Strony

sobota, 8 kwietnia 2023

O sądowych procesach, pokrętnych adwokatach i feralnych buczynach

Część druga opowieści „Jak księżniczka Luiza Belgijska lasy dźwiniackie kupowała”.

W grudniu 1913 w sądzie krajowym wyższym w Wiedniu odbyła się rozprawa apelacyjna pod przewodnictwem radcy dworu Krainzla w sprawie „pierwszej bukowińskiej spółki dzierżawnej w Radowcach" przeciw księżnej Luzie belgijskiej o zapłatę miliona 640 tys. koron tytułem zakupu majątku ziemskiego Dźwiniacz Górny w Galicji w powiecie turczańskim. Sąd pierwszej instancji zasądził dotrzymanie kontraktu kupna i zapłatę ceny przez księżną. Sąd apelacyjny zniósł wyrok pierwszej instancji z powodów prawnych i faktycznych i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia sądowego pierwszej instancji, polecając przeprowadzenie pominiętych poprzednio dowodów, co do wprowadzenia w błąd księżnej, odnośnie do rozmiarów majątku i zapasów drzewostanu. Po stronie skarżącej spółki występował adwokat dr Zygfryd Reich z Wiednia, po stronie księżnej adwokat dr Rabenlechner, oraz powołany ze Lwowa adwokat dr Brauner. 

Widok z wieży widokowej na Jeleniowatym na dolinę Sanu w Dźwiniaczu Górnym

Dalszy tok procesu jest trudny do prześledzenia, gdyż większość informacji publikowana jest w języku niemieckim ze sporą ilością kupieckich, handlowych i prawnych terminów specjalistycznych. Wkrótce też temat książęcych procesów został przysłonięty przez pierwszą wojnę światową. Dodać jednak należy, że sprawy sądowe księżnej nie ograniczały się do tej sprawy. Księżna Luiza belgijska procesowała się bowiem ze skarbem państwowym w Belgii o spadek po ojcu, królu belgijskim Leopoldzie oraz z licznymi wierzycielami, wobec których zaciągnęła zobowiązania liczące łącznie kilkanaście milionów franków. Wobec tych długów, nieznaczącym wydaje się żądanie Żydów kołomyjskich o zapłacenie prowizji za pośrednictwo w kupnie dóbr Dźwiniacz, które księżna zamierzała nabyć. Chociaż zakup do skutku nie doszedł, pośrednicy żądali od Luizy „faktornego” w konkretnej wysokości: Wolf Langstein z Kołomyi - 50 tys. koron, Chaim Welicker - 25 tys. koron, Bernard Welicker - 25 tys. koron i Mendel Schaum - 15 tys. koron. 

Nie wdając się w dalsze szczegóły licznych książęcych procesów, zastanówmy się nad sprawami ciekawszymi, a mianowicie dlaczego księżna była gotowa kilkukrotnie przepłacić za leśny majątek w Galicji, którego na oczy nie widziała i dlaczego bukowińska spółka dzierżawnej w Radowcach tak usilnie chciała się go pozbyć zaledwie cztery lata po nabyciu.

Z pewnością na ryzykowne decyzje księżnej Luizy belgijskiej miała wpływ jej fatalna sytuacja finansowa. Był to wynik odcięcia od mężowskich finansów, wystawnego tryb życia i kosztownego związku z kochankiem - chorwackim arystokratą Gezą Mattachichem. Księżna nękana przez wierzycieli, zaciągała wciąż nowe kredyty i pożyczki licząc na odszkodowanie od skarbu państwa belgijskiego. Liczyła też na spadek po Marii Charlotcie Koburg, byłej cesarzowej meksykańskiej, która popadła w chorobę umysłową po rozstrzelaniu jej męża (w istocie Maria przeżyła Luizę o trzy lata). Według zeznań procesowych w przypadku sprawy Dźwiniacza księżna została wprowadzona w błąd, gdyż przedstawiono jej, że podpisawszy kontrakt kupna, będzie mogła zaciągnąć dużą pożyczkę hipoteczną, częścią zaś tej pożyczki pokryje wydatki związane z kupnem Dźwiniacza. Tak chyba najprościej podsumować można zawiłe meandry procesowe opisane w części pierwszej.

Widok z wieży widokowej na Jeleniowatym na Muczne niegdyś przysiółek Dźwiniacza

Bardziej interesującą jest dla mnie kwestia dlaczego pierwsza bukowińskiej spółka dzierżawna w Radowcach (die erste Bukowinaer Pachtgenossenschaft in Radautz) tak chętnie chciała pozbyć się dźwiniackiego lasu. Trzeba dodać, że lasu "towarowego", gdzie zbyt surowca zapewniała wąskotorówka prowadząca do nowobudowanej linii kolejowej Sambor-Sianki-Czop, która tak mocno pobudziła rozwój przemysłu drzewnego w regionie klik>? Czyżby nie był to jednak tak złoty interes?

Wiele wskazuje na to, że spółka, która chciała wykorzystać trudną sytuację księżnej, stosując niezbyt czyste zagrywki, sama również została wcześniej nieźle "wkręcona".

Mappa państwa Dźwiniacz Górny z 1852 r - polona.pl

Jesienią 1909 roku Gabor Blumenfeld z Czerniowców, a także bracia Wolf i Mendel Langstein z Kołomyi przedstawili zarządowi bukowińskiej spółki dzierżawnej w Radowcach propozycję zakupu prawa wyrębu drzewostanów bukowych w majątku ziemskim hrabiego Poletyło w Galicji za cenę 300 tys. koron. Co ciekawe jeden z kołomyjskich Żydów, raił potem zakup tych samych dóbr księżnej Luzie. 

Dr. Ozjasz Wasser
Transakcję koordynował dr Ozjasz Wasser adwokat ze Lwowa. Według przedstawicieli Bukowinaer Pachtgenossenschaft odegrał on w tej sprawie mocno niejasną rolę, grając w negocjacjach na dwie strony. Po pewnych przepychankach uzgodniono rozszerzoną propozycję, aby zakup nie dotyczył wyłącznie prawa wyrębu, ale również samego gruntu z drzewostanem (3000 morgów za 300 tys. koron) oraz wyrobionych już produktów drzewnych (2000 wagonów bukowego drewna opałowego i 6000 podkładów kolejowych bukowych za 140 tys. koron). Spółka żądała od hrabiego kilkuletniego okresu na spłatę ceny zakupu i to na niskim oprocentowaniu, ponieważ cenę zakupu wraz z odsetkami chciano zapłacić z wpływów ze sprzedanego drewna. Dr Wasser sprzeciwił się temu i zobowiązał się do uzyskania kilkusettysięcznej hipoteki od „swoich banków” na bardzo mały procent rozłożony na wiele lat. Miał za to otrzymać od spółki 30 tys. koron. Wieczorem w sobotę 9 października 1909 r. delegaci Spółki zostali zaproszeni do dr. Wassera, który odczytał im warunki umowy z luźnych kartek, które miały być przepisane na maszynie w następnym dniu. Rankiem 10 października delegaci przybyli, aby przeczytać umowę przed jej podpisaniem, lecz powiedziano im, że umowa jest do wglądu u hrabiego. Zgodnie z relacją przedstawicieli Bukowinaer Pachtgenossenschaft, na skutek pośpiechu u notariusza nie odczytano przepisanej na maszynie treści umowy ufając dr. Wasserowi jako „swojemu prawnikowi”. W co trudno uwierzyć podpisano umowę optima fide niczego nie podejrzewając. Dopiero po miesiącu (sic!) od podpisania umowy Spółka miała otrzymać jej kopię i z niemałym przerażeniem odczytała w niej, że „ich prawnik”, dr Wasser okazał się jednocześnie upoważnionym przedstawicielem hrabiego Poletyło. W podpisanym kontrakcie pojawiły się też niekorzystne dla Spółki punkty, nie ujęte w koncepcji, którą dr Wasser przeczytał przedstawicielom Spółki przed podpisaniem umowy. 

Po pierwsze w umowie kupna nałożono na Spółkę ograniczenie (tzw. odioses Recht), iż do końca 1913 roku nie będzie mogła blokować wywozu drewna iglastego zakupionego w 1904 roku przez ich prawnych poprzedników spółkę „Buk. Holzindustrie A.-G.” (Bukowińskie Towarzystwo Akcyjne Przemysłu Drzewnego). Zakup tego drewna za milion koron został opłacony w całości z góry, a zerwanie umowy groziło zabraniem części działek majątku Dźwiniacz objętych tzw. kaucją ewikcyjną w wysokości 400 tys. koron. Z daty wynika, że sprzedaży wyrębu dokonali jeszcze poprzednicy hrabiego Poletyło - Grzegorz i Gwalbert Ziembiccy klik>.

Po drugie okazało się, że hrabia Poletyło i jego poprzednicy nie stosowali się do przepisów austriackiej ustawy lasowej, dlatego władze leśne wydały zakaz dalszego użytkowania lasu. Jak to popularnie wówczas mówiono władze starostwa „zamknęły las” z uwagi na brak odnowienia wykonanych wcześniej zrębów. Zakaz wyrębu w lasach majątku był już zadekretowany w momencie zawarcia umowy o czym Dr Wasser miał wiedzieć.

Ponadto umowa zawierała także inne nieścisłości dotyczące powierzchni sprzedawanych działek oraz faktycznego stanu wyrobionych produktów drzewnych. Zaś w poz. IV umowy kupna-sprzedaży lwowski adwokat wprowadził zapis, że majątek jest sprzedawany bez odpowiedzialności za ograniczenia prawne lub nieścisłości w przebiegu granic (patrz analogiczny punkt umowy z księżną), a zgodnie z poz. XV strony zrzekły się prawa do kwestionowania umowy z powodu błędów. 

Zgodnie z punktem I umowy, Hrabia sprzedał Pachtgenossenschaft również działkę 2739/1 o powierzchni ponad 300 morgów. Jednak wtedy kiedy dr Wasser miał przeprowadzić parcelację pozostałego majątku ziemskiego hrabiego przylegającego do majątków leśnych Spółki, a włościanie zażądali działki 2739/1 jako szczególnie korzystnej dla parcelacji, dr Wasser przygotował nagle pozew przeciwko Spółce o wydanie działki 2739/ 1. Chociaż sam sporządzał umowę sprzedaży jako prawnik Spółki, nagle stwierdził, że ta działka została błędnie wpisana do umowy. Jednocześnie wprowadził do umowy sprzedaży działkę 4833 o powierzchni ponad 90 hektarów, nie informując Spółki, że podział tej działki przeprowadzono kilka lat temu, a część tej działki należy do gminy Dźwiniacz.

Franciszek hr. Poletyło (w środku) - właściciel Wojsławic i Dźwiniacza
oraz Adam i Edward Tuszowscy z Grabowca
źródło: Wiadomości Ziemiańskie, nr 33, wiosna 2008 r

Zgodnie z punktem II umowy hrabia sprzedał też Spółce 6000 szt. gotowych podkładów bukowych i 7000 klaftrów, to jest 35000 metrów przestrzennych gotowego bukowego drewna opałowego, za kwotę 140 tys. koron, z czego podobno 12 500 metrów przestrzennych przewiózł do punktu załadunkowego dworca w Sokolikach. W rzeczywistości jednak wyrobiono ogółem o 700 szt. klaftrów mniej, a przywieziono do Sokolików o 9548 metrów przestrzennych mniej, w wyniku czego Spółka poniosła szkodę oszacowaną na 32 tys. koron. Dodatkowo ¾ podkładów bukowych okazało się kiepskiej jakości i były już reklamowane przez obiorcę, gdyż nadawały się na opał (kolejna strata w wysokości 13 tys. koron).

Postępowanie dr Wassera zgłoszono Izbie Adwokackiej we Lwowie, a jemu samemu wytoczono proces cywilny, lecz nie udało mi się odszukać z jakim skutkiem. Faktem jest, że w drugiej Rzeczpospolitej, dr Ozjasz Wasser (1866-1939) był szanowanym adwokatem, działaczem politycznym i społecznym oraz przedsiębiorcą - współzałożycielem Polskiego Biura Podróży „Orbis”.

Ostatecznie zakup gruntów leśnych majątku Dźwiniacz okazał się dla Spółki wybitnie niekorzystny. Wydatki ogólne na koszty prawne i sama kwota zakupu wyniosły 645 tys. koron, trudno natomiast określić jakie kwoty udało się pozyskać ze sprzedaży drewna. Zwłaszcza, że od 1908 roku koniunktury na galicyjskim rynku drzewnym zaczęły się mocno psuć. Stąd też rychłe próby opchnięcia problemów kolejnym podmiotom. 

„Narodne Bogatstvo” organ „Selanskiej Kasy” wydawany w latach 1903–1910 w Czerniowcach

W 1910 roku Spółka zaoferowała przekazanie majątku „Selanskiej Kasie” (Селянська Каса - centralny związek ruskich rolniczych spółdzielni kredytowych na Bukowinie), u której miała dług w wysokości 720 tys. koron. Wkrótce jednak otrzymała teoretycznie znacznie korzystniejszą ofertę w wysokości milion 640 tys. koron od księżnej Luizy von Koburg. Ponieważ ten zakup również nie został sfinalizowany, pierwsza bukowińskiej spółka dzierżawna w Radowcach uwikłała się w kolejne procesy i wpadała w coraz to poważniejsze finansowe tarapaty, aż w końcu lasy dźwiniackie w drodze licytacji nabył Bukowiński Bank Krajowy (Bukowinaer Landesbank).

Obligacja 4% na 200 koron,1905 r, Bukowiński Bank Krajowy 

Z pewnością losy dźwiniackich drzewostanów są bardzo przekonywującą ilustracją ogólnej sytuacji w lasach regionu bieszczadzkiego na początku XX wieku, opisanej przez miejscowego przyrodnika i leśnika inż. Jana Kosinę (1859-1943) w sposób następujący: Trudno jest mimo istniejących ustawowych przepisów zmusić właściciela do prowadzenia gospodarki lasowej, która by zabezpieczyła przyszłość i łączyła się z ogólnospołecznymi celami tej gospodarki, zwłaszcza w czasach ostatnich, w których majątki jak piłki przelatują z ręki do ręki i nim powołana władza wkroczy, właściciel odmienił się jak księżyc złoty w „Ojcu zadżumionych".

W okresie międzywojennym intensywna eksploatacja lasów dźwiniackich była kontynuowana. W kwietniu 1939 roku gazety alarmowały: "ZA RABUNKOWĄ GOSPODARKĘ LEŚNĄ. Na Podkarpaciu zniszczono w ciągu kilkunastu lat nieprzemyślanej gospodarki leśnej duże obszary lasów. Władze powiatowe w Turce rozpoczęły energiczną walkę z rabunkową gospodarką leśną. Właściciel majątku Dźwiniacz Górny, Ozjasz Lutwak, został za nieprawny wyrąb drzewa i zniszczenie kultury leśnej w Dźwiniaczu ukarany grzywną 3000 zł. Ponadto orzeczono konfiskatę kaucji w wysokości 2000 zł."

Kapliczka z Dźwiniacza
Niech światło Chrystusa chwalebnie zmartwychwstałego
rozproszy ciemności naszych serc i umysłów!

Mam nadzieję, że powyższe kwestie uda mi się szerzej przedstawić w planowanym artykule w Rocznikach Bieszczadzkich: "Lasy, gospodarka leśna i przemysł drzewny u źródeł Sanu, Stryja i Dniestru na początku dwudziestego wieku w świetle materiałów Galicyjskiego Towarzystwa Leśnego".

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

W komentarzu do I części opowieści zamieściłem następujący wpis:

"Mnie bardziej frapuje kwestia etnicznego pochodzenia członków zarządu Bukowińskiej Spółki Akcyjnej. Czy coś wiadomo jest Panu na ten temat? Mówiąc bez politycznie poprawnego kodu - czy zaznaczał się w nim wyraźnie czynnik żydowski???? W "przejmowaniu" lasów na terenie "cesarsko - królewskich" Karpat, w okresie przed Wielką Wojną - rola tego czynnika była bardzo często - jak Panu zapewne wiadomo - dominująca"

Wiedziałem, że określony czynnik etniczny był najpewniej zaangażowany w przedsięwzięcie/geszeft - bo to wówczas była de facto norma. Nie byłem jednakże pewien, "z której strony". Teraz się wszystko wyjaśniło. Ozjasz Wasser to klasyczny krętacz/szrajbełe, który w pogoni za zyskiem nie zna żadnych hamulców i "kantuje" każdego kto się nawinie pod rękę. To właśnie o takich jak Ozjasz Wasser, Antoni Słonimski pisał, między innymi, tak:

"Gdybyśmy chcieli sięgnąć do genezy tego bagatelizowania, lekceważenia, a nawet nienawiści, znaleźlibyśmy to wszystko już w Starym Testamencie, gdzie nienawiść do innych narodów zarysowana jest zdecydowanie, i gdzie sam Bóg lekceważy wszelką etykę, a nawet prostą uczciwość, jeżeli chodzi o zdobycie Kraju (deszcz kamienny na Amalekitów) lub przysporzenie bogactw wybranemu ludowi (kradzież naczyń srebrnych w Egipcie). „Naród wybrany” oto jest ten rdzeń, ten tajemniczy znak kabalistyczny, który porusza Golema żydostwa. Bardzo niewielu znam Żydów, którzy nie mają głębokiego przeświadczenia o tej wyższości rasy żydowskiej. Dlatego właśnie ten naród, tak chętnie wszystko bagatelizujący, nie lekceważy najlżejszego zarzutu, najmniejszej krytyki. Drażliwość jest tak wielka, że każde śmielsze wystąpienie staje się wprost niebezpieczne dla pisarza. Wolno jest u nas pisać źle o kelnerach, Czechach, Niemcach lub posłach sejmowych, – mogą denerwować pisarza rzeczy tak doskonałe, jak katedra Notre-Dame, – można wytykać błędy kompozycyjne Michałowi Aniołowi, – ale nie wolno pisać źle i rozumnie przeciw Żydom, bo pisać głupio – znaczy to sprawiać im rzetelną satysfakcję. Jeśli pisze Nowaczyński lub Pieńkowski, jest to poniekąd na rękę Żydom, gdyż łatwo mogą ośmieszyć antysemityzm tak ordynarny i chamski. Mają przytem realne dowody swojej krzywdy i potwierdzenie opinji zagranicznej o Polsce. Z triumfalnym hałasem rozsyłają o tem wieści do wszystkich prasowych agencyj całego świata. Jeżeli jednak ktoś, stojący na boku życia politycznego, powie jakąś nieprzyjemną prawdę o Żydach, chętnieby go ukamienowali na miejscu. Zwłaszcza jeśli to powie właśnie Żyd, który zdawałoby się ma największe prawo do krytykowania swego narodu. „Odszczepieniec”, – człowiek, który narusza potwornie potężną solidarność Żydów, jest najwięcej znienawidzoną jednostką. Doprawdy, gdyby nie rząd i prawo angielskie w Palestynie, – mimo dwu tysięcy lat, które minęły od czasu ukrzyżowania Chrystusa, rabini jerozolimscy ukrzyżowaliby każdego Żyda – chrześcijanina, każdego członka tej nielicznej sekty, mieszczącej się po dziś dzień w Galilei." Całość (warta wnikliwej lektury) na: http://retropress.pl/wiadomosci-literackie/o-drazliwosci-zydow/

