Strony

niedziela, 21 lipca 2019

Bzy czarne z Rzeszowa

Nie tak dawno w prasie rozeszła się wieść, że w konkursie organizowanym przez Klub Gaja Drzewem 2019 Roku został ponad 200-letni bez czarny z Rzeszowa. Drzewo rosnące wśród postperelowskiego blokowiska obok bloku Grodzisko 5, jest istotnie piękne i okazałe. Ma regularną koronę o średnicy około 5 metrów i wyraźnie uformowany pień, co nie jest specjalnie częste u tego krzewiastego zwykle gatunku. Obwód pnia na wysokości pierśnicy wynosi 125 cm, a wysokość około 6 m. Według wnioskodawczyni pani Haliny Sikory, drzewo może mieć co najmniej od 200 lat i prawdopodobnie jest pozostałością po byłych ogrodach zamkowych zamku Lubomirskich.
Co ciekawe ten okaz bzu nie jest najgrubszym egzemplarzem rosnącym w Rzeszowie, gdyż na osiedlu Baranówka rośnie bzowe drzewko o obwodzie z 141 cm. Chociaż w tym przypadku pomiar był wykonany na niższej wysokości 30 cm klik>. Nie jest to zresztą europejski rekordzista, gdyż bez z Magdeburgu ma 184 cm pierśnicowego obwodu klik>, a szwajcarska wielopniowa hyczka z Rofflaschlucht mierzy nawet powyżej 3 metrów "w talii" klik>.
Według osoby dokonującej pomiaru w 2013 roku (nick - Stoj) bez z Baranówki jest stosunkowo młody, gdyż był posadzony w 1977 roku. Czy wobec takich danych oszacowanie wieku bzu z ul. Grodzisko nr 5 można uznać za wiarygodne? Myślę, że bez odwiertu świdrem przyrostowym (który mógłby jednak zaszkodzić kondycji laureata) te dwa wieki należy uznać niestety za mało prawdopodobne. Określenie wieku drzew wyłącznie na podstawie wymiarów jest bowiem wysoce nieprecyzyjne z uwagi na to, że przyrost w różnych warunkach siedliska i w różnych okresach może być diametralnie odmienny.
Skąd takie okazy bzu czarnego w Rzeszowie mieście położonym na brzegu Pogórza Karpackiego? Dlaczego tępiony gdzie indziej "chwast leśny" tutaj darzony jest takim pietyzmem. Byłżeby to efekt dawnych wierzeń, powszechnych w tym regionie Podkarpacia, o których pisał mój ulubiony Franciszek Kotula klik>?
Trzeba to powiedzieć wyraźnie — diabły nastały później, przedtem były biesy. Najulubieńszym ich miejscem był czarny bez. Dokładnie — to jego gałęzie wypełnione miękiszem. W tym miękiszu było im dobrze; miękko, ciepło i wygodnie, tam spały zmęczone po figlach wyrządzonych ludziom. Ale też nie daj Boże pójść i uciąć taki konar! Biesy mściły się okropnie. 
—Poszłem — wspominał ponad dziewięćdziesięcioletni staruszek — a młodym chłopakiem wtedy byłem, niewiele jeszcze o świecie wiedziałem, i uciąłem prościutką paliczkę bzu. Chciałem sobie zrobić pukawkę. Kiedy przyszłem do chałupy i pokazałem tatusiowi... O Jezu! Jak mnie nie zaczęli prać, jak nie zaczęli krzyczeć!... Nie wiedziałem, o co chodzi. Musiałem tę paliczkę odnieść pod ten krzak. „Bo cię połamie, kaliką będziesz!” tatuś wołali.
Kiedy jednak chłopcu do kilku dni nic się nie stało, ojciec nieco się uspokoił. Wtedy opowiedział, co się stało jednemu Tomkowi. Dobry to był chłopak, zawsze z dziadkiem pasał krowy. Pewnej niedzieli, kiedy dziadek wybrał się do kościoła, Tomek wziął siekierkę i poszedł do potoku. Tam wyszukał krzak bzu, który miał wysokie i proste pędy. Wybrał sobie jeden i zaczął ciąć. Kiedy wreszcie gałąź upadła na ziemię, Tomek poczuł nagle w prawej nodze okropny ból. Podpierając się gałęzią, ledwie do wlókł się do chałupy. Tu ból wzmógł się jeszcze bardziej, a następnie noga poczęła się kurczyć. Kiedy dziadkowie wrócili z kościoła, zastali wnuka wijącego się z bólu. Dowiedziawszy się, co się stało, zrozumieli; to gościec wyszedł z bzu i wszedł w Tomka. Chłopakowi tak nogę pokręciło, że nie mógł chodzić.
Krajobraz z granicy Pogórza Strzyżowskiego i Dynowskiego
Dziadek wiedział, co należy zrobić; zaraz zabił czarne jagnię, ściągnął z niego skórę i — jeszcze mokrą i ciepłą — owinął nią wnukowi nogę. Tak musiał nosić pełne sześć niedziel — nie pomogło. Noga stała się krótsza i chłopak do śmierci chodził o kuli. Oto jak się zemścił biesek z bzu. 
Tak, tak; bez — to był rzeczywiście diabli krzew. Za znieważenie go, nawet nieświadome, winowajcę spotykała kara. Ale trzeba przyznać, że bies ostrzegał ludzi, aby się trzymali z daleka od jego domu. Na samo tylko do tknięcie listka czy nawet kwiatu — piszczał. Kto pisk posłyszał i zrozumiał go, unikał nieszczęsnego gośćca. Nieostrożni cierpieli całe życie.
Znieważony bez — a właściwie biesa, który spoczywał w swoim krzewie — należało natychmiast przeprosić. Nie wszyscy jednak wiedzieli, jak się to robi. Taki sposób znali znachorzy i za dobrą zapłatą radzili, co należy uczynić; ale też nakazywali świętą tajemnicę. 
Źródło tekstu: Kotula F. : Po Rzeszowskim Podgórzu błądząc : reportaż historyczny  – Kraków, 1974 

