Strony

środa, 24 grudnia 2014

Wigilijne wspomnienia czyli świąteczne tradycje na Pogórzu


Dziś przy wigilijnym stole usiłowałem przypomnieć sobie i dzieciom jak wyglądały niegdyś Święta Bożego Narodzenia. Niby niedawna ta historia, bo zaledwie ćwierć wieku licząca, ale jak wiele się zmieniło w ciągu tego czasu.
Trochę starych tradycji jeszcze się wówczas zachowało na Pogórzu Karpackim. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w niektórych domach np. u bardzo lubianego stryjka wieczerzę wigilijną jadano z jednej miski (oprócz karpia oczywiście). Ktoś powie, że niehigienicznie, niezdrowo, a czy dzisiejsze higieniczne jedzenie z E666 jest lepsze dla naszego zdrowia? A co z MOM (mięso oddzielane mechanicznie)?
Każda wnoszona potrawa wigilijna była odpowiednio celebrowana.
Raz – starsi czochrali dzieci, a nawet i młodszą młodzież po głowach specyficznym ruchem, wymawiając na dobrą wróżbę urodzaju, słowa właściwe dla danego dania, a więc:
-w przypadku kapusty lub pierogów z kapustą „zwijaj się kapustko, zwijaj (a to żeby duże główki tworzyła);
-w przypadku kaszy gryczanej „wiąż się hreczko, wiąż się”;
-w przypadku potraw mącznych „ródź się pszeniczko, ródź się";
-w przypadku ziemniaków „ródźcie się ziemniaczki, ródźcie” – wszystko zdrobniale, pieszczotliwie, z zachętą, bo przecież od plonów byt rolnika zależał..
Wybaczcie jeśli coś pomyliłem, ale pamięć już nie ta, oj nie ta, a zresztą nawet wówczas starsi panowie zastanawiali się jak to leciało ;-)
Po drugie każda potrawa była stawiana na przetaku z sianem i opłatkiem. Jeśli po zabraniu naczynia opłatek przylepiał się do dna i jechał z garnkiem, wówczas oznaczało to, że dana roślina będzie dobrze plonować. Często gosposia chcąc „zapewnić urodzaj”, na przykład ziemniaków, trochę pomagała wróżbie i przesuwała wcześniej dno garnka nad parująca wodą. Skuteczność gwarantowana!
W Wigilię chętnie witano gości, z tym, że aby rok był dobry, pierwszym gościem powinien być mężczyzna. Pamiętam, że sam uczestniczyłem zwykle w dwóch wigiliach: domowej i u stryjka, ale tata opowiadał, że za kawalerki odwiedzał po kilkanaście wieczerzy, a że stoły od jadła się raczej nie uginały, to przejedzony nie wracał.
Oczywiście były jeszcze inne drobne elementy zapewnienia rolniczego dobrobytu, na poły magiczne, na poły religijne jak np. specjalne barwione opłatki dla domowej chudoby (zwykle zielone, różowe lub niebieskie). Odwiedzało się z nimi stajnię i dzieliło z bydełkiem.
Skrupulatne przestrzeganym zwyczajem było też notowanie pogody od Łucji do Świąt i od Świąt do Trzech Króli w celu długoterminowej prognozy pogody na pierwsze i drugie połowy 12 miesięcy.

A co powiecie na tradycyjnie deptaną kiszoną kapustę?
Panna jeszcze  nie na wydanie więc na Szczepana będę spał spokojnie ;-)
W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, a raczej w noc poprzedzającą, kawalerka miała wiele pracy, zaś ojcowie płci pięknej bezsenne rozterki. Wszystkie panny na wydaniu musiały mieć na Szczepana wyścieloną dróżkę od bramy do gościńca. Czasami również dywanik rozkładano na podwórzu. Zamiast czerwonego sukna używano słomy, a bardziej złośliwi sieczki lub co gorsza plew. Zwyczaj nosił miano: "śmieciorz".
Panienka, aby okazać, że robotna, nieleniwa i do zamążpójścia zdatna, musiała przez świtem słomę zagrabić, aby śladu nie zostało. Jeśli był śnieg, to no problem, ale w błotne Święta takie sprzątanie do przyjemności nie należało. Zwłaszcza, że niekiedy młodzież pozwalała sobie na dodatkowe, chuligańskie wybryki np.: rozmontowanie wozu drabiniastego i poskładanie go na dachu chałupy w taki sposób, że dyszel w całości umieszczony był w kominie (to znam tylko z ojcowej opowieści). Sam natomiast widziałem wieszane na płotach czy wierzchołkach przydomowych drzewach „dziady” czyli kukły wypchane słomą. Zdjęcie z wysokości takiego dziada stanowiło niekiedy spory problem.
Powyższe zapamiętane i opisane zwyczaje to tylko ułomki, potężnej pogańsko-chrześcijańskiej świateczno-przesileniowej tradycji ukształtowanej na terenie Pogórza Karpackiego przez setki lat. Tradycji, która odchodzi w niepamięć wraz z naszymi bliskimi i legendami takimi jak te wyszperane w starej gazecie. Wszak w Święta każdy chce choć na moment poczuć się dzieckiem, jeśli już nie faktycznym, to chociaż Dzieckiem Bożym ;)
Czego Wam i sobie życzę.



źródło legend: Ziemia Rzeszowska i Jarosławska : czasopismo narodowe. 1925, nr 14
A może dorzucicie jakiś swój kamyczek do tego ogródka i podzielicie się zapamiętanym lub jeszcze żywym zwyczajem?

36 komentarzy:

obszarny pisze...

w Internecie można znaleźć dzieła Oskara Kolberga, m.in. Przemyskie. Zarys etnograficzny, gdzie autor opisuje najprzeróżniejsze obyczaje, tradycje świąteczne, potrawy jakie jedzono z okazji Bożego Narodzenia na terenach Ziemi Przemyskiej. Pozycja naprawdę warta uwagi.

Wesołych Świąt! ;

Stanisław Kucharzyk pisze...

Miło że wpadłeś. Kolberg to hurtownik i dokumentalista, skrupulatny kolekcjoner i pasjonat etnografii, ale mam wrażenie bez głębszego emocjonalnego stosunku do przedmiotu badań. Piewcą, miłośnikiem i strażnikiem folkloru i zwyczajów Pogórza Karpackiego (niestety bez P. Przemyskiego) był Franciszek Kotula. Polecam jego książeczkę "Przeciw urokom" wiele ciekawych tradycji ocalił.

Zofijanna pisze...

Na wsiach zwyczaje jeszcze były kultywowane, ale w miastach było z nimi znacznie gorzej. Totalna pustka.
Pozostała mi tylko pamięć o wiejskiej kolędzie z turoniem, diabłem i śmiercią z kosą.. Piękna to była tradycja, kiedy kolędnicy chadzali od domu do domu i śpiewali, śpiewali..., a dzisiaj co ?
Kolędniczy głód i mizeria.
Franciszek Kotula nie tylko tradycję ocalił, ale pamięć o wielu ciekawych miejscach.
Radosnego Świętowania !!!

Stanisław Kucharzyk pisze...

O byle jakich kolędników to i teraz nietrudno (przynajmniej u nas). Chociaż wiadomo, że nie robią tego dla tradycji, to jeśli są przebrani i w miarę czysto śpiewają - wspieram sztukę. Nawet jeśli tradycji się nie trzymają do końca. Np. dzisiaj było u nas dwóch chłopaczków jeden przebrany za śmiercio-diabła (to znaczy z kosą i w białym prześcieradle, ale gęba na czarno), drugi za pastuszka. O tyle nietradycyjnie ,że u nas w pierwszy dzień Świąt jeszcze "szczordoki" jeszcze nie chadzały. Dopiero od Szczepana.

Zofijanna pisze...

Takie smierciodiabło turonie to chadzają, ale cienko kolędują i fałszywie... Dawno nie zdarzyło mi się dobrego ładnego śpiewania posłuchać.
Co to takiego szczodroki ?

Stanisław Kucharzyk pisze...

Ano właśnie to lokalna nazwa kolędników na Pogórzu Strzyżowskim, ale także nazwa tego co kolędnicy dostawali (pieniążki, cukierki itp.). klik. Nazwa pochodząca od szczodrego obdarowywania stąd - "szczodry wieczór" itd.

Anonimowy pisze...

Jest jeszcze "Folklor słowny osobliwy Lasowiaków, Rzeszowiaków i Podgórzan".
Pozdrawiam
Antek Płaj

Joanna Wilgucka-Drymajło pisze...

Serdecznie pozdrawiam :) Również życzę przyjaznego i życzliwego 2015:)
PS. Zdjęcie z "deptaniem" kapusty fenomenalne :D

Anonimowy pisze...

"Nazwa pochodząca od szczodrego obdarowywania stąd - "szczodry wieczór"

W tradycji i obrzędowości ukraińskiej ów "szczodry wieczór" ( czyli ukraiński Sylwester) odgrywa ważną rolę. Śpiewa się wtedy "szczedriwki" - przyśpiewki o różnorakiej tematyce ( zazwyczaj nie religijnej) czesto skierowane pod adresem danej osoby czy grupy osób, których - nota bene - nie należy mylić z kolędami. Obyczaj ów ma korzenie słowiańskopogańskie i wiąże się z czasem przesilenia zimowego (sol invictis, chciałoby się rzec). Ciekawe czy ów "szczodry wieczór" w okolicach Brzozowa to zapożyczenie z ukraińskiej tradycji - czy też oryginalnie polski twór, który rozwinął się niezależnie od ukraińskiej.

Dziękuję za życzenia i pozdrowienia. I rzecz jasna wzajemnie.

Pozdrawiam,

Artur Ziaja

Anonimowy pisze...

"Piewcą, miłośnikiem i strażnikiem folkloru i zwyczajów Pogórza Karpackiego (niestety bez P. Przemyskiego) był Franciszek Kotula". Zasługi Kotuli w tym dziele są niewątpliwie ogromne, jednakże wydaje się, iż ma on sporą skazę w swoim zawodowym życiorysie. Otoż po II wojnie, kontynuując i finalizując trendy zapoczątkowane jeszcze w latach 30 - tych ubiegłego wieku - dokonał on, wespół z innym bardzo zasłużonym etnografem R. Reinfussem, swoistej "polonizacji" Głuchoniemców, chrzcząc ich z patriotyczna nowym mianem - już znacznie bardziej zneutralizowanym etnicznie - Pogórzan. Podejrzewam, iż asumpt do takiej operacji wynikał z pobudek ideologicznych i był opacznie rozumianą walką z reliktami niemczyzny. A przecież Głuchoniemcy ze swoją jakże oryginalną kulturą - już całkowicie spolonizowani w 19 wieku - byli (są) etnograficzną perłą Pogorza Karpackiego między Wisłokiem a Sanem wnosząc bardzo cenny i oryginalny wkład w rozwój tak kultury materialnej jak i duchowej tego regionu. Przypomnę tylko - tytułem przykładu - iż większość spośród 6 kościołów drewnianych Podkarpacia i Małopolski wpisanych na listę światowego dziedzictwa Unesco - to przykłady architektury Bauernkultur - w tym najstarszy drewniany gotycki kościół Europy w Haczowie. F. Kotula przeprowadzając operację wyrugowania nazwy grupy etnicznej z pobudek natury politycznej i ideologicznej - zaprzeczył - niestety - powołaniu rzetelnego etnografa i w tym wypadku zasługuje raczej na ocenę krytyczną. Tytułem dygresji: ów "hurtownik" Kolberg (także zpochodzenia Niemiec) bez emocji, badając szkiełkiem i okiem, tak pisał o owych Głuchoniemcach: "Zdaje nam się, że takie wmieszanie między ludność polską na wielkich obszarach kilkudziesięciu tysięcy Niemców było tym dla postępu rękodzieł, przemysłu i cywilizacji rolniczej, czym jest dla stanu zdrowia ospy szczepienie"



Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Panie Arturze - dla mnie Franciszek Kotula to prawie, no może nie drugi ojciec, ale trzeci dziadek na pewno.
Co do szufladek w nauce takiej czy innej, proszę wybaczyć mam ambiwalentny stosunek. Bywają przydatne klasyfikacje pod jednym względem - które z innego punktu widzenia bywają bardzo mylące.
Czy Kotula starał się spolszczyć celowo etnos Pogórza? Być może tak, był do pewnego stopnia pupilkiem (zakładnikiem?) ustroju i tam gdzie mógł ciągnął klasyczną linię ludowo-narodowościową. Jednak wg mnie się nie zeszmacił i nie poświęcił nauki dla doraźnych korzyści. Poszperam w jego książkach bo w tej chwili pamięć zawodzi, ale na pewno w kilku miejscach wskazywał na wielokulturowy i poligeniczny charakter ludności Podgórza (bo tak on nazywał ten teren). Na pewno pamiętam z jednej książek tezy o osadnictwie husyckim na terenie Pogórza.
O Głuchoniemcach chyba faktycznie mało pisał (chociaż w kulturze materialnej Pogórza ślady saskie widział patrz "Pochodzenie domów przysłupowych w Rzeszowskiem. "Kwartalnik Historii Kultury Materialnej" R. V., nr 3/4, 1957). Prawdopodobnie śladów tych nie dostrzegał jednak w XX wiecznej kulturze niematerialnej (język, zwyczaje) mieszkańców Pogórza, stąd być może nie przywoływał nazwy Głuchoniemcy (muszę to jednak sprawdzić). Kotula sięgał swymi badaniami co najwyżej końca XIX wieku (wspomnienia najstarszych ankietowanych). Kolberg działał stulecie wcześniej stąd mógł widzieć wcześniejsze zachowane jeszcze ślady.
Swoją drogą nazwa Pogórzanie nie została wprowadzona ani przez Kotulę, ani przez Reinfussa tylko przez Pogórzanina z Bieśnika na Pogórzu Cięzkowickim - Adama Wójcika (Strój Pogórzan - 1939 rok).
Co do Pogórzan to sam czuję się Pogórzaninem zdając sobie sobie sprawę, że wśród przodków mam pewnie również Niemców (pierwszy zapis nazwy mojej rodzinnej wsi z około 1400 roku to Neuendorf ), a może nawet husyckich Czechów na co mogłoby wskazywać nazwisko. Jedno w miarę pewne - potomek pogórskich chłopów z chłopów pańszczyźnianych ;-) klik. Z drugiej strony może powinienem czuć się Rzeszowiakiem klik. W badaniach genealogicznych sięgnąłem zaledwie prapradziadków i to tylko po kądzieli.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Dziękuję za wizytę. Kapusta trochę za słona wyszła w tym roku niestety ;-)

Stanisław Kucharzyk pisze...

Uściślając pojęcie "szczodraki" u nas funkcjonowało (i chyba nadal funkcjonuje) - "szczodry wieczór" - nie był znany.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Nie przewertowałem wszystkich Kotulianów, ale w jednej z ostatnich (właśnie Przeciw urokom z 1989 r) definicje szufladek są takie:
"Teren moich badań to dorzecze Wisłoka, wpadającego do Sanu; Mleczki, łączącej się Wisłokiem; Wisłoki i Łęgu, wpadających bezpośrednio do Wisły. Na tym obszarze wykształciły się trzy zasadnicze regiony etnograficzne i kulturowe. Nas północ od Beskidu Niskiego, na łagodnej, lessowej wyżynie mieszkają Podgórzanie (takiej nazwy konsekwentnie używał). Dalej na północ- niejako w środku- w rejonie koryta Prawisły i już w widłach Wisły i Sanu – Rzeszowiacy, a na terenie Kotliny Sandomierskiej – Lasowiacy.
….
Co łączy te bardzo różniące się regiony? Otóż nie powstały one na bazie pierwotnych polskich plemion czy rodów – może jedynie Podgórzanie wyrośli częściowo z prastarych Wiślan – ale niejako na kresach dwóch odmiennych plemion słowiańskich: polskich i ruskich. Ponieważ owe polskie peryferia z różnych względów były słabo, może nawet bardzo słabo zaludnione, tedy do tej półpróżni już od XII wieku poczęły napływać różne grupki etniczne, przynosząc ze sobą swoje elementy kulturowe.
Podgórzanie
Jeżeli był tu podkład plemienny, to wiślański, z tradycją „chrześcijaństwa słowiańskiego” przyniesionego przez św. Metodego jeszcze w IX. Osiadły tu gromadki pasterzy wołoskich, wędrujących szczytami Karpat. Po przyłączeniu w połowie XIV wieku przez Kazimierza Wielkiego księstwa Włodzimiersko-Halickiego podgórskie puszcze miały zostać zlikwidowane. Zwrócono się pod osadników na zachód – do Niemiec. Przybysze zasiedlili sporo ośrodków, największe w okolicy Biecza i Krosna, wreszcie na początku XV wieku osiedlili się na Podgórzu różnonarodowi husyci.”

Tak więc według Kotuli Podgórzanie to stanowczo multigeniczna szufladka, dużo szersza niż Głuchoniemcy. Nawet jeśli potraktujemy tę grupę jako wartościowy zaczyn w tym ludzkim cieście.

Anonimowy pisze...

Daleki jestem od stwierdzenia, iż Kotula się zeszmacił. Człowieka definiuje sie przez pryzmat całokształtu jego zachowań i postaw i w takim ujęciu Jego postać należy ocenić zdecydowanie pozytywnie. Jego książka "Po Rzeszowskim Podgórzu błądząc" ma już charakter na poły kultowej, sam się w niej zaczytywałem. Tym niemniej jednak utrzymywać będę, iż w przypadku nas interesującym, będącym przedmiotem debaty - zachowanie Kotuli należy potraktować jako swoistą skazę w jego zawodowej biografii. Głuchoniemcy stanowili bardzo istotny jeżeli nie najistotniejszy wsad etniczny w populację Podgórza. Tak ze względu na swoją ilość ( A. Fastnacht - sam potomek Niemców tylko tych józefińskich - znawca przedmiotu, oceniał, iż w wielu miejscach osadnicy niemieccy stanowili 30-35% całej ludności) jak i przede wszystkim swoją jakość. Cytowałem już Panu opinię Kolberga na ten temat, teraz przytoczę inną, pióra Władysława Bełzy (autora osławionego "Katechizmu polskiego dziecka"), który pisząc o mieszkańcach okolic Iwonicza i Rymanowa tak stwierdza: ""Lud tutejszy nie grzeszy zbytnią urodą, ale jest rosły, silny i wytrwały w pracy, a przytem uczciwy i moralny, w czem przedstawia zupełne przeciwieństwo z sąsiadującymi z nim ludnością ruską i mazurską, która nie posiada w tym stopniu żadnej z powyższych zalet, choć pod zewnętrznym względem przedstawia typ o wiele idealniejszy "
Zresztą, sam fakt, iż owa nazwa "Głuchoniemcy" się pojawiła i przyjęła na określenie ludności Podgórza - jest najlepszym dowodem na znaczenie tego wątku etnicznego. Nazwy tej używali powszechnie polscy naukowcy i literaci. Krasicki, Szujski, Wincenty Pol. Ten ostatni, Nestor polskiej geografi - nota bene też potomek Niemców, tak o nich pisze: "Na obszarze Wisłoki uderza nas fakt inny; całą tę okolicę, którą obszar Wisłoki, Ropy, Jasły, Jasełki i średniego Wisłoka zajmuje, osiedli tak zwani Głuchoniemcy od dołów Sanockich począwszy, to jest od okolicy Komborni, Haczowa, Trześniowa aż po Grybowski dział: Gorlice, Szymbark i Ropę od wschodu na zachód, ku północy aż po ziemię Pilźniańską która jest już ziemią województwa Sandomierskiego. Cała okolica Głuchoniemców jest nowo-siedlinami Sasów". Wie Pan, jeżeli W. Pol używa tej nazwy pięknej i oryginalnej ( ciekawa jest etymologia tego słowa) - to dla mnie sprawa jest przesądzona. Wara każdemu od prób jej rugowania. F. Kotula winien zabiegać - jako rzetelny etnograf - o jej zachowanie i o "konserwację" w świadomości społecznej. Tymczasem zrobił coś odwrotnego. Faktem jest, iż zaczęło się już przed wojną, kiedy to - PRZYJĄWSZY KRYTERIA GEOGRAFICZNE - zaczęto wprowadzać nazwę "Pogórzanie", a finał nastąpił po wojnie. Już sam fakt, iż owa nowa, wypromowana nazwa ma swoją genezę w nomenklaturze geograficznej w jakimś stopniu czyni ją podejrzaną co do swojej trafności i akuratności z punktu widzenia etnologicznego. Zresztą przed wojną ideologizacja i upolitycznienie nauki także miało miejsce, świadczy o tym chociażby "zesłowianizowanie" i polonizacja biskupińskiej sensacji archeologicznej - w kontekście użycia jej w propagandowej wojnie z Niemcami. Dla mnie owa próba ( dosyć udana trzeba przyznać) wyparcia nazwy "Gluchoniemcy" z obiegu i użycia, kojarzy się nieodmiennie z operacją polonizowania brzmiących zanadto "z ruska" nazw miejscowości w płd - wsch. Polsce (1977 - 1981), której zapelcze "naukowe" zapewniał prof. Karaś, polonista i rektor UJ w tamtym czasie.
Co do Pana husyckich antenatów. Nie dalej jak tydzień temu byłem na spacerze po polach i lasach w rejonie Nowego Wiśnicza. Trafiłem tam na wzgórze zwane "Koci Zamek". Znak to pewny, toponomastyczny, iż był tam mobilny, warowny obóz husytów - zwany kocim zamkiem od "kocza" czyli wozu. Husyci ten sposób walki i obozowania ( tabor) opanowali do perfekcji. Takich miejsc w Polsce jest znacznie więcej. Czy "zeskanował" Pan Pogórze pod kątem występowania takiej nazwy?

Pozdrawiam,

AZ

makroman pisze...

Mnóstwo ciekawego materiału.
Czudec znam, byłem w czasie wykopalisk na zamku (a propos, jak tam teraz, to wygląda?)

Zwyczaj despetników funkcjonuje do dziś - pierwsze śmiesznostki znaleźć już można w Zawadzie, na południe od Tarnowa - natomiast takie robienie na złość to głównie Gromnik i Rzepienniki.

Wigilijne "okrążanie" wieczerzy to zwyczaj (w Tarnowskiem) głównie młodych par - które jeszcze nie "wsiąkły" w jedną konkretną rodzinę i szukają swojego miejsca.

Głuchoniemce - już sama nazwa wskazuje że mamy do czynienia z przezwiskiem - byli głusi bo nie rozumieli co się do nich mówi, byli niemi bo inni nie rozumieli tego co mówią tamci. Skoro ta nazwa przetrwała jakiś czas, więc musieli stanowić grupę na tyle liczną by spowolnić proces asymilacji, na tyle jednak nieliczną by nie stworzyć własnej mniejszości etnicznej.
To nasze kochane pogórze to tygiel etniczny był, nie ma co zaprzeczać, ale też nie ma sensu tej czy innej grupie etnicznej przypisywać jakiegoś większego znaczenia, które pominięte prowadzi do wypaczenia historii.
Weźmy taki Tarnów - przez wiele lat mieszkała tu spora grupa Szkotów - zostawili po sobie znaczny dorobek materialny ale... nikomu nie przychodzi do głowy by ujmować ich w badaniach etnograficznych tutejszej ludności - co innego ustalenia historyczne - ale nie należy mylić tych pojęć.

Stanisław Kucharzyk pisze...

a propos, jak tam teraz, to wygląda?
Ano nijak - to co odkopano, zabezpieczono i zasypano ziemią bo nie było środków na inny rodzaj konserwacji. Na wierzchu mniej widać niż wcześniej.
Też byłbym zdania, że nie ma co przeceniać znaczenia tej jednej konkretnej grupy etnicznej w kształtowaniu etnosu Podgórzan.
No wiedziałem, że Rzepienniki to zadziorne chłopaki są ;-)

Stanisław Kucharzyk pisze...

Kocie zamki (czy jak pisze ks. Władysław Sarna Kotcze Zamki od "Wagenburg") to na Pogórzu częsty toponim. Kotula na ten temat dużo pisał jak Pan zapewne wie. W najbliższym sąsiedztwie akurat nie ma takich miejsc ale trochę bardziej na południe w okolicach Jasła - sporo tego naliczono.

makroman pisze...

Czyli zostało tyle co w mojej pamięci i na kliszy (bo wtedy jeszcze nie miałem cyfraka) - trochę szkoda - trochę dobrze - ruiny na "Marcince" odkopano i.... niszczeją zatrważająco.

Rzepienników jest cała aleja - Suchy, Strzyżewski, Biskupi... całe kilometry Rzepienników ;-) a ludzie tam zawzięta a złośliwe... że hej. Pracuję z kilkoma to mam wgląd. Potrafią nawet wejście do domu zamurować. Rowery na drzewach, czy drób przemalowany farbą to pestka.

Generalnie jestem pod wrażeniem wiedzy A.Z. - widać że pochodzi ona z głowy a nie od wujka googla, z drugiej strony, wiedzę dobrze jest konfrontować z rzeczywistością, bo czasami sama kompilacja faktów to za mało by wiedzieć o co chodzi.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Makromanie! Tobie też erudycji nie brakuje!

makroman pisze...

Dlatego tak przyjemnie mi się dyskutuje w w Waszym towarzystwie.

Anonimowy pisze...

"To nasze kochane pogórze to tygiel etniczny był, nie ma co zaprzeczać, ale też nie ma sensu tej czy innej grupie etnicznej przypisywać jakiegoś większego znaczenia, które pominięte prowadzi do wypaczenia historii. Weźmy taki Tarnów - przez wiele lat mieszkała tu spora grupa Szkotów - zostawili po sobie znaczny dorobek materialny ale... nikomu nie przychodzi do głowy by ujmować ich w badaniach etnograficznych tutejszej ludności - co innego ustalenia historyczne - ale nie należy mylić tych pojęć".

Przykład z tarnowksimi Szkotami jest całkowicie chybiony w kontekście prowadzonej debaty. Bo Ci Szkoci - to jest rzeczywiście curiosum etnograficzne, które nie miało wpływu większego na obraz etnograficznt regionu. Tymczasem z kolonistami niemieckimi było dokładnie na odwrót. Było ich dużo (jak już wsoomniałem A. Fastnacht ustalił, iż w wielu miejscach na Pogórzu stanowili ok. 30 % mieszkańców, a poza tym ich wkład w kulturę duchową i materialną regionu jest nie do przecenienia. Wskazywałem na te kwestie w moich poprzenich postach - cytując polskich historyków, geografów i etnografów - oczywiście ze względu na szczupłość miejsca: wybiórczo i powierzchownie. Poza tym - i jest to mocniejszy argument - ta nazwa ("Głuchoniemcy") była już ustalona i w powszechnym użyciu przez literaturę i - podkreślam to jeszcze raz - naukę polską. Cytowałem W. Pola w jednym z moich poprzednich postów - ojca polskiej geografii i - nota bene - twórcy szeregu określen naukowych do tej pory funkcjonujących. To jest argument nie do zbicia. Skoro Pol ( i inni ) używali tej nazwy - to wara wszelkim innym - w tym F. Kotuli - od prób jej zamiany czy wyrugowania. Rzetelny naukowiec - etnograf powinien zachowywać się dokładnie na odwrót - to znaczy powinien zabiegać o przetrwanie starych, uświęconych tradycją nazw - bo składają się one na kulturę duchową narodu czy danej grupy etnicznej. Rzecz jasna można uwzględnić okoliczności łagodzące - tj. presję uwarunkowań politycznych na postawę F. Kotuli - tym niemniej jednak, to co robił należy ocenić krytycznie. Pan Kucharczyk przytoczył fragmenty prac F. Kotuli na temat nas interesujący. Znamiennym jest, iż ani razu nie pojawia się tam nazwa "Głuchoniemcy" - co w świetle powszechności stosowania tej nazwy przez innych - większych niż F. Kotula - historyków, etnografów i geografów - od razu daje się zauważyć i rozczarowująco zadziwia.
Problem debatowany cechuje się swoiście smutną pikanterią. Albowiem owi Głuchoniemcy z biegiem lat całkowiecie się spolonizowali. Gdzieniegdzie jeszcze w 18 wieku funkcjonowały na terenie Pogórza niemieckie wyspy językowe, natomiast w 19 wieku nawet i one zaniknęły. Jest rzeczą powszechnie znaną ( dla osób zainteresowanych), iż w czasie okupacji Niemcy popierali ideę goralenvolku na Podhalu i w Pieninach (nota bene jest to fascynujący i kontrowersyjny temat na odrębną dyskusję). O tym, że podobną akcję - ukierunkowaną na Głuchoniemców - prowadzono na terenie Pogórza ( w okolicach Brzozowa) wie już niewielu. Zwała się ona "Hatschower" ( "Haczowianin") - od nazwy miejscowości w której - do tej pory - ślady niemieckości zachowały się najlepiej. O ile idea goralenvolku dała wcale imponujące rezultaty - np. w Szczawnicy 90 % mieszkańców ją poparło i otrzymało stosowne kenkarty - o tyle w przypadku akcji "Haczowianin" projekt spalił całkowicie na panewce. Głuchoniemcy pozostali wierni Polsce - która zaraz po tym okresie zwycięskiej dla nich próby "wynagrodziła" ich stosownie wykonując wyrok smierci na ich etnograficznej nazwie.

Pozdrawiam,

Artur Ziaja

Stanisław Kucharzyk pisze...

Panie Arturze
Po pierwsze pozwolę sobie na małą korektę swojego nazwiska (częsta pomyłka) - nie Kucharczyk, lecz Kucharzyk (nieco dziwny sufiks). Na tej wątłej przyznaję, podstawie pozwalam sobie na luźne dywagacje co do czeskiego lub słowackiego pochodzenie przodków, bo tam nazwisko Kuchárik, Kucharik jest dość powszechne.
Po drugie - informacja o akcji Hatschower - kompletnie mnie zaskoczyła - a tak blisko to się działo. Nawet książkę wydano Emilian Haczowski. "Zew przodków" trzeba będzie poszukać. Dziękuję za tę informację i trop.
Jeśli Kotula tę akcję znał, być może dlatego nie chciał szerzej podnosić kwestii Głuchoniemców. Podczas wojny był świadkiem wielu zbrodni hitlerowskich - m. in. eksterminacji Żydów, pewnie nie pozostało to bez wpływu na stosunek do nacji. Równie powściągliwie odnosił się też do kwestii Rusinów, Rusnaków, Bojków, Łemków, Ukraińców (nie ma chyba jednej dobrej nazwy).
Po trzecie to według Kolberga jestem jednak Rzeszowiakiem a nie Głuchoniemcem (Pogórzanem). Pstrągowa (znana szerzej z tragicznych wydarzeń Rabacji Galicyjskich) została przez niego opisana w tomie 48, Tarnowskie-Rzeszowskie, a wieś owa graniczy z moimi włościami od strony południowej klik.
Być może tu też jest źródło różnic - Głuchoniemcy w sensie Kolberga i W. Pola to grupa zasiedlająca geograficzny region: Dołów Jasielsko-Sanockich, Pogórza Gorlickiego, południowej części Pogórza Ciężkowickiego, Strzyżowskiego i Dynowskiego, ale także okolice Łańcuta i Przeworska (czyli już poza brzegiem Karpat). Kotula wprowadził podział etnograficzny oparty bardziej na granicach geograficznych - Podgórzanie wg tego podziału zajmują tylko część terenu objętego osadnictwem saskim, ale też poza ten teren wykraczają. Dawne osady Głuchoniemców występują zarówno na wydzielonym przez Kotulę areale Podgórzan, Rzeszowiaków, a nawet Lasowiaków (Markowa). Czyli jak dla mnie nowe szufladki - nowe nazwy. Przyznaję jednak - dziwne jest, że nigdzie (przynajmniej na razie nie znalazłem) nazwy Głuchoniemcy nie użył.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Kilometry Rzepienników znane mi są. W rejonie tym pracę magisterską niegdyś pisałem i na piechty zwędrowałem. A, że za roślinkami patrzyłem a nie za ludźmi, nie dowiedziałem się wówczas, że wspólnota nazwiska łączy mnie z wieloma mieszkańcami doliny Rzepianki. Swoją drogą czy znasz pracę doktorską dr hab. Renaty Kucharzyk "Zmiany w gwarowym systemie fonetycznym i leksykalnym na przykładzie wsi Rzepiennik Strzyżewski."?

Anonimowy pisze...

"Panie Arturze - dla mnie Franciszek Kotula to prawie, no może nie drugi ojciec, ale trzeci dziadek na pewno".

Proszę mi wybaczyć omyłkę w pisowni pańskiego nazwiska.
Co do F. Kotuli, natknąłem się, poszukując on line Jego pełnej i rzetelnej biografii, na wątki, które mnie wielce zaskoczyły i - nie ukrywam - troszeczkę zaniepokoiły. Na razie tylko troszeczkę - bo strona zawierające je - eufemistycznie rzecz ujmując - nie grzeszy precyzyjnością, wiarygodnością i obiektywizmem. Tym niemniej jednak zwracam się do Pana o komentarz - dyskontując Pana deklarację, którą cytuję na otwarciu mojego wpisu. W wielkim skrócie rzecz polega na tym, iż Kotula, będąc uznanym badaczem obrzędowości słowiańskiej - miał do przedmiotu swoich badań jakoby stosunek subiektywny, nie wyzbyty emocjonalno - ideologicznego podejścia. W mojej opinii kontrowersyjna postawa F. Kotuli wobec nazwy "Głuchoniemcy" mogła wynikać z PRL - owskiej, antyniemieckiej kampanii propagandowej. Tymczasem z wpisów które zamieszczam na końcu mojego postu wynika, iż jej źródłem mogły być neopogańsko - nacjonalistyczne ciągątki badacza, w duchu "zadrugowskim". Tłumaczyłoby to - nota bene - znakomicie Jego niechętny stosunek do interesującego nas miana - gdyż "zadrugowcy" wszystko co germańskie ostro krytykowali i rugowali na rzecz ideologii i nazewnictwa (sic!) rodzimowierczo - słowiańskiego. Jest też wcale prawdopodobne, iż F. Kotula - znawca obrzędowości słowiańskiej - został swoiście "zawłaszczony" przez obecnych "rodzimowierców" z nieuprawnionym przypisaniem Mu określonych postaw światopoglądowych.
A oto owe wpisy:

1. "Uherce Mineralne - dzisiaj zapadła dziura słynna z więzienia i obozu internowania w Stanie Wojennym były niegdyś obszarem rozkwitu przemysłu i aktywności intelektualnej klasy średniej II Rzeczpospolitej. Tutaj też spotykali się jako Strażnicy Wiary Przyrodzoney Słowian i ustalali plany które potem przez różne przyjacielskie układy wcielano w życie – jak choćby Niepołomicki Kopiec Grunwaldzki. Bywał tutaj Stanisław Vincenz, i Franciszek Kotula i Oskar Kolberg i wiele innych słynnych osób".

2. Strażnik Wiary Słowian - Franciszek Kotula (1900 - 1983)

https://bialczynski.wordpress.com/co-to-za-strony/klan-czyli-zadruga/ernest-till-1846-1926-profesor-prawa-we-lwowie-i-dwie-adolfiny-till/nafta-ludowosc-etnografia-feliks-i-stanislaw-vincenz-oskar-kolberg-i-franciszek-kotula-u-tillow-w-uhercach/

Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Panie Arturze!
Jaką wersję odpowiedzi Pan woli świąteczną, glamour czy próbę obiektywizacji naznaczoną jednakże niechęcią do konfabulacji i frywolnego korzystania ze źródeł?
Może parę faktów: rodzina Tillów nabyła majątek w Uhercach około 1896 roku. Oskar Kolberg zmarł w roku 1890 roku. O Uherce zahaczył znacznie wcześniej przed władaniem tam rodziny Tillów, gościł w Bóbrce u Józefa Blizińskiego. klik.
Pewnie niedługo okaże się, że Strażnikiem Wiary Przyrodzonej (hmm gdyby nie Przyp. 26:4) jest również w św Józef Sebastian Pelczar, który gościł u Tillów w 1913 roku podczas wizytacji parafialnej.
Pana Czesława Białczyńskiego nie znam. Jego strona zwiera wiele ciekawych, a niekiedy pięknych grafik i sporo treści błędnych, jeszcze więcej nieweryfikowalnych.
Franciszka Kotulę znał osobiści mój tato Antoni, który był kierownikiem działu maszyn typograficznych w RZG (dzisiejsza Galeria Graffica) i drukował jego książki. Kotula troszczył się o swoje dzieła przez cały proces technologiczny, stąd wizyty w drukarni. Tata miał okazję dość często z nim rozmawiać, przynosił do domu jego książki, opowiadał o nim jako o osobie z pasją, ale trochę „chłopskim filozofie”. Niestety nie znałem Franciszka Kotuli osobiście tylko przez opowiadania Taty i przede wszystkim z książek, z którymi włóczyłem się po okolicznych lasach i paryjach. Z tego co mi wiadomo od taty był raczej sceptykiem, agnostykiem, chociaż zdaje się że na starość sumienie się w nim odezwało. Nie mogę udowodnić, że nie był Strażnikiem W.P. podobnie jak nie mogę udowodnić, że nie był udanym desantem z piątej planety Alfa Centurii. Nie wiem też czy kiedykolwiek był w Uhercach.

Stanisław Kucharzyk pisze...

c.d.
Franciszek Kotula był na pewno naocznym świadkiem okropieństw wojny w tym zagłady rzeszowskich Żydów: Wywózkę z getta rzeszowskiego do Bełżca 7 lipca 1942 roku opisuje tak.
„U zbiegu ulic Moniuszki [...] Puławskiego, jeden z tych >>sympatycznych<< chłopców (esesmanów) [...] uderza stalowym kańczugiem krzyczące, może roczne dziecko, niesione przez matkę na rękach i przecina je niemal na pół. [...] Inny popędza do szybkiego marszu ojca, niosącego na rękach dwoje dzieci, bijąc go pałą po głowie co sił. Ani kroku nie można przyspieszyć, ani na uderzenia nie zwraca uwagi... Ratuje dzieci... [...] Oto matka, widząc co się dzieje z innymi dziećmi, ujmuje za nóżki swoje niemowlę i z rozmachem uderza nim o ścianę domu. Pęka główka. Matka porzuca trupka na jezdni i biegnie dalej popędzana biciem”.
Czy będąc świadkiem takich wydarzeń można znienawidzić cały naród niemiecki?
Znalazłem jeszcze w necie fragment "Diariusza muzealnego 1942-1948" F. Kotuli (niestety nie czytałem tej pozycji)
>>Niemiła wizytacja 14 VIII 1943.
Często się słyszy, że Niemcy na kierowniczych i odpowiedzialnych stanowiskach administracyjnych, a więc należący do śmietany partyjnej, w znacznej części są anormalni. To odnoszę również i do komisarza Pavlu. Po tym, co widziałem i czego doświadczyłem, mogę się pod tą opinią w pełni podpisać.
W związku z trzecim remontem w muzeum Pavlu zdecydował się wpaść do obiektu. I rzeczywiście nie przyszedł, a wpadł. Nie powiedziałbym, żeby go coś interesowało. Przebiegł szybko sale muzealne, gdzieś od niechcenia rzucił jakąś uwagę, tak ni przypiął, ni przyłatał. Np. zapytał: A te meble po co tu stoją? - i wskazał na śliczny biedermajerowski salonik stojący w hallu. gdzie powinien stać. I czy można na to odpowiedzieć?
Jego oczy gdzieś niespokojnie i błędnie biegały - pewnie za myślami, których były wyrazem. Nie przyglądał się obrazom czy strojom ludowym, ale wlazł do komórki i zauważył, że jest ciasno.
Jakiś czas zatrzymał się przy archeologii. Jego uwagę zwróciły brązowe siekierki. Kiedy zapytałem, czy mogę mówić po polsku, to mnie najpierw skrzyczał, dlaczego nie umiem po niemiecku, ale ostatecznie mówiliśmy po słowiańsku, to znaczy ja po polsku a on po czesku.
Do jakiego narodu należały te siekierki? - zapytał nagle.
Nie wiem - szczerze odpowiedziałem. To on znowu do mnie mówi, co ze mnie za kustosz. Dopiero przyjął wytłumaczenie, że kustosz tylko zbiera, a fachowcy to oceniają i badają. Wtedy mi kazał jeździć po okolicy i zbierać te rzeczy, ale skąd wziąć na to środki, nie powiedział.
Radzili mi, poniewczasie, żebym powiedział: Te siekierki są germańskie! Byłbym wziął i na posadzkę i na drzwi. Może szkoda? Pavlu powiedział jednak, że o odrzwiach i drzwiach myśli i szuka na to pieniędzy. Czy znajdzie?
Będąc w kuchni zwróciłem mu uwagę, że konieczne są szafki na naczynia, których robotę wstrzymał swego czasu. Odpowiedział przy świadku inż. Brzuchowkim, że jeśli pracownia stolarska ma drewno, to niech robi. Zaraz napisałem pismo, dałem Goerowi do podpisu i poszło do pracowni stolarskiej. Żeby chociaż zrobili.
Pavlu zostawił mnie nieco rozstrojonego. Taki dziwny człowiek, który wprowadza niepokój i roztrzęsienie. Odetchnąłem jak poszedł.<<
Czy dlatego Kotula nie chciał polskojęzycznej ludności Podgórza nazwy Głuchoniemcy - bardzo prawdopodobne.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Dla jasności Albert Pavlu to oczywiście niemiecki komisarz Rzeszowa (bodajże od 1941 roku) - zbrodniarz wojenny

Anonimowy pisze...

"Czy dlatego Kotula nie chciał polskojęzycznej ludności Podgórza nazwy Głuchoniemcy - bardzo prawdopodobne".

Dziękuję za wyjaśnienia. Myślę, iż czynienie z F. Kotuli uświadomionego "Zadrugowca" jest nadużyciem i nieporozumieniem. Natomiast jeżeli było tak jak Pan sugeruje w zacytowanym na otwarciu zdaniu, to nie przynosi to chwały naszemu bohaterowi. Albowiem powinien stanowczo oddzielać politykę od nauki i nie pozwalać sobie na projekcję swoich osobistych poglądów i doświadczeń (jakiekolwiek one by nie były) do przedmiotu badań naukowych. Taka postawa nie jest łatwa - ale powinna stanowić wzorzec rzetelnego, obiektywnego pracownika naukowego. Problem też w tym, iż przykładając ręki do usunięcia z obiegu nazwy "Głuchoniemcy" - F. Kotula zachował się jakby w manierze owych niemieckich prześladowców, którzy takich operacji także dokonywali. Innymi słowy, w jakimś sensie, zrównał w dół do ich poziomu. Wie Pan, można postępować w myśl zasad talionu - ale czyż nie mądrzej, szlachetniej i poprawniej naukowo byłoby zachować się według zasad etyki wyższej od pryncypiów moralnych prześladowcy?
A propos Tillów z Uherców Mineralnych. To nazwisko też ma chyba genezę niemiecką? Może z "Głuchoniemców" sie wywodzi? W Markowej (założonej właśnie przez kolonistów niemieckich - Głuchoniemców) rodzina Ulmów ratowała w czasie okupacji Żydów - za co poniosła najwyższą karę. Ale nazwisko jakie nosiła było sensu stricto głuchoniemieckie - cóż za okrutny paradoks historii. Nazwisko "Till" - tak intuicyjnie - wpasowuje mi się w typy nazwisk głuchoniemieckich których parę znam. Ale to tylko intuicja - nic więcej.

Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Panie Arturze!
Pisze Pan " powinien stanowczo oddzielać politykę od nauki i nie pozwalać sobie na projekcję swoich osobistych poglądów i doświadczeń (jakiekolwiek one by nie były) do przedmiotu badań naukowych" ma Pan niewątpliwie rację, ale chyba niewielu historyków może się tym pochwalić (zna Pan jakiegoś?).
Rodzina Tillów w Polsce to chyba dziedzictwo c.k. Austrii. Na stronie Pana Czesława Białczyńskiego znalazłem informacje następujące:
Ojcem prof. Ernesta Tilla był Józef (a raczej Josef) Till (29.03.1820 – 7.05.1878) ck radca skarbowy i kierownik urzedu skarbowego w Brzeżanach – na Morawach. Matką Maria Rozalia z Winklerów von Seefels (córka Antoniego Winklera v. Seefels i Józefy Müller von Ehrenschwung). Josef mial dwóch braci i siostrę: Franza, Johanna i Magdalenę, Franz był księdzem, natomiast Johann miał trzy córki. Wszyscy poza Josefem mieszkali w Neutitscheim (dzisiejszy Nowy Jiczyn).
Czyli intuicja Pana nie zawiodła.
Pozwolę sobie na złośliwość, że prof. Ernest Till gdyby miał być Strażnikiem Wiary Przyrodzonej to raczej spod znaku Wodana i Freji, a nie Swaroga i Mokoszy. A był o ile wiem szanowanym katolikiem o wielkich zasługach dla polskiego prawodawstwa międzywojennego. Uczył na KUL http://www.niedziela.pl/artykul/111016/nd/Pierwszy-rektor-KUL-u. O jego śmierci donosiło pismo "Katolik" http://www.sbc.org.pl/dlibra/plain-content?id=44124 Katolik, 1926, R. 59, nr 41. W okresie galicyjskim zajmował się też ustawodawstwem wyznaniowym http://dlibra.kul.pl/dlibra/docmetadata?id=1953&from=publication. Byłabyż to hipokryzja?

Stanisław Kucharzyk pisze...

Gdyby przedmiot badań historycznych (szczególnie w historii najnowszej) było łatwo odseparować od osobistych poglądów i doświadczeń historyka, to czy potrzebne byłaby takie deklaracje jak poniższa:
Poruszenie takiego tematu siłą rzeczy prowadzi do opisywania kwestii politycznych, a – co za tym idzie – wzbudzania silnych emocji, a także stwarzania poważnego problemu z zachowaniem obiektywizmu procesu badawczego. Wypada więc zacząć od deklaracji, że celem autora nie jest próba „polonizacji historycznej” regionu, który zawsze miała charakter wielokulturowy i był zróżnicowany narodowościowo. Chodzi mi wyłącznie o pokazanie pewnego procesu, który spowodował zmiany przynależności etnicznej i religijnej znacznych mas mieszkańców, niezależnie od woli ich samych, jak tez ówczesnych decydentów.
Autor uznaje wolną wolę każdego człowieka w kwestii wyboru nacji, wyznania czy tez innej opcji, lokującej w otaczającym go świecie, pozostawiając sobie taką samą wolność oceny tego zjawiska, niezależnie o tego, czy zgadza się to normami, zwanymi poprawnością polityczną czy tez racjami narodowościowymi.
Maciej Augustyn, Osadnictwo polskie w Bieszczadach do 1914 r. Bieszczad nr 18.
Preambuła mądra, piękna i godna szerokiego stosowania w naukach historycznych.
A swoją drogą polecam tę pracę jako rzadki przykład rzetelnego, według mnie spojrzenia na stosunki narodowościowe w regionie wielokulturowym, nie tylko przez wzgląd na wielką sympatię dla kolegi, sąsiada i współautora kilku prac historyczno-przyrodniczych :-) Czyli ja mogę się pochwalić, że znam historyka, który próbuje udowodnić, że historia nie jest li tylko uzgodnionym zestawem kłamstw.

Lilka pisze...

ale smakowity post i dyskusja :) a ja w sieci wygrzebalam cos takiego. Tylko pierwszych dwoch tomow nigdzie nie widze. Czy wiadomo cos Szanownemu Panstwu na temat?

http://muzykadawna.jaroslaw.pl/?product=koledy-podkarpacia-tom-iii-pogranicze-polsko-ruskie

Stanisław Kucharzyk pisze...

Nie znane - ale znalazłem wykaz tomów wydanych i planów. Z Podgórza 2 tomy wydane!
http://www.koledy.civ.pl/koledy.html
Dziękuję za trop - trzeba będzie zakupić

Anonimowy pisze...

"Pozwolę sobie na złośliwość, że prof. Ernest Till gdyby miał być Strażnikiem Wiary Przyrodzonej to raczej spod znaku Wodana i Freji, a nie Swaroga i Mokoszy".

Ha, ha, przednie. Dobry żart niejednego tynfa wart.

Pozdrawiam,

AZ

makroman pisze...

Niestety pracy nie znam - szkoda, może uda się zdobyć, bo to faktycznie była by ciekawostka, codziennie mam kontakt z mieszkańcami tego regionu i prawdę powiedziawszy dość sobie ich sposób mówienia przyswoiłem, więc miał bym doskonały materiał porównawczy.

Tereny do pieszych wędrówek wymarzone, nie męczą przewyższeniami jak wysokie góry, wspaniałe widokowo, ciekawe kulturowo i bogate biologicznie.

makroman pisze...

Ps. Wreszcie wiem skąd uparcie trzyma mnie się określenie "podgórze" i "podgórzanie" - pewnie przeczytałem u Kotuli a potem zapomniałem.