyły cztery większe potyczki z oddziałami czechosłowackimi, zniszczyły most kolejowy oraz dwanaście mostów drogowych, zaporę wodną, centralę telefoniczną i budynek poczty, ponadto w 27 miejscowościach zerwały linie telefoniczne[4]. W akcjach udział wzięło ponad stu ludzi, z których 11 zginęło, 3 zaginęło, 7 odniosło rany, 3 dostało się do niewoli, a 3 zabito po pojmaniu. Grupy dywersyjne prawie nigdy nie osiągały wyznaczonych celów. Dywersanci byli nieprzygotowani kondycyjnie i psychicznie, mieli również problemy z przestrzeganiem podstawowych zasad konspiracji. Operację oceniono jako źle zaplanowaną i przeprowadzoną, czego wyrazem były stosunkowo wysokie straty.
Łącznie wysadzono 13 mostów i zaporę, co pozwoliło odciąć dużą część szlaków prowadzących z Rusi Zakarpackiej do centrum kraju, a także zabito 23 żołnierzy i żandarmów czechosłowackich. Największą akcją było przeprowadzone 8 listopada opanowanie Niżnych Wereczek, po którym wzięto 20 jeńców, których uprowadzono na terytorium Polski. Polski wywiad nie był przygotowany na problem postępowania z jeńcami, ponieważ nie planowano uprowadzania czechosłowackich obywateli. Ostatecznie jeńców osadzono w więzieniu w Drohobyczu i zaczęto przygotowywać proces pod zarzutem wtargnięcia na terytorium Polski, w celu przeprowadzenia zamachów terrorystycznych. Po włączeniu Czech do Rzeszy jeńców przekazano Niemcom."

https://pl.wikipedia.org/wiki/Operacja_Łom

Stanisław Kucharzyk pisze...

Operacja Łom jest mi znana i ma Pan rację, że trudno trudno znaleźć jakiś pozytywny aspekt tej akcji.

Anonimowy pisze...

Jakieś 10-12 lat temu włóczyłem się rowerem po Karpatach Wschodnich. I, między innymi, wjechałem mocno już zniszczoną drogą z Niżnych Worot na przełęcz Werecka. Wspinając się powoli po serpentynach, wyprzedzany byłem co chwila przez wielkie autokary na węgierskich rejestracjach. Obserwowalem je wielce zdziwiony - bo przecież obok przez Latorcę biegła szeroka, o gładkiej nawierzchni szosa - niedawno oddana do użytku. Okazało się, iż autokary z Węgrami nie przypadkiem wybrały boczną i zniszczoną drogę. Bowiem na przełęczy stał pomnik upamiętniający fakt wkroczenia na Węgry - właśnie przez przełęcz Werecką - Madziarów z Arpadem na czele - w 896 roku. Na przełęczy tej, w marcu/kwietniu 1939 roku - również doszło do polsko - węgierskich uroczystości. Węgrzy zgromadzeni przy pomniku odbyli ultranacjonalistyczny capstrzyk - po czem zorganizowali mocno zakrapianą alkoholem "watrę". Summa summarum była to niezbyt sympatyczna impreza. Przez jakiś czas Ukraińcy nie zwracali uwagi na takie - co tu dużo mówić - ekscesy. Od kilku lat jednak tak władze Ukrainy jak też ukraińskie środowiska nacjonalistyczne - reagują na poczynania węgierskie - co polega, między innymi, na wandalizowaniu wspomnianego pomnika.

Pozdrawiam,

Artur Ziaja

Stanisław Kucharzyk pisze...

Z Przełęczy Wereckiej też jest zachowana węgierska kronika filmowa z marca 1939 roku - klik>

Anonimowy pisze...

Interesująca perełeczka. Rozradowani autochtoni entuzjastycznie witający dziarsko maszerujacych wojaków - wygladają zawsze bardzo podobnie. Bez względu na to z jakiego kraju pochodzi propagandowa kronika filmowa.
Uzyskanie przez Polskę granicy z Węgrami miało swoją interesującą konsekwencję we wrześniu 1939 roku. Otóż pomimo nacisków Niemiec, ówczesny premier Wegier - hrabia Teleki, wybitny kartograf - nie zgodził się na udostępnienie węgierskiego terytorium siłom niemieckim szykującym się do ataku na Polskę. Teleki już w 1920 roku jako premier Węgier udzielił pomocy ( sprzęt wojskowy, amunicja) walczącej z Sowietami Polsce. W 1939 r. Hitler chciał skłonić Węgry do ataku na Polskę bądź też do zgody na atak sił niemieckich z terytorium Węgier na Polskę. Teleki odpowiedział mu nastepująco: "W obecnym stanie rzeczy Węgry z uwagi na względy moralne, nie mogą przedsięwziąć żadnej akcji militarnej przeciw Polsce. Każdej próbie wykorzystania w tym celu Królestwa Węgierskiego, Węgrzy będą musieli przeciwstawić wszelkie siły fizyczne jakimi dysponują". W języku dyplomacji zdanie jak wyżej jest jak mocny policzek na odlew. Wyjaśniając stanowisko Węgier Teleki stwierdził, iż "prędzej wysadzi linie kolejowe niż weźmie udział w inwazji na Polskę". Honorny arystokrata podobnie zachował się w 1941 r. Nie mogąc pogodzić się z faktem wykorzystania terytorium węgierskiego do ataku na Jugosławię, Teleki popełnił samobójstwo.Churchill zauważył, że czyn Telekiego był "ofiarą, która oczyściła Węgry z hańby". Teleki ma swoją ulicę w Warszawie, został też pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Kwaśniewskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej (może trochę wyższe rangą odznaczenie powinno się mu nadać?) - ale chyba nadal nie jest on należycie doceniany w Polsce za swoją jakże szlachetną - zwłaszcza jak na polityka - postawę.


Pozdrawiam

Artur Ziaja

Beskidnick pisze...

Panie Arturze - to nie rewizjonizm, to świadomość sytuacji w jakiej się teraz polska znajduje.

Beskidnick pisze...

Spam spamem - ale dacie mi jakiś rabat i w jakim terminie? Serio pytam, bo chciałem rodzinę zabrać na kilka dni na objazdówkę.

Anonimowy pisze...

"Panie Arturze - to nie rewizjonizm, to świadomość sytuacji w jakiej się teraz polska znajduje."


A konkretnie? Bo w moim odczuciu właśnie ta "sytuacja" powinna stanowić dla Polski (Polaków) jednoznaczną przesłankę optowania za utrzymaniem obecnego status quo - czyli "ładu jałtańsko - poczdamskiego". Stąd wszelkie nawet zawoalowane i warunkowe sugestie - nie są chyba pożądane? Bo mówiąc tak już bardzo weredycznie - może się skończyć tak - że Lwowa I Wilna nie odzyskamy a stracimy Szczecin i Wrocław. I wtedy zostaniemy z ręką w pewnym naczyniu albo - mówiąc elegancko - nie na scenie tylko w szatni historii.


Pozdrawiam,

Artur Ziaja

Beskidnick pisze...

Owszem zdaję sobie sprawę z ryzyka, z drugiej strony Si vis pacem, para bellum...
tymczasem sytuacja jest taka że w Polsce mamy już 1,5 miliona Ukraińcow, 99% z nich to na pewno uczciwi, pracowici ludzie, ale nie można wykluczyć iż ten jeden procent to osoby o nastawieniu rewizjonistycznym, uznające iż np. łemkowyna jest Ukraińska...
Soros sponsoruje jakaś szemraną ekipę...

Warmia i Mazury - Niemcy już praktycznie oficjalnie mówią że to ich ziemie. Nie wiem jak w okolicach Wrocławia i Szczecina bo z dziesięć lat tam nie byłem.

Wniosek. Siedzenie cicho jakoś nie wychodzi nam na dobre. Nie ma sensu się rzucać i wygrażać pięściami, ale trzeba stale, przypominać Ukraińcom słowa Żyrinowskiego, zwłaszcza wtedy gdy stawiają kolejny pomnik zbrodniarzowi. Trzeba też stale przypominać Niemcom, iż już raz razem z Rosjanami (Sovietami, ale mniejsza o szczegóły) w Berlinie byliśmy.

Pozdrawiam Serdecznie.
i kolejny raz apeluję o prowadzenie bloga.

Anonimowy pisze...

"….ale nie można wykluczyć iż ten jeden procent to osoby o nastawieniu rewizjonistycznym, uznające iż np. łemkowyna jest Ukraińska..." Łemkowyna? Myślę, że ten jeden procent może podpisywać się pod hasłem "zapamiętaj sobie Lasze, że po Wisłę bude nasze". Ale - i jest to bardzo ważne ale - po stronie polskiej jest podobnie. Znam wielu którym marzy się odbijanie Wilna i Lwowa. Ziomkostwo w Polsce ma się wcale dobrze. A chyba chodzi o to żeby takie osoby - i po jednej i po drugiej stronie - nie nadawały tonu w debacie polsko - ukraińskiej???

"Soros sponsoruje jakaś szemraną ekipę..."


Przesadza Pan chyba? Ten człowiek nie ma aż tak wielkich możliwości - jakkolwiek go oceniać.


"Warmia i Mazury - Niemcy już praktycznie oficjalnie mówią że to ich ziemie."

Oficjalnie? Jak Pan zna jakiś przykład, chętnie się z nim zapoznam.


"Nie wiem jak w okolicach Wrocławia i Szczecina bo z dziesięć lat tam nie byłem."


Dwa lata temu jechałem rowerem wzdłuż Nysy Łużyckiej i Odry po wspaniałej ścieżce rowerowej (Oder-Neisse-Radweg). Pełna sielanka. Tak po polskiej, czeskiej jak i niemieckiej stronie.

"...ale trzeba stale, przypominać Ukraińcom słowa Żyrinowskiego, zwłaszcza wtedy gdy stawiają kolejny pomnik zbrodniarzowi. Trzeba też stale przypominać Niemcom, iż już raz razem z Rosjanami (Sovietami, ale mniejsza o szczegóły) w Berlinie byliśmy."


Tu się z Panem stanowczo nie zgadzam. Takie "przypominanie" jak wyżej to walenie w bęben bojowy i niepotrzebne podgrzewanie atmosfery - zwłaszcza, że nie ma żadnej konfliktowej sytuacji. Poza tym mocarstwowe napinanie rachitycznych mięśni - to wcale żałosny spektakl, który bardzo źle się kojarzy w kontekście roku 1939 i lat rok ów poprzedzających. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż teraz Niemcy to nasz sojusznik w NATO. Czyż nie lepiej przyjąć postawę bardziej spolegliwą i codziennymi kontaktami i współpracą "wykuwać" lepsze relacje z sąsiadami?


Pozdrawiam,

AZ



Beskidnick pisze...

A Otwarty Dialog Ludmiły Kozłowskiej?

Oficjalnie to mówią ziomkostwa, u nas w mediach cisza, ale przecież ziomkostwa nie są zdelegalizowane...
Ponadto sami Niemcy inaczej zachowują się jako turyści a inaczej po powrocie do Heimatu...

A o czym świadczą ścieżki rowerowe? Być może o tym że za pieniądze z UE (które i tak będziemy musieli w ten czy inny sposób oddać) Niemcy budują infrastrukturę która im się przyda po odzyskaniu tych ziem?

Prężenie muskułów jest żałosne, ale rzucanie się w ramiona Niemców z okrzykiem "ja cała twoja" jest co najmniej głupie. Polska ma alternatywy i powinna te alternatywy pieczołowicie "sojusznikom" wskazywać. Nie jesteśmy w brew temu co twierdził pewien "dyplomatołek": "brzydką panną bez posagu"!
serdeczności

Anonimowy pisze...

>A Otwarty Dialog Ludmiły Kozłowskiej?


Załóżmy najgorszy wariant - czyli że była to agentura putinowska, mająca na celu infiltrację organizacji od wewnątrz i wykorzystanie jej do własnych celów. Ale w takim wypadku - Soros jest tu raczej ofiarą, niż katem??? Putin i Soros gryzą się przecież? Zresztą bez względu na to jak było/jest - to jest detal, który nie ma wpływu większego na ogólną sytuację.

"Oficjalnie to mówią ziomkostwa, u nas w mediach cisza, ale przecież ziomkostwa nie są zdelegalizowane..." To jest margines. Ziomkostwa jak wyżej nie nadają tonu niemieckiej polityce. Niemcy przeszły dosyć gruntowna denazyfikację. W chwili obecnej tak nazizm jak i Hitler nie cieszą się tam większym poparciem społeczeństwa a państwo stanowczo zwalcza wszelkie przejawy zachowań nazistowskich. Nota bene - tego samego nie można powiedzieć o putinowskiej Rosji - gdzie odżywa kult Stalina, Stalin cieszy się aprobatą większości społeczeństwa - a idee imperialnej Rosji/ZSRR są ciągle bardzo żywe - o czym świadczą wypadki na Krymie i w Donbasie sprzed kilku lat. Wyobraża Pan sobie współczesne Niemcy wywołujące hybrydową wojnę z Danią O Szlezwig czy z Belgią o okręg Eupen - Malmedy??? Rosja jest problemem, nie Niemcy. Tytułem dygresji: polskie "ziomkostwa" - jakkolwiek się one nazywają - też nie są zdelegalizowane, a nie tak dawno niewiele brakowało, a polskie MSW wypuściłoby paszporty z wizerunkami Ostrej Bramy i Mauzoleum Orląt Lwowskich. Niemieckim organom centralnym taka gafa się jednak nie przytrafiła.

"O czym świadczą ścieżki rowerowe? Być może o tym że za pieniądze z UE (które i tak będziemy musieli w ten czy inny sposób oddać) Niemcy budują infrastrukturę która im się przyda po odzyskaniu tych ziem?"


Ścieżka jest po stronie niemieckiej - więc to nie wchodzi w grę. A propos turystów. Na wysokości Siekierek i Cedyni (podczas eskapady rowerowej jak powyżej) będąc po stronie polskiej - natrafiłem na jeden, jedyny incydent nieprzyjemny w trakcie wycieczki. Mianowicie polskie dziecko krzyknęło pod adresem niemieckich turystów rowerowych "Heil Hitler". Nie było to świadome - raczej, przejaw mechanicznego, niemądrego zachowania - tym niemniej jednak niesmak pewien pozostał.

"Polska ma alternatywy i powinna te alternatywy pieczołowicie "sojusznikom" wskazywać. Nie jesteśmy w brew temu co twierdził pewien "dyplomatołek": "brzydką panną bez posagu"!


Niech Pan coś skrobnie o tych alternatywach???


Pozdrawiam,

AZ




Stanisław Kucharzyk pisze...

Wybaczcie Panowie, że wtrącę się do Waszej nader ciekawej dyskusji geopolitycznej chociaż jako zupełny laik. Starcia militarnego osobiście się boję i myślę, że mój lęk podziela większość mieszkańców Europy (chociaż już niekoniecznie mieszkańców Afryki i Azji). Z tego względu uważam, że dopóki nie nastąpi jakieś nieznośne ogólne pogorszenie warunków życiowych w dowolnym europejskim kraju lub destabilizacja z zewnątrz, to raczej będziemy trwać w pełzającej informacyjno-gospodarczej konfrontacji Rosja-Zachód. Tyle, że wcale nie jest pewne, że ta stabilizująca jako-takość będzie trwała. I jeśli gdzieś pewne minimum zostanie przekroczone to drżyjcie narody - najprościej wskazać.znaleźć wroga zewnętrznego i tam skierować niezadowolenie ludu. A gdzie szukać tego wroga? W dzisiejszych podręcznikach historii szkół powszechnych. I popatrzmy czego uczą się dzieci ukraińskie klik> i niemieckie klik> .

Anonimowy pisze...

Z uzgadnianiem treści podręczników szkolnych jest zawsze wielki kłopot. I w praktyce utopią jest zakładać, iż osiągnie się stan zadowalający obydwie strony. Sukcesem w tym wypadku jest "zgniły" kompromis umiarkowanie - ale jednak - do zaakceptowania przez zainteresowane strony. Przypadek podręczników niemieckich (ujęcie historii Polski) to "success story". Pomimo braków, wad i przemilczeń jakie zawierają - jest to zasadniczy postęp w stosunku do okresu międzywojennego, kiedy to trwała literalnie wojna polskiej i niemieckiej historiografii - i archeologii też
Niemiecki uczeń wychowany na takich podręcznikach - być może nie będzie miał zbyt dużej wiedzy o Polsce - ale nie będzie także pielęgnował w sobie szowinistycznego jadu. Oczywiście "uprzeciętniając" problem - bo wyjątki, liczne nawet, od reguły, zawsze się mogą przytrafić. Przy okazji strona polska winna pamiętać, iż wkład cywilizacyjny pierwiastka niemieckiego w rozwój ziem polskich jest nie do przeceniania. I fakt ten należy mieć na uwadze dokonując analiz niemieckich podręczników.

Co do podręcznika ukraińskiego - sprawa ma się trochę gorzej. Ale to poniekąd zrozumiałe. Ukraina to nacja, która, jako całość, dopiero wykuwa swe narodowe oblicze. Stąd ich nacjonalizm jest świeży, ostry, tromtadracki. Przypomina polski z okresu przedwojennego. Z biegiem lat jego ostrze będzie najpewniej tępiało. Proszę też wziąć pod uwagę - i jest to istotna uwaga - iż artykuł dot. podręczników ukraińskich pochodzi z 2011 roku. Od tamtego czasu na Ukrainie ogromne dużo się zmieniło. Wojna z Rosja o Krym i Donbas - wykuła(wykuwa) nowe oblicze ukraińskiej świadomości narodowej. Ukraińcy definiują się narodowo w opozycji nie do Polski - tylko do Rosji, także na Ukrainie "galicyjskiej", gdzie kult Bandery ma wymiar przede wszystkim antyrosyjski. Jest to fakt trudny do przecenienia, z punktu widzenia interesu polskiego. Ukraina stojąca kością w rosyjskim gardle - odwraca imperialna uwagę Rosji od innych kierunków uderzeń. Jeżeli już nie chcemy ich w tej postawie wspierać - przynajmniej nie przeszkadzajmy im w trwaniu w postawie - z której my także czerpiemy duże korzyści.


Pozdrawiam,

AZ

Beskidnick pisze...

Akurat wydaje mi się (mogę być w błędzie) że Rosja putinowska nawiązuje do tradycji Katarzyny II i ekspansja na tereny Polski raczej nie jest jej priorytetem (co innego jakaś forma wasalizacji). Warto też pamiętać że tak silnej armii jak za W.K. Konstantego Polska nie miała nigdy ani wcześniej ani później. Nie chodzi zatem o rewizjonizm ale o elastyczność, zamiast prężyć muskuły przeciw Moskwie wystarczy zachować neutralność i tylko przypominać państwom osciennym że mamy alternatywę.
Pozdrowienia serdeczne.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Jakoś nasze wojsko ma szczęście do Konstantych namiestników rosyjskich - pod naciskiem Konstantego Rokossowskiego w latach 1949-1954 wydatki na wojsko przekroczyły 15 % dochodu narodowego.

Beskidnick pisze...

A to już całkiem inna historia.

Anonimowy pisze...

"Nie chodzi zatem o rewizjonizm ale o elastyczność, zamiast prężyć muskuły przeciw Moskwie wystarczy zachować neutralność....


Oczywiście. Przecież nie będziemy Rosji wypowiadać wojny czy też stwarzać w relacjach z nią jakiegoś casus belli. Natomiast zawsze jest wielce pożądanym mieć sąsiada, który odciąga uwagę imperialnych ciągotek, innego - imperialnego sąsiada.


Pozdrawiam,


AZ

Anonimowy pisze...

W II RP wydatki na wojsko sięgały nawet.... 40 % całego budżetu, upośledzając kraj. Z jakim skutkiem???
Wysokość owych wydatków jak również wynik wojny obronnej Polski w 1939 roku - skłania do głębokich i trzeźwych przemyśleń na temat zasad jakimi należy się kierować w prowadzeniu polityki zagranicznej.


Pozdrawiam,

AZ

Beskidnick pisze...

Ale sankcje wprowadziliśmy, w efekcie Moskwa lubi nas nieco mniej, nasi plantatorzy ponieśli ogromne straty, Ukraińcy jakoś nie padli na kolana i nie zaczęli przepraszać za zbrodnie...
i tylko o to mi chodzi.
Serdeczności.

Beskidnick pisze...

Dokładnie - co tylko wskazuje jak głupio można zaprzepaścić ogromny wysiłek prowadząc opartą na mrzonkach politykę zagraniczną.

serdeczności!