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Trzeba to powiedzieć wyraźnie — diabły nastały później, przedtem były biesy. Najulubieńszym ich miejscem był czarny bez. Dokładnie — to jego gałęzie wypełnione miękiszem. W tym miękiszu było im dobrze; miękko, ciepło i wygodnie, tam spały zmęczone po figlach wyrządzonych ludziom. Ale też nie daj Boże pójść i uciąć taki konar! Biesy mściły się okropnie."

Stąd - być może - zwyczaj, kultywowany jeszcze gdzieniegdzie przed wojną, uchylania kapelusza podczas mijania krzewu czarnego bzu.

Pozdrawiam,


Artur Ziaja

Stanisław Kucharzyk pisze...

Zapewne ten szacunek z czasów zamierzchłych wpływał na zachowanie wielu egzemplarzy dzikiego bzu

Beskidnick pisze...

Czyli kolejne społeczne tabu, które się okazuje dobroczynne w skutkach.
U nas na Pogórzu takich wierzeń związanych z bzem czarnym nie ma, ale i tak należy on do krzewów których się nie niszczy bezmyślnie, choćby z racji ich pożyteczności czy to jako skarbnicy medykamentów czy... Wyśmienitym materialne na style do motyk czy mioteł.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Właściwie w mojej najbliższej okolicy nie słyszałem o takich wierzeniach. Tato z dzikiego bzu (którego mieliśmy sporo w zadrzewieniu na skarpie Wisłoka) robił dla mnie pukawki i fujarki (bez żadnych komentarzy). Kotule opisuje jednak w kilkukrotnie zabobonny wręcz lęk przed wycinaniem bzu w wielu podgórskich miejscowościach. Nawet w jednym przypadku przeświadczenie kobiety, że jej mąż zmarł bo wykarczował krzak bzu pod, który wyrzucano kołtuny i wylewano wodę z rytualnych obmyć.

Beskidnick pisze...

Czyli to raczej importy, ciekawe skąd? Może południe Karpat?

Anonimowy pisze...

"Właściwie w mojej najbliższej okolicy nie słyszałem o takich wierzeniach. Tato z dzikiego bzu (którego mieliśmy sporo w zadrzewieniu na skarpie Wisłoka) robił dla mnie pukawki i fujarki (bez żadnych komentarzy)."

Prosze, jak się wątki zazębiają. Byłem kiedyś w osadzie pasterskiej Vlkoliniec na Słowacji - koło Rużomberka. Wpisana jest na listę Unesco. I Rzeczywiście, jest to bardzo miła oku perełeczka. Był tam akurat festyn ludowy i grała kapela góralska (słowacka) na wielkich fujarach słowackich - które mają status niemalże słowackiego instrumentu narodowego. Przed występem był długi wykład na temat fujary. Każda z nich powinna być zrobiona z drzewa...bzu czarnego. Prelegent dużo mówił o właściwościach specyficznych tego budulca i...mocach w nim zaklętych - co by znów korespondowało z czarcim wątkiem odnoszącym się do dzikiego bzu.


Pozdrawiam,


AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Jest taka dobra pozycja Marka Styczyńskiego "Zielnik podróżny. Rośliny w tradycji Karpat i Bałkanów. Przewodnik alternatywny. Wprowadzenie do etnobotaniki." gdzie sporo można wyczytać o bzie i fujarze detwańskiej (słowackiej). Osobiście mam do bzu czarnego pewną ostrożność - sąsiadka robiła świetny sok, który mi smakował w dzieciństwie. Jako nastolatek wymyśliłem, że skoro sok się robi to pewnie można tez zjeść owoce. Objadłem pięć dojrzałych kiści (dość nawet smaczne były - wydawały się w pełni dojrzałe) - odchorowałem żołądkowo cały następny dzień (ale bez interwencji lekarskiej). Dzisiaj bardzo lubię bzową herbatkę na przeziębienie.