Strony

sobota, 2 kwietnia 2016

Lumpenmuhle czyli co miele młyn

Len zakwitł. Miał śliczne, niebieskie kwiatki, miękkie jak skrzydła motyla, ale jeszcze o wiele od nich delikatniejsze. Słońce świeciło na len, zraszały go deszczowe chmury, a sprawiało mu to taką samą przyjemność jak dzieciom, kiedy po umyciu całuje je matka; stają się wtedy o wiele ładniejsze. Tak też było i z lnem.
- Ludzie mówią, że doskonale wyglądam - powiedział len - jestem bardzo wysoki, więc będzie ze mnie spora sztuka płótna. Jakże jestem szczęśliwy! Jestem na pewno najszczęśliwszym na świecie! Tak mi dobrze. I będzie coś ze mnie. Jakże cieszy mnie promień słońca i jak mi smakuje orzeźwiający deszcz.
Jestem niezwykle szczęśliwy, najszczęśliwszy!
- Tak, tak - mówił kołek w płocie - wcale nie znasz życia, ale my za to znamy, mamy przecież sęki - i jęknął żałośnie:
Kręćcie się, wrzeciona,
Piosenka skończona.

- Nie, jeszcze nie koniec - powiedział len - jutro zaświeci słońce, będzie świeżo po deszczu, słyszę, jak rosnę, czuję, że kwitnę. Jestem najszczęśliwszy!
Ale pewnego dnia przyszli ludzie, chwycili len za główkę, wyciągnęli go razem z korzeniem; bolało bardzo; włożyli go do wody, zdawało mu się, że tonie, potem wrzucono go do ognia - jakże piekło; było strasznie!
- Nie może być zawsze dobrze - pocieszał się len - trzeba dużo przecierpieć, aby się czegoś dowiedzieć.
Tymczasem było coraz gorzej. Len przegięto, przełamano, wymoczono i darto zeń paździerze; skądże miał wiedzieć, jak się to wszystko, co z nim robili, nazywało. Dostał się na kołowrotek; frr... frr... nie sposób było zebrać myśli.
"Byłem niezwykle szczęśliwy" - myślał podczas tej całej męki. - Trzeba się cieszyć ze wszystkiego dobrego, czego się doświadczyło. Cieszyć się. Ach! - tak mówił, kiedy był już na tkackim warsztacie i potem przemienił się w prześliczny kawałek płótna. Cały len, każda najmniejsza cząsteczka zamieniła się w płótno.
- Mimo wszystko to jest wspaniałe. Nigdy nie przypuszczałem, że tak będzie. Jakże mi jednak dopisuje szczęście! Kołki w płocie wcale nie mają racji, kiedy śpiewają:
Kręćcie się, wrzeciona,
Piosenka skończona.

To jeszcze nie koniec. Teraz się dopiero na dobre zaczyna. Jakie to cudowne! Nacierpiałem się, ale przydałem się do czegoś - jestem najszczęśliwszy. Jestem taki silny i taki miękki, taki biały i długi. To zupełnie coś innego, niż być rośliną, nawet wtedy kiedy kwitnie. Nikt o nas wówczas nie dba i wodę ma się tylko wtedy, kiedy pada deszcz. Teraz mi usługują. Służąca przewraca mnie co rano, co wieczór mam kąpiel deszczową z konewki; tak, nawet żona pastora wygłosiła nade mną mowę i powiedziała, że jestem najlepszym kawałkiem płótna w całej parafii. Czyż można być szczęśliwszym?
Ale oto zabrano płótno do domu i dostało się pod nożyce. Jakże je krajano, jakże je kłuto igłami! Nie należało to do przyjemności. Z płótna zrobiono dwanaście sztuk bielizny, z rodzaju, o którym się niechętnie mówi, a który każdy człowiek musi mieć. Starczyło na cały tuzin.
- Patrzcie, