Strony

sobota, 3 stycznia 2015

Borynia albo Święty i jego pies

Jadąc z Turki w stronę Przełęczy Użockiej, podjeżdżając pod stromę górkę, mijamy przydrożny kościółek w Boryni. Warto na chwilę zatrzymać się także z uwagi na ciekawy nagrobek na pobliskim cmentarzu. Mogiła zbiorowa z podwójnymi krzyżami i napisami po niemiecku i ukraińsku:
Sie wurden 1941 hingerichtet, Cтрачені 1941:
Lehn Franz, Lehn Josef, Henger Wenzel, Henger Franz, Heichel Franz, Heichel Lorenz...

Straceni to miejscowi Niemcy w większości rzymskokatolicy zwykle mówiący po polsku, których zabili Rosjanie jako element niepewny po inwazji III Rzeszy na ZSRR.
Ludzie ci byli potomkami tzw. kolonistów józefińskich  osiedlonych tu w wyniku akcji prowadzonej przez cesarza Józefa II (1741-1790) w końcu XVIII w. Oficjalnym celem akcji było przyjście krajowi z pomocą w podniesieniu stanu gospodarki, nieoficjalnym wzmocnienie żywiołu niemieckiego na terenie Galicji. W latach 1782-1785 w okresie największego nasilenia akcji przeniosło się 3216 rodzin liczących 14 669 osób. Najwięcej osadników pochodziło z Palatynatu. Akcja zakończona mniej więcej po śmierci cesarza Józefa II, kosztowała 3 mln złotych reńskich (dla porównania roczny zarobek wójta wynosił 30 złr).
Kościół św. Rocha (Fot. archiwum Lwowskiej Kurii Metropolitalnej) za Kurierem Galicyjskim
Według Kuriera Galicyjskiego: W 1877-1879 latach koloniści niemieccy wybudowali w Boryni drewniany kościół p.w. św. Rocha, którego relikwie znajdowały się w tej świątyni. Podczas II wojny światowej na mocy układu ZSRR część niemieckich mieszkańców wyjechała z Boryni (inni jak widać pozostali tu na zawsze). Za czasów radzieckich  kościół zamieniono na magazyn kołchozowy, a w 1965 roku został zniszczony całkowicie. W 1939 roku katolicy-Polacy rozpoczęli budowę drugiego kościoła w centrum wsi, jednak kościół nie został skończony. Po wojnie w murach kościoła było kino, a po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę władze miejscowe przekazały budowlę pod cerkiew greckokatolicką. Po odrodzeniu wspólnoty rzymskokatolickiej wierni w latach 1994 – 1995 wznieśli drewnianą kaplicę. W 2006 roku kardynał Marian Jaworski poświęcił kamień węgielny pod budowę nowej świątyni na fundamentach przedwojennych kościoła św. Rocha. Na uroczystość przyszli też miejscowi Bojkowie. 17 sierpnia 2013 arcybiskup lwowski Mieczysław Mokrzycki dokonał konsekracji kościoła p.w. św. Rocha
Swoją drogą w kontekście ostatnich dyskusji warto przypomnieć legendę chrześcijańską spisaną przez Jeana Quercy klik
Żył niegdyś święty Roch. Był to wielki święty, który przemierzał drogi całego świata i leczył ludzi oraz bydlęta z wścieklizny. Szedł zawsze za psem, który zwał się Roszek, a którego kochał bardzo, gdyż pies uratował mu raz życie. Pies też był święty, na swój sposób. Lizał rany, które pielęgnował jego pan i rany zamykały się raz na zawsze.
Święty Roch i Roszek nigdy nie rozstawali, nie do pojęcia był jeden bez drugiego, jak nic można pojąć dzwonu bez serca albo niewiasty bez złośliwości.
Pewnego razu święty Roch umarł. Umierają wszyscy, nawet święci. A po jego śmierci pies zaczął wyć i on też odszedł z tego świata. Miał małą, leciutką duszyczkę, tak że dotarł do bram raju równocześnie ze świętym.
Święty Roch zastukał kijem pielgrzymim i wymienił swoje imię. Uzdrowił mnóstwo nieszczęśników, więc byt pewien. A wkroczy do raju główną bramą. Święty Piotr pospieszył, otworzył odrzwia o dwóch skrzydłach, ale zaraz otworzył szeroko też oczy patrzące spod okularów. Za cieniem świętego ujrzał cień psa.
- Precz mi stąd! Nie ma dla psów miejsca w raju!
- Trzeba jednak znaleźć temu psu jakieś miejsce - odparł święty Roch. - Jesteśmy nierozłączni. Uratował mi życie i jest także na swój sposób święty.
- Dajże pokój! Też mi opowiadanie! Także mnie pewien kogut uratował duszę, skłaniając do skruchy. Czyż jednak przywiodłem go ze sobą, kiedy przybyłem tutaj? Nie przywiodłem go nawet do wejścia, nawet w pobliże Aniołów Bożych! Nie, mój drogi, kogut pozostał na zewnątrz, a ja wszedłem do środka. Twój pies uda się do mojego koguta, ty zaś połączysz się ze świętymi, którzy już na ciebie czekają! Idziemy! Mam dokładne rozkazy, jak ci już powiedziałem.
- Zatem trudno - rzecze uparty święty Roch. - Skoro Roszek nie wejdzie do raju, nie wejdę i ja. Wolę psa, którego znam, od twojego raju, którego jeszcze dobrze nie poznałem!
- Skoroś taki grubianin - wrzasnął święty Piotr, który stracił panowanie nad sobą - idź sobie precz razem z twoim psem!
     I poszli.
     Co się stało z Rochem i Roszkiem? Tego nie wiem. Sądzę jednak, ze podjęli swoją wędrówkę i że ich cienie dokonywały cudów i uzdrawiały ludzi z wścieklizny.
     Mówiono o nich na całym świecie. Papież, który był sprawiedliwy, chciał ich jakoś wynagrodzić. Z Rocha uczynił z całą ceremonią prawdziwego świętego i rozkazał, by w jego kościele wystawiono obraz, na którym nowy święty byłby przedstawiony z psem. W gruncie rzeczy w ten sposób kanonizował także Roszka, choć nie padło na ten temat ani słowo.
    Kiedy wieść o tym doszła do raju, Ojciec Wiekuisty kazał wezwać świętego Jana Chrzciciela, który był wszak pierwszym świętym, i rzekł:
- Mamy więc zacną duszę imieniem Roch. Papież zrobił z niego świętego, musicie go odszukać i sprowadzić tutaj. Chcę go zobaczyć i złożyć mu powinszowanie. Trzeba też powiedzieć świętej Cecylii, żeby pomyślała o jakiejś oprawie muzycznej.
     Jan Chrzciciel biegał przez trzy dni i noce, ale było to tak jakby szukał jaskółek w zimie. Wpadł w zakłopotanie i pomyślał, że trzeba naradzić się ze świętym Piotrem.
     Dobry klucznik nie zapomniał o historii człowieka z psem. Kiedy usłyszał, że ów człowiek został naprawdę świętym i że Ojciec Wiekuisty chce się z nim widzieć, trochę się strapił. Lękał się, że spotka go kara za to, iż działa z własnej inicjatywy. Święty Jan, który miłował wielce świętego Piotra, pocieszał go jak umiał i obiecał, że wszystko będzie w porządku.
     Wrócił więc przed oblicze Ojca Wiekuistego i rzecze:
- Panie, wybacz mi głupotę. Od trzech dni i nocy szukam daremnie naszego nowego świętego, ale nigdzie go nie ma. Trzydzieści lat temu stanął pewnego wieczoru u bram raju, ale był z psem, a ponieważ święty Piotr nie chciał wpuścić psa, święty Roch poszedł sobie i nie mam pojęcia, gdzie przebywa.
     Ojciec Wiekuisty zaczął rozmyślać, a kiedy wszyscy w raju usłyszeli, że rozmyśla, zapadła cisza. Potem rzekł:
- No dobrze. Święty Piotr jak zawsze wykonuje sumiennie swoje obowiązki. Ale święty Roch wróci, gdyż tego chcę. Zatrzyma sobie psa. Pozwólcie wejść jemu i psu. Zrobię wyjątek.
     Kiedy świętemu Piotrowi doniesiono o tym, zmienił się na twarzy. Ładny wyjątek!
- Tak, tak - rzekł - pozwolimy wejść psu Rocha! Zobaczycie, że w ślad za nim pójdą wszystkie zwierzęta, jakie były stworzone! Wkrótce nie da się tu, w raju, mieszkać.
     I z rozdrażnieniem otworzył tylną bramę, ale nie chcąc patrzeć na psa, schronił się do stróżówki i poprosił Zacheusza o zastępstwo. Zacheusz, który kochał bardzo zwierzęta, gdyż byt niskiego wzrostu, stanął na progu i krzyknął ile sil w płucach:
- Roszek do nogi! Chodź, Roszku, chodź, bo dobry Bóg chce cię zobaczyć!
     I oto stawili się Roch i Roszek. Święty uśmiecha się z dumą wybija mocno krok sandałami pielgrzyma i odwraca się co dziesięć kroków, żeby pogłaskać Roszka, który liże go po rękach i wymachuje ogonem niby pióropuszem. Stawił się cały raj, aniołowie, cherubini, archaniołowie, święci obojga płci, wszyscy tłoczyli się, żeby zobaczyć, jak przechodzi pełen wdzięku piesek, który węszył miłe wonie raju i zdawał się śmiać z ukontentowania.
     Była to wspaniała uroczystość. O świętym Rochu prawie zapomniano. Wszystkie pieszczoty, przysmaki, a nawet muzyka były dla Roszka. A święty Roch, który tak kochał swojego psa. był nader zadowolony, że jego samego tak zaniedbano.
     Kiedy minęła pierwsza chwila radości, w tłumie nastąpiło poruszenie i pojawił się święty Piotr z włosami w nieładzie, spojrzeniem surowym i kluczami w dłoni.
- Panie - rzekł, zwracając się do Ojca Wiekuistego, który uśmiechał się do Roszka skulonego u jego stóp. - Panie, oddaję ci klucze. Nie będę odźwiernym dla psów.
     A Ojciec Wiekuisty ciągle uśmiechał się, nic nie mówiąc. Święty Piotr dodał:
- Panie, zresztą to niesprawiedliwe. Czemuż to pies świętego Rocha ma być samotny? Skoro brama raz została otwarta, moim zdaniem, inne zwierzęta też powinny tu wejść.
     Ojciec Wiekuisty ciągle się uśmiechał.
     Święty Piotr ciągnął:
- Panie, jeśli chcesz, bym nadal sprawował pieczę nad kluczami, powinieneś wpuścić tu mojego koguta. Siedzi na wszystkich dzwonnicach i wzywa grzeszników do pokuty. W ten sposób także można zostać świętym!
- Wpuśćmy więc i koguta - rzekł wówczas Ojciec Wiekuisty, nie przestając się uśmiechać - będzie to kolejny wyjątek!
     W tym momencie wybuchła sprzeczka. Wszyscy święci, którzy kochali jakieś zwierzęta, zaczęli protestować i bronić swojej sprawy.
- A moja gołębica? - mówił Noe. - Moja gołębica, która przyniosła mi gałązkę oliwną?
- A kruk, który karmił mnie na pustyni? - rzekł Eliasz.
- A mój pies, który merdał ogonem? - żalił się Tobiasz.
- A oślica, która prorokowała, kiedym na niej siedział? - wtrącił się Balaam.
- A wieloryb, który przez trzy dni gościł mnie w brzuchu?
- dodał Jonasz.
- A prosiaczek, który uratował mnie od nudy? - rzekł święty Antoni.
- A łania - dorzucił święty Hubert - która niosła krzyż na głowie?
- A brat wilk i bracia ptaki, i siostry ryby? - zabrał głos święty Franciszek.
- A mul, który przyklęknął przed hostią - powiedział ten drugi święty Antoni.
     O, przyjaciele moi, zrobiło się doprawdy niezłe zamieszanie. Ale Ojciec Wiekuisty, który ani na chwilę nie przestał się uśmiechać, nakazał skinieniem ciszę i oznajmił:
- Ten pies, który przywarł do moich stóp, sprawia, że aż tło mego serca wzbija się, niby modlitwa, ciepło jego dobroci. Pokój zwierzętom. Zwierzęta kochane przez świętych mają w sobie coś więcej niźli inne, mają jakby duszę. Niechaj wejdą. Każdy z was wprowadzi zwierzę, które było mu przyjacielem.
     Ujrzano wtedy przedziwną procesję. Zwierzęta cztero- i dwunożne, zwierzęta okryte sierścią i piórami, ptaki i ryby, sunęły powoli ku tronowi Boga. I we wszystkich tych zwierzętach była wielka dobroć, która jeszcze jaśniejszym czyniła splendor raju.
     Jakiś młodziutki święty, który byt bardzo dowcipny, rzekł ze śmiechem:
- Wygląda to jak arka Noego! A święty Augustyn odparł:
- No właśnie! Arka Noego była obrazem raju! Jezus opuścił wówczas swoje spojrzenie, które widzi wszystko, na tę zgromadzoną rzeszę, co czciła Go bez słów, i rzekł:
- Nie ma tu jednak wszystkich. Brakuje osiołka i wołu, które ogrzewały Mnie swoim oddechem, kiedy byłem malutki.
     Więc osiołek i wół pojawiły się za chwileczkę. Stały już bowiem przy wejściu, czekając na swoją kolej. A Jezus pogłaskał je z uśmiechem.

38 komentarzy:

Zofijanna pisze...

Jechałam drogą z Turki ku Przełęczy Użockiej, gdzie pobudowano najwyżej położoną w Karpatach kolej, pamietającą okres panowania Franciszka Józefa C.K. Jechałam tą koleją.
Na mapie odnalazłam, opisaną w którymś z moich postów - Griaziową - Hryzewo

https://www.google.com/maps/place/Gr%C4%85ziowa,+Obw%C3%B3d+lwowski,+Ukraina/@49.3110286,22.8105095,14z/data=!3m1!4b1!4m7!1m4!3m3!1s0x0:0x0!2zNDnCsDA1JzE0LjEiTiAyMsKwNTknMDAuMSJF!3b1!3m1!1s0x473bc1f8dd2b8027:0x34e9641bdad7057c.

Na terenie województwa Podkarpackiego było sporo kolonistów niemieckich. Nawet w mojej rodzinie była Niemka- babcia Weronika...
Zwykle byli ewangelikami.
Dobrze, że przypominasz tę zapomnianą historię. Tylko niewinnych ludzi szkoda.
Z przyjemnością przeczytałam przytoczoną historię o Św. Rochu.
Dziękuję

Stanisław Kucharzyk pisze...

Na mapie przedwojennej mapie WIG klik ta miejscowość pod Magurą Łomniańską nosi miano Grąziowa - identycznie jak Grąziowa z Pogórza Przemyskiego. Nierzadki to przypadek, że miejscowości w tym regionie mają powtarzające się nazwy.
Co do Niemców z kolonizacji józefińskiej to faktycznie protestanci stanowili około 60% katolicy około 39%
Dziękuję za miłe odwiedziny.

Anonimowy pisze...

"- A łania - dorzucił święty Hubert - która niosła krzyż na głowie?
- A brat wilk i bracia ptaki, i siostry ryby? - zabrał głos święty Franciszek.
- A mul, który przyklęknął przed hostią - powiedział ten drugi święty Antoni".

A drozd, który wydłubywał ciernie z jezusowej skroni? Od tamtego czasu wszystkie drozdy mają zrudziałe upierzenie na piersi - bo sie trochę ubrudziły pańską krwią przy tej niewdzięcznej robocie.
A pszczoły, które miały status owadu maryjnego – bo robiły wosk na świece palące się przed świętymi obrazami różnorakich madonn.
Miła uchu legenda utrzymana w duchu franciszkańskim - opozycyjnym wobec dychotomicznej wizji relacji człowiek - natura, zaprezentowanej w Biblii a zwłaszcza w Starym Testamencie. I jest tu taki intrygujący wątek prometejski - odrzucenie przez bohatera legendy oferty wejścia do Raju kosztem rozstania się ze swoim czworonożnym przyjacielem.
Czy zwierzęta mają duszę? Chyba nie tylko te, którym przytrafili się święci opiekunowie. A gdyby nawet nie miały, to tym bardziej zasługują na lepsze traktowanie na padole ziemskim - bo w takiej sytuacji Św. Piotr przegoni ich spod bram raju, jak przegonił sympatycznego Roszka. Tak więc skoro nie mogą dostąpić niebieskiego raju - nie urządzajmy im ziemskiego piekła.
A propos kynoteologii. W kościele rzymsko - katolickim Św. Krzysztof jest jednym z wielu świętych niczym szczególnym się nie wyróżniającym. W kościołach wschodu jest przeciwnie. W ikonografii przedstawiany jest on jako Kynokefalos, tj. z psią głowa. Wygląda bardziej jak egipski Anubis niż chrześcijański święty. Ów wizerunek to zapewne pozostałość po jakimś intrygującym wątku. Nie sądzę żeby pochodził z plemienia Kynokefalów ale być może jest to ślad po zwierzęciu, które z jakiś nie znanych nam względów dostąpiło takiej nobilitacji.

Pozdrawiam,

AZ




Anonimowy pisze...

"Ludzie ci byli potomkami tzw. kolonistów józefińskich osiedlonych tu w wyniku akcji prowadzonej przez cesarza Józefa II (1741-1790) w końcu XVIII w. Oficjalnym celem akcji było przyjście krajowi z pomocą w podniesieniu stanu gospodarki, nieoficjalnym wzmocnienie żywiołu niemieckiego na terenie Galicji".

Z tym wzmocnieniem żywiołu niemieckiego to owszem prawda ale w takim ujęciu w żadnym wypadku nie należy lekceważyć owej misji cywilizacyjnej - o której mowa w zacytowanym fragmencie. Bez względu na to czy była on zamierzona czy nie – niemieccy koloniści podnosili stan gospodarki i poziom życia na obszarach gdzie się znaleźli. Cytowałem już Panu opinię – bardzo weredyczną i odwołującą się do porównań z obszaru nauk medycznych – na ten temat Nestora naszej etnografii, Oskara Kolberga. Ja sam miałem kiedyś okazję być w Odesskim Muzeum Etnograficznym – gdzie – ku mojemu zdziwieniu – natrafiłem na bardzo interesującą i obiektywną wystawę poświeconą Niemcom Besarabskim. Szczególną uwagę zwrócono na niej na przejmowanie przez lokalną społeczność zwyczajów, metod pracy, technologii i zasad higieny od niemieckich kolonistów, z ogromnym pożytkiem dla ogólnego postępu cywilizacyjnego. Aby unaocznić różnicę pomiędzy poziomem życia kolonisty niemieckiego a miejscowego autochtona, urządzono w muzeum chłopską izbę niemiecką i chłopski pokój besarabsko – ukraiński. Różnica była ogromna i niech Pan zgadnie na czyją korzyść? Zapamiętałem – między innymi – iż koloniści niemieccy przyczynili się do rozpowszechnienia używania kosy przez miejscową populację, oraz do co najmniej cotygodniowych kąpieli (w sobotę, przed wyjściem do kościoła).
W tej chwili czytam epopeję A. Sołżenicyna pt. „Sierpień czternastego”. Jest to szeroka panorama kilku przełomowych lat w historii Rosji. W usta jednego z bohaterów, wzbogaconego chłopa Tomczaka wkłada on takie słowa: „Tomczak zastosował w gospodarstwie wiele pomysłów kolonistów niemieckich (Niemcy Nadwołżańscy – AZ) i zawsze przynosiło mu to zysk. Bardzo szanował Niemców i wojnę z nimi uważał z kompletny idiotyzm. Właśnie przymierzał się do ścinania kukurydzy i składowania kaczanów w nowym spichlerzu na milion pudów z nowoczesnym systemem wietrzenia (wszystkie ściany – żaluzje można otwierać na przewiew albo szczelnie zamykać w razie deszczu; ten pomysł podpatrzony u niemieckich kolonistów powinien zaowocować dużym zyskiem”). Nic dodać nic ująć skoro tak pisze sam Sołżenicyn . Roma locuta causa finita. Bo Sołżenicyn to Wielkorus i Słowianofil – ale z wielką klasą i prawdy nie bał się wyrzec – nie tak jak jego popłuczyny w osobie niejakiego Dugina. Ale to już całkiem inna historia.

Kwestie oddziaływania kultury materialnej i duchowej szlacheckiego dworu na społeczność chłopską bywają przedmiotem zainteresowania badaczy. Miałem kiedyś w rękach taką rzecz dot. roli majątku Pawlikowskich w Medyce w tym zakresie. A przecież znaczenie kolonistów niemieckich w tym wzgledzie także było ogromne - i warto byłoby ów problem opracować obiektywnie i kompleksowo.

Pozdrawiam,

AZ

Anonimowy pisze...

"Straceni to miejscowi Niemcy w większości rzymskokatolicy zwykle mówiący po polsku, których zabili Rosjanie jako element niepewny po inwazji III Rzeszy na ZSRR".

Tego typu zachowania ze strony Sowietów ( w tym także wymordowanie ok. 30 - 50 tysięcy wieźniów przetrzymywanych w więzieniach NKWD oraz kilkudziesięciu jeńców niemieckich wzietych do niewoli w pierwszych dniach wojny) miało zdaniem wielu historyków duży wpływ na zbrutalizowanie wojny na wschodzie.
Intryguje akcja Heim ins Reich - repatriacji ludności pochodzenia niemieckiego z terenów zajętych przez Sowietów w l. 1939-1940. W kontekście inwazji Niemców na ZSRR w czerwcu 1941 r. jawi się - co najmniej - jej złożoność. Bo jeżeli Niemcy poważnie traktowali haushoferowskie wizje lebensraum na wschodzie - to chyba nie trzeba bylo tak na gwałt owych Niemców ze Wschodu repatriować. Chyba że założymy, iż wtedy jeszcze nie myślano wogóle o wojnie z Sowietami albo - to też możliwe - starano się ustrzec ludność niemiecką na wypadek wojny od takiego losu jaki spotkał tych Niemców z Boryni.

Zasyłam Panu link do ciekawego zdjęcia dot. wspomnianej wyżej akcji. Jeżeli Pan wie gdzie jest zasański przyczółek mostu kolejowego w Przemyślu - to może Pan sobie wcale wiernie ową scenę zwizualizować. Czy ów niemiecki woźnica jest w rasowym typie nordyckim? Mam pewne wątpliwości.
Na marginesie, jadąc traktem węgierskim na Przełęcz Użocką, czy zatrzymał się Pan w Rozłuczu i podążył scieżką opatrzoną stosowną informacją do źródeł Dniestru u stóp Czontyjówki? Miejsce ma swoje genius loci - bo tu się rodzi Dniestr - Dnister - Tyras, chociaż niektórzy są rozczarowani "powszedniością" tego zakątka. Znam też takich, którzy utrzymują, iż tak naprawdę to rzeka wpadająca do M. Czarnego pod Akermanem winna zwać się Strwiąż - Strywihor, bo podobno pod Rudkami, gdzie łączy on swe wody z Dniestrem, jest od niego dłuższy.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Heim_ins_Reich#mediaviewer/File:Bundesarchiv_Bild_137-055840,_Polen,_Galiziendeutsche_Umsiedler.jpg

Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Akurat jestem po świeżej lekturze "Elementów teorii poznania" ks. Piotra Lenartowicz. Ten entuzjasta A-T (filozofia arytotelesowsko-tomistyczna) twierdzi, że zarówno zwierzęta jak i rośliny mają duszę (rozumianą przez niego jako zasadę życia jako takiego). Oczywiście różną o duszy ludzkiej ale... Małe streszczenie problemu klik

Stanisław Kucharzyk pisze...

Tak dywaguję, że Hitler planował inwazję na ZSRR właśnie koło 1941 roku, gdyż wtedy Wehrmacht dostał największy zastrzyk poborowych (czysta demografia), a wiadomo że w przypadku wojny na wschodzie to jednak liczba się liczy. Nie wiem czy Pan pamięta wyliczenia i proroctwa Wańkowicza w "Na tropach Smętka". Wańkowicz przewidywał, że atak na Polskę z powyższych względów nastąpi koło 1941, a okazało się, że wystarczyła zwykła przewaga w sprzęcie i taktyce walki. Hitler mając takie założenia nie chciał ryzykować, że Stalin mu w ciągu 2 lat ludzi wytłucze, albo wyśle na Syberię. Zresztą co do przesiedleńców też miał swój plan - wzmocnić żywioł niemiecki w Wielkopolsce i na Śląsku. Czyli wg mnie tworzenia zwartego, germańskiego jądra III Rzeszy. W efekcie Niemcy Galicyjscy zostali "dwukrotnie przesiedleni" w krótkim czasie klik
W Rozłuczu owszem byłem kilka razy ale akurat nie w tym miejscu, o którym Pan pisze. Raz w niesamowitym rezerwacie jodłowym (skrzywienie zawodowe - może kiedyś napiszę), dwa - na solance w restauracji i parę razy przejazdem.

Stanisław Kucharzyk pisze...

W misję cywilizacyjną nie wątpię, ale w warunkach górskich osadnicy z Niemiec nie zawsze dawali sobie rady (np. W Bandrowie -Kolonii biednie im się żyło). Zresztą nie na darmo osady w Polsce zakładano na prawie niemieckim, - ale to na Pogórzu i na nizinach, w górach - na prawie wołoskim dostosowanym do gospodarki pasterskiej, a nie do uprawy roli.
A jednak gdzieniegdzie to wzmocnienie żywiołu niemieckiego również nastąpiło . Z zasłyszenia - córka nauczyciela Georga Jaki z Makowej odsiedziała swoje w Berezie Kartuzkiej jako aktywistka Bund Deutscher Mädel. Czyli nie wszyscy się spolonizowali.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Z Wańkowicza:
W Niemczech rozpoczął się okres najgorszych roczników, bo do poboru stają lata wojenne.
Rzesza mieć będzie poborowych:
w 1935 ...... 576 678
w 1936 ..... 377 870
w 1937 ..... 331 187
w 1938 ..... 301 784
w 1939 ..... 622 113
W 1940 dojdzie więc Rzesza po raz pierwszy do pełnego kontyngentu rekruta, tzn. zetrą się całkowicie niedobory urodzeń lat wojny.Ten najwspanialszy kontyngent kształcić trzeba będzie dwa lata w rzemiośle wojennym.Będzie więc gotów na 1942 r., w którym to kończy się porozumienie polsko-niemieckie."

Zofijanna pisze...

Czytałam kiedyś książkę, zakupiona w Częstochowie- na Jasnej Górze -' Życie po śmierci' .
W niej również pisano o duszach zwierząt. Pisano o psich duszach, które przychodzą do ich byłych właścicieli po śmierci psiaków, nie dziwi mnie więc takie podejście do nieśmiertelności zwierząt
Nie pamiętam już autora książki.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Nie będę się wypowiadał bo się nie znam. Ale jak ma być kiedyś Nowa Ziemia i Nowe Niebo, to chyba nie bez zwierząt?

makroman pisze...

Jeszcześmy się nigdy tak bardzo nie zgadzali - samy bym to napisał, gdyby nie groźba popełnienia plagiatu ;-).
Dodam od siebie że duchowość franciszkańska jest mi najbliższa, wędrówki z psem największą radością. Choć ciekawi mnie to zrobienie z Św. Piotra "szwarccharakteru".

ps - ten "kynokefalos" to od Łysiaka ?

makroman pisze...

Niemcy czy Austriacy?
Niby podobnie a jednak...

Anonimowy pisze...

"ps - ten "kynokefalos" to od Łysiaka" ?

Nie wiem czy od Łysiaka. Być może. Podrzucam link do ikony Św. Krzysztofa oraz tekstu o zwierzętach mających szczególny status.

http://www.ahistoria.pl/index.php/2011/11/swiety-pies/

Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Strażnik wrót niebieskich to strażnik, a ten często groźny być musi.

Siedział święty Piotr przy bramie, oj rety,
Czytał se komunikaty z gazety,
Wtem ktoś szarpnął w bramę złotą;
Pyta święty klucznik: „Kto to?”
Leguny, my z frontu leguny!
klik

Święty Krzysztof według wczesnochrześcijańskiego mitu miał urodzić się jako dziecko psiogłowców (kunocefali) lub przynajmniej mieć ojca psiogłowca. Po transporcie przez rzekę Jezusa jego ciało i głowa otrzymały człowieczy wygląd.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Pan Artur mnie uprzedził. MW Łysiaka pamiętam jak przez mgłę.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Wśród osadników przeważali jednak Niemcy nie Austriacy.

Anonimowy pisze...

"Z zasłyszenia - córka nauczyciela Georga Jaki z Makowej odsiedziała swoje w Berezie Kartuzkiej jako aktywistka Bund Deutscher Mädel. Czyli nie wszyscy się spolonizowali".

Jeżeli chodzi o kolonizację józefińską - ciągle jeszcze w okresie międzywojnia funkcjonowały liczne niemieckojęzyczne wyspy językowe na terenie osad - kolonii. Tak było np. w Steinfels - Stebniku koło Krościenka.
Co do córki Georga Jaki z Makowej - ciekawe za co tam trafiła? Najpewniej nie było przeciwko niej mocnych dowodów, które ostałyby się w sądzie - stąd osadzenie w Berezie Kartuskiej, które następowało na podstawie decyzji administracyjnej wojewody. Najpewniej po pobycie w Berezie (nie był to obóz koncentracyjny jak twierdziło wielu krytykow II RP ale ciężkie więzienie z całą pewnością) nabrała wrogości do Polski albo się w niej jeszcze bardziej umocniła.
Dobrych parę lat temu miałem okazję rozmawiać z Ukrainką, która także przeszła przez Berezę. Było to na stacji kolejowej w Tuchli, pomiedzy Sławskiem a Skolem w Bieszczadach Wschodnich. Zakwaterowany w Sławsku pod Trościanem, robiłem liczne wypady w teren. Tego dnia udawałem się na Górę Makiwka - która dla Ukraińców jest tym czym dla Polaków np. Monte Cassino czy Kostiuchnówka. Na tej górze strzelcy siczowi w 1915 r. wlacząc z Moskalami przeszli swój bojowy chrzest. Na stacji w Tuchli natrafiłem na matkę zawiadowczyni stacji, która w okresie międzywojennym opiekowała się cmentarzem strzelców na Makiwce (opowiadała historie o niszczeniu cmenatrza ciężkim sprzętem przez władze polskie) i będąc do tego aktywistką ukraińskiego Masłosojuzu - trafiła do Berezy w trybie - rzecz jasna - administracyjnym. Opowiadała o cieżkich warunkach tam panujących. Co utkwiło w pamięci i uwiera do tej pory - to rodzaj "wyrafinowanej" zabawy jaką ją tam kilka razy poddawano. Otóż bawiono się z Nią w "tulipana". Tak się to zwało, a polegało to na tym, iż podwieszano ją na belce głową w dół, tak, że Jej długa spódnica opadała daleko poza głowę odsłaniając nogi i bieliznę - tworząc "kielich tulipana". Zabawa trwała ok. 20 minut. Towarzyszyły jej grube żarty odnoszące się do urody czy też braku urody podwieszonej. Nie molestowano seksualnie i nie bito. Podobno, ów zwyczaj aplikowania tulipanów ukraińskim dziewczętom rozpowszechnił się w 1930 roku - podczas pacyfikacji przez wojsko polskie Wschodniej Małopolski. Weryfikowałem później tę informację i - nie uwierzy Pan - we wspomnieniach ukraińskiego parocha z Birczy z lat przedwojennych natrafiłem na podobne informacje, o tym jak to w Kuźminie podczas jakiejś karnej ekspedycji, polscy policjanci robili coś takiego tamtejszym Ukrainkom. Ale efekt był lepszy bo - uwaga - spódnice w tym wypadku było kolorowe. Prawdziwie więc było "tulipanowo". Ciekawym, czy owej Niemce z Makowej też robiono tulipana, czy też był on tylko zarezerwowany dla Ukrainek? W całej tej historii najdziwniejsze jest to, iż owa Ukrainka z powodu Berezy nie żywiła do mnie czy do Polski większej urazy. A to z tego względu, iż w czasie II wojny była w UPA i za to spędziła 9 lat w cięzkich łagrach pod Workutą, a później jeszcze kilka lat na przymusowym osiedleniu w tym samym miejscu. Łagry całkowicie zrelatywizowały Jej przykre doświadzenia w polskim więzieniu - co bynajmniej nie zmienia oceny zabawy "w tulipana".

Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

O córce Jakiego słyszałem jeszcze tylko, że negatywny stosunek do Polski wywiozła do Niemiec i zachowała go do późnej starości.
O tulipanach też słyszałem, chyba to jakieś powszechny sposób nękania był niestety.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Daleki jestem od tego, aby twierdzić że na wschodnich kresach Polski w okresie międzywojennym była sielanka.
Zastanawiam się też często jaki fakt, idea, wydarzenie mogłoby doprowadzić do faktycznego zbliżenia narodu ukraińskiego i polskiego po apokalipsie wojennej. Przemilczenia, półprawdy, wyliczanki krzywd, statystyki zbrodni, przeprosiny czy ich brak, deklaratywne przebaczenia, oskarżenia czy pogróżki wg mnie to nic nie zmienia póki żyją ludzie pamiętający czyny lub opowieści o nich. Zbrodnie długi czas "cieniem kłaść się będą między nasze słowa".
Czy rozpuszczenie nacjonalizmów w sosie europejskiej poprawności politycznej przyniesie pojednanie? Ostatnie czasy pokazują, że wystarczy drobna załamka systemu i każdy szuka swego - rozum zasypia i budzą się demony.
Dwustronne stanięcie w prawdzie i miłosierdziu chrześcijańskim, czyli oparcie się na wspólnych wartościach religijnych jest chyba jakąś szansą.
Jutro prawosławni i grekokatolicy będą obchodzić wigilię świąt Bożego Narodzenia.
Pokój ludziom dobrej woli! - Мир людям доброї волі!

Anonimowy pisze...

"Dwustronne stanięcie w prawdzie i miłosierdziu chrześcijańskim, czyli oparcie się na wspólnych wartościach religijnych jest chyba jakąś szansą".

Piękne ale w praktyce niestety się nie sprawdza. Zbliżenie Polaków i Ukraińców powoli następuje. Bo - jakkolwiek zabrzmi to brutalnie - wymierają stare pokolenia po jednej i drugiej stronie mające zadrę w sercu, po drugie nic tak nie zbliża jak wspólne zagrożenie - które się zarysowało w związku z taką a nie inną polityką Kremla. Słowem jest trochę tak - jak to - bardzo patetycznie - wyraził w swojej "Pieśni o Ukrainie" Łobodowski.

Co do lojalności kolonistów niemieckich, czytałem gdzieś kiedyś, iż Niemcy z kolonii niemieckiej Mużyłowice (sąsiednia wieś Przyłbic na Jaworowszczyźnie, gdzie urodził się abp. Szeptycki) nie okazali się lojalnymi wobec Polski w 1939r. W połowie września w tej wsi i jej okolicach doszło do ciężkich starć 11 Dywizji Karpackiej z oddziałami niemieckimi, a trakcie których - między innymi - 49 Pułk Stzrelców huculskich rozbił legion "SS Germania". W trakcie tych walk lotnictwo niemieckie miało jakoby zbombarodować kolonię - Mużyłowice omyłkowo, z którego to powodu autor opracowania wyrażał radość interpretując ten fakt jako rodzaj kary za zbyt ciepłe przyjęcie wojsk niemieckich przez jej mieszkańców. Nie można wykluczyć, iż był to "wtyk" propagandowy, poza tym, to jest dobre pytanie, jak mieli się zachowywać mieszkańcy tych kolonii ciągle jeszcze czujący się Niemcami - gdy do ich wioski w 1939 r. wkraczały wojska niemieckie?


Pozdrawiam,


AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Za Łobodowskiego dziękuję - treść i forma wierszy jak najbardziej mi odpowiada, chętnie poznam bliżej. Jaki ten świat mały - Ginczankę adorował.
A co do szansy na przewartościowanie stosunków bez naturalistycznych rozwiązań, to wierzący jestem :-)

makroman pisze...

AZ - oki - Łysiak też o tym pisał i tak skojarzyłem, a ponieważ u niego pierwszego się z tym zjawiskiem spotkałem, wiec najsilniej zapamiętałem.

O św. Guineforcie nie słyszałem wcześniej - ciekawa historia, zresztą zgodna z historią bo faktycznie do końca średniowiecza można było ustanawiać lokalny kult świętych, który nie musiał mieć oficjalnej aprobaty Watykanu. Inna sprawa to nagromadzenie idiotów pośród komentujących.

Stanisławie - tak, oczywiście, historia ta jest mi znana. Choć z drugiej strony, będąc w Grecji próbowałem kilka razy podpytać na o kynokefalizm i za każdym razem byłem zbywany, a do różnych cerkwi zaglądałem. Myślę że coś jest na rzeczy, i to coś znacznie starszego od chrześcijaństwa.

makroman pisze...

Ale Stalin też o tym wiedział, więc Hitler musiał albo ryzykować że zostanie zaatakowany, albo zaatakować pierwszemu, ryzykując niedobory mięsa armatniego...