Na marginesie lektury pańskiego tekstu, (z którego, iż także w II RP gospodarka leśna w dobrach prywatnych, często znajdujących się w rękach żydowskich właścicieli, była prowadzona skandalicznie) rodzi się nieodmiennie refleksja, iż summa summarum dobrze stało się, iż mamy obecnie znacjonalizowane lasy. Bo cokolwiek sądzić o prowadzonej przez państwo gospodarce leśnej - jest to mniejsze zło w porównaniu z kompletną dezynwolturą przedwojennych, prywatnych właścicieli zasobów leśnych, szczególnie tych chlubiących się przynależnością do "braci starszych w wierze".


Pozdrawiam,


Artur Ziaja

Stanisław Kucharzyk pisze...

Co do roli dr. Ozjasza Wassera to starałem się zachować pewien umiar w ocenie, gdyż korzystałem praktycznie z jednego źródła - kilku artykułów w bukowińskiej, niemieckojęzycznej gazecie Der Volksfreund (w podtytule "niezależna gazeta dla chrześcijan z Bukowiny"). Praktycznie nie znalazłem jednak kontrartykułów, ani też sprostowania w trybie ówczesnego prawa prasowego (a było to normą w przypadku niesłusznych pomówień). Co do gospodarki leśnej prywatnych właścicieli w okresie galicyjskim i międzywojennym to owszem nie wyglądało to różowo. Faktem jest, że sposób władania posiadanym majątkiem leśnym w dużej mierze zależał od możliwości, majętności, potrzeb, operatywności czy konserwatyzmu właściciela tabularnego. Mniejsi posiadacze (tacy którzy mieli mniej niż tysiąc hektarów), zwykle starali się maksymalizować zyski. Więksi posesjonaci władający lasem o powierzchni kilku tysięcy hektarów często prowadzili racjonalną gospodarkę leśną, a nawet wydzielali ze swoich dóbr swoiste łowieckie "rezerwaty" lub nawet rezerwaty prawdziwe jak np. Adam hr. Stadnicki . Inaczej lasem zarządzały rody, które posiadały majątek z dziada pradziada i niekiedy traktowały las jak rodowe srebra. Zupełnie inne podejście mieli nuoworysze.
Zwykle największa dewastacja lasów następowała w sytuacji rozprzedaży dużych majątków leśnych (tzw. kluczy) lub sprzedaży samego prawa wyrębu na określony czas.

Anonimowy pisze...

"Z daty wynika, że sprzedaży wyrębu dokonali jeszcze poprzednicy hrabiego Poletyło - Grzegorz i Gwalbert Ziembiccy
Po drugie okazało się, że hrabia Poletyło i jego poprzednicy nie stosowali się do przepisów austriackiej ustawy lasowej, dlatego władze leśne wydały zakaz dalszego użytkowania lasu. Jak to popularnie wówczas mówiono władze starostwa „zamknęły las” z uwagi na brak odnowienia wykonanych wcześniej zrębów. Zakaz wyrębu w lasach majątku był już zadekretowany w momencie zawarcia umowy o czym Dr Wasser miał wiedzieć."


Czytając fragment jak wyżej przypomniałem sobie złośliwy apel Bismarcka do wywłaszczanych (skutkiem niemieckiej akcji kolonizacyjnej) właścicieli polskich majątków w byłym zaborze pruskim. Radził on im "jechać do Monako" - i tam (domyślnie) w kasynach trwonić uzyskane za sprzedaż zadłużonych majątków środki. W przypadku opisywanym - a jest on egzemplifikacją fenomenu na bardzo dużą skalę - nie trzeba było żadnych celowych działań ze strony państwa zaborczego. W Galicji polscy właściciele ziemscy sami z siebie zachowywali się jak w przytoczonym cytacie (rabunkowa gospodarka majątku a następnie jego sprzedaż w obce, często żydowskie ręce, za pośrednictwem żydowskich "fikserów"), umniejszając stan polskiego posiadania. Jestem pewien, że wielu z nich otrzymane pieniądze trwoniło po kasynach Europy - a galicyjska nędza miała się nadal wyśmienicie!!! Czy tak postępuje elita narodu - do którego to miana szlachta polska pretendowała??? Patologia owa osiągnęła tak wielkie rozmiary, iż zwrócił na nią uwagę rodzący się ruch ludowy. Doszło do paradoksalnej i wielce pikantnej sytuacji, w której działacze ludowi spod znaku ks. Stojałowskiego wyrażali swoje obawy i oburzenie topniejącym stanem polskiego posiadania - będącego rezultatem niecnych praktyk polskiej szlachty jak te zasygnalizowane w pańskim artykule.

Pozdrawiam,


AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Im jestem starszy tym bardziej daleki od uogólnień, ale jest faktem, że lasy galicyjskie po uruchomieniu linii kolejowych stały się przedmiotem gwałtownej eksploatacji. Galizische breite und lange Ware - drzewne giganty z lasów nieeksploatowanych stały się słynne na rynkach zachodnich, które na początku XX wieku znały już tylko surowiec o mniejszych dymensjach. Faktem jest, że i w okresie galicyjskim i w okresie międzywojennym karpackie lasy były głównie rynkiem eksportowym surowców lub co najwyżej rynkiem półfabrykatów (tarcicy). Generalnie artykuł, który jest w recenzji pokaże trochę więcej różnorodności. W 1908 roku w regionie odbyło się posiedzenie Galicyjskiego Towarzystwa Leśnego, które oceniało sytuację w leśnictwie i przemyśle drzewnym i na tej podstawie sporo można powiedzieć. W GTL niemały udział mieli też polscy Żydzi i gospodarkę w ich majątkach niekoniecznie źle oceniano. Przypomnę tu beczkarnię Frommera w Bukowcu jako przykład eksportu produktów, a nie surowców. Faktem jest, że "gorączka drewna" była powszechna . O pierwoborach bukowych wspominany już Kosina pisał Nieubłagany, zimno rachujący realizm nie bawi się w idealne potrzeby, to też przyjdzie koniec i tym borom pierwotnym, jak przyszedł dla borów szpilkowych. Rozwój środków komunikacyjnych, wysokie ceny drewna tak użytkowego jak opałowego, poruszą martwe kapitały, ażeby za ich pomocą ożywić dotąd ciche lasy, lecz niestety nie wesołym odgłosem życia, lecz ponurym pomrukiem śmierci. Powstrzymać eksploatacyę jest niepodobieństwem, nawet z ustawowego punktu widzenia, można jednak powstrzymać jej gorączkę i przy tej sposobności nie przeszkadzając użytkowaniu, wprowadzić w nią ład, któryby zabezpieczał istnienie lasu dla przyszłych pokoleń, może w formie lepiej odpowiadającej wymaganiom.. Kosina zresztą jako ratunek widział upaństwowienie ". Gdyby rząd zechciał choć w części naprawić wyrządzone nam krzywdy, które jak w kalejdoskopie przesunął przed naszemi oczyma p. Szczerbowski w swojej „Historyi rozwoju leśnictwa", to mógłby raz już poświęcić leżące jeszcze fundusze i nie patrzeć na szkodliwe dla sprawy społecznej frymarczenia majątkami, na czem zarabiają swoi i obcy rycerze przemysłu, lecz nabyć te majątki na własność państwa.