Co ciekawsze jak tak nieco przyglądałem się sprawie, to pierwsze klęski Armii Czerwonej wcale niekoniecznie musiały być spowodowane przewagą techniczną i taktyczną Niemców - w grę mogło wchodzić też przerażenie komunizmem i upatrywanie w Niemcach "mniejszego zła" - dopiero bestialstwa popełniane na Białorusinach i Ukraińcach w ramach "misji cywilizacyjnej" - spowodowały że narody ZSRS zjednoczyły się przy Stalinie.

makroman pisze...

"Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i w czwartym pokoleniu" - czyż to nie prawda?!
Dla pokolenia moich dzieci tragedia na Ukrainie, to już zamierzchła historia - zazwyczaj niezrozumiała, często irytująca wzajemnymi pretensjami. A Pojednanie przez Wiarę to najlepszy sposób pojednania.

Z drugiej strony, pamiętać trzeba o takich "drobiazgach" życia codziennego, jak wyzbycie się poczucia wyższości względem Ukraińców, zaprzestanie różnego rodzaju "misji cywilizacyjnych" a przede wszystkim nabranie szacunku. u siebie na blogu opisuję takie niemiłe zdarzenie http://maciejmakro.blogspot.com/2012/09/lwow-01.html

Anonimowy pisze...

"Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i w czwartym pokoleniu" - czyż to nie prawda?"

Prawda Boga żydowskiego, starotestamentowego, pełnego okrucieństwa i pragnienia zemsty. Bóg chrześcijański nie może takowym być. Bo taka postwa jak wyżej nie jest ani miłosierna ani -przede wszystkim - sprawiedliwa. A Bóg jest istotą ze wszech miar sprawidliwą i ze wszech miar miłosierną, ergo.... Innymi słowy, co By Pan powiedział gdyby sędzia w sądzie skazał wnuka za czyn przestępny dziadka? Więc dlaczego taką postawę przypisywać doskonałemu bytowi jakim jest Bóg. A dlaczego starotestamentowe - powiedzmy eufemistycznie "wartości" - są ciągle w kanonie chrześcijańskim - to już całkiem inna historia.


Pozdrawiam

AZ


Anonimowy pisze...

"Myślę że coś jest na rzeczy, i to coś znacznie starszego od chrześcijaństwa".

Ma Pan rację. Sytuacje w których następuje na gruncie ikonograficznym synkretyzm wątków chrześcijańskich oraz - na przykład - antycznych czy pogańskich - w dalekiej przeszłości zdarzaly się wacle często. W pogórskim mieście Przemyśl, w Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej znajduje się bardzo ciekawy, bardzo cenny i trochę chyba "będący na cenzurowanym" artefakt: gemma przemyska w typie Hystera (boska macica) wykonana jakieś tysąc lat temu w heliotropie, rzadkiej odmianie chalcedonu. Na awersie jest wizerunek Meduzy z biegnącą owalnie inwokacją wj. greckim: "Panie przybądz na wezwanie noszącego". Na rewersie jest Theotokos w typie orantki, z biegnacą owalnie modlitwą ( w j. greckim) do Hystery (Macicy): "Hystero czarna, czerniejąca, zwiń się jak wąż, uspokój się jak morze, złagodniej jak owieczka i jak kocię (ułóż się, odpocznij)". Podaję link do artykułu - gdzie jest więcej na temat, poelcając glównie wątek synkretyczny. Wątek dot. leczenia histerii w dziejach - to odrębne zagadnienie.
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9780

Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

To też ze ST:
Z jakiego powodu powtarzacie między sobą tę przypowieść o ziemi izraelskiej: «Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom»? Na moje życie – wyrocznia Pana. Nie będziecie więcej powtarzali tej przypowieści w Izraelu” (Ez 18,1-3).
"Syn nie ponosi odpowiedzialności za winę swego ojca, ani ojciec – za winę syna. Sprawiedliwość sprawiedliwego jemu zostanie przypisana, występek zaś występnego na niego spadnie” (Ez 18,20).
„Będę nad nimi czuwał, by budować i sadzić –wyrocznia Pana. W owych dniach nie będą już więcej mówić: «Ojcowie jedli cierpkie jagody, a synom zdrętwiały zęby »” (Jr 31,28-29)

makroman pisze...

AZ - pozostaję pod wrażeniem twojej wiedzy historycznej i etnograficznej ale... no.. analizę Pisma Świętego sobie odpuść. To nie jest "prawda Boga żydowskiego, starotestamentowego, pełnego okrucieństwa i pragnienia zemsty" - to prawda żyjących wtedy ludzi, dlatego musiał przyjść i umrzeć Jezus Chrystus, by prawdziwe oblicze Boga zostało nam objawione.

Aple podarujmy sobie Stary Testament - chodzi o przekaz, same słowa w odniesieniu do dziś - muszą minąć trzy, cztery pokolenia nim pamięć się zatrze na tyle by stać się suchym wpisem w podręczniku historii.

makroman pisze...

Jestem pod pogłębiającym się wrażeniem!

Anonimowy pisze...

""w grę mogło wchodzić też przerażenie komunizmem i upatrywanie w Niemcach "mniejszego zła"

Wermacht był dobrze przygotowany do ataku na ZSRR, a z kolei Armia Czerwona nieprzygotowana i fatalnie dowodzona przez słaba kadrę, która się ostała po wykończeniu tych lepszych w 1937 r. Tak, więc w jakimś sensie Niemcy byli skazani na sukces w początkowej fazie wojny, bez względu na postawę autochtonów. Na samym początku Niemcy witani byli nie tylko jako "mniejsze zło" ale jako wyzwoliciele od udręki bolszewizmu. Postrzegano, ich w kategoriach „pierwszowojennych”, a więc siły sprawczej, która przynosi ład, pokój , porządek, rudymentarną cywilizację. Kossak - Szczucka w "Pożodze" dobrze o tym pisze. W czerwcu i lipcu 1941 r. powszechnym był widok polskich i ukraińskich chłopek witających niemieckich motocyklistów naręczami kiełbas i dzbankami mleka. I robiły to bez żadnego przymusu. Niestety „drugowojenni” Niemcy zmarnowali ten kapitał. Przez jakiś czas nie było wiadomo jaki kurs zwycięży. Bo przecież powołano do życia Ostministerium z samym Rosenbergiem na czele, czołowym nazistowskim ideologiem III rzeszy, autorem „Mitu XX wieku”, zwolennikiem tezy, iż Słowianie to Aryjczycy, trochę gorsi od nordyckich ale jednak. Rosenberg szczególnie upodobał sobie Ukraińców i Białorusinów i chciał w oparciu o nich budować antyrosyjski blok narodów, dając im dużą autonomię a potem nadzorowaną niezależność. Ostatecznie jednak nie on, nie wielkorządca Białorusi Kube – mający duże zasługi w rozbudzeniu białoruskiego odrodzenia narodowego, nie Schulenburg, który chciał walczyć z bolszewizmem w oparciu o białych Rosjan czy Własowa ( i był tym samym skłócony z Rosenbergiem, który wszelkich Rosjan po prostu nie trawił), tylko tępy hitleryzm i tacy ludzie jak stupajka Koch – szef Komisariatu Rzeszy „Ukraina”, decydowali o niemieckiej polityce narodowościowej na wschodzie, z wiadomymi skutkami dla Niemców i tych nacji też.

Pozdrawiam,

AZ

makroman pisze...

"z kolei Armia Czerwona nieprzygotowana i fatalnie dowodzona przez słaba kadrę, która się ostała po wykończeniu tych lepszych w 1937 r." - moim zdaniem to jeden z mitów wielkiej Wojny Ojczyźnianej - trzeba było jakoś uzasadnić ogrom klęsk. Przecież Armia Czerwona ostrzelała się już w Finlandii. Wyszkolono nowych dowódców itp. pozostał tradycyjny bałagan i ... nienawiść do ZSRS.

"Na samym początku Niemcy witani byli nie tylko jako "mniejsze zło" ale jako wyzwoliciele od udręki bolszewizmu. Postrzegano, ich w kategoriach „pierwszowojennych”, a więc siły sprawczej, która przynosi ład, pokój , porządek, rudymentarną cywilizację." - całkowita zgoda, tu i w dalszej części.

Pozdrawiam serdecznie.



Anonimowy pisze...

Franz i Lorenz Heichel to bracia mojej Babci Pauliny Kruk zd. Heichel.Może kiedyś uda mi się odwiedzić rodzinne strony moich przodków.Magdalena Kruk

Stanisław Kucharzyk pisze...

Cieszę się, że tu zawitałaś. A czy znasz jakieś szczegóły śmierci tych osób? Czy mogłabyś się podzielić taką informacją?

Anonimowy pisze...

Borynia kolo Turki nalezala niegdys do rodziny mojej prababki Marianny Wysoczanskiej. Jeszcze przed rokiem 1772 Wysoczanscy dzierzyli takze Radycz i kilka innych wsi. W roku 1664 Piotr Wysoczanski wraz z grupa jezdzcow najechal Skole, ktore wedlug mojej wiedzy nalezalo wtedy do Radziwillow, a kasztelanem na zamku w Skolem byl czlowiek o slynnym dzis nazwisku - Jan Olbracht Pilecki. Wysoczanski przesiedzial troche w lochu skolskiego zamku za ten bandytyzm. W tych czasach szabla przemawiala czesciej niz prawo.
W rodzinach niemieckich kolonistow zdarzali sie zarowno lojalni polscy obywatele. jak i dywersanci. Brat mego dziadka, Rudolf Muchel sluzyl w polskiej policji, ganial ukrainskich nacjonalistow oraz komunistow, za co zostal wywieziony wraz z zona i malym synkiem na biale niedzwiedzie. Z "Polskich drog" zapewne pamietamy dziewczyne z niemieckiej kolonii, w ktorej zakochal sie nasz chorazy Wladek, a brat tej Niemki dzialal w V kolumnie. Podobnie bylo z Ukraincami: byli wsrod nich tacy co sluzyli w polskim wojsku, w UPA i i OUN, w SS Galizien czy w Krasnoj Armii.
Ojca kuzyn. Wladyslaw Jaslowski, ktory wrocil po kilku latach z Bostonu, zostal bestialsko zamordowany przez rezunow: wyrwali mu jezyk, wykluli oczy oraz zwiazali rece drutem kolczastym, pozostwiajac na powolne konanie. Miejscowi popi urzadali w okolicy rytualne pochowki Polski. Jego zona Teresa z domu Muchel uciekla z dziecmi na Czechy, gdzie jej potomkowie zyja do dzis. Cala rodzina rozpierzchla sie po swiecie: dziadek Julian wyjechal ze stryjem Bronislawem Jaslowskim do Bostonu, i tam obaj zmarli. Dziad Florian Muchel i babcia Ludmilla zmarli w Bawarii, ich corka, moja Mama w Polsce, a ja mieszkam poki co w Australii. Oto losy malopolskiej rodziny.
Przy kosciele Sw. Jana Nepomucena w Smorzu k/Stryja i Skolego pochowani sa zarowno przodkowie mego ojca, jak i mojej matki pochodzacyj z osadnikow niemeckich z Czech, tzw, Deutscher Boehmen. Wszyscy Polacy i Niemcy ze Smorzego byli katolikami i mowili plynnie po polsku. Ze Smorzego pochodzil moj dziadek Florian Muchel, ale juz jego zona Ludmilla z domu Kraus mowila wylacznie po niemiecku, co bylo norma w takich koloniach jak Felizienthal, Karlsberg czy Annaberg. Matka mojej babci ze strony ojca, Antoniny Til byla najprawdopodobniej Wegierka - Rozalia Benedict (Benedek).

Jaslowscy, oryginalnie z Lancuta, w Smorzu przebywali od ok. 1840 roku weszli w zwiazki z Tilami (Thiel, Till), a takze przez Wysoczanskich byli sponowinowaceni z wieloma innymi rodami ziemi skolskiej, stryjskiej, w woj. lwowskim, a pozniej takze stanislawowskim. Wysoczanscy byli szlachta prawoslawna, ktora po Unii Brzeskiej przeszla na greko-katolicyzm, a pozniej czesc rodu sie spolonizowala i przyjela religie rzymsko-katolicka. Dmytro Wysoczanski walczyl w legionach w czasie I wojny swiatowej.




Stanisław Kucharzyk pisze...

Dziękuję za wizytę i tak interesująca wypowiedź uzupełniającą.

Małgorzata Heichel-Detzner pisze...

Dziękuję za ten cudowny artykuł i zdjęcie nagrobka moich przodków. Franz Heichel to mój pradziadek❤️

Stanisław Kucharzyk pisze...

Cieszę się, że komuś się przydało :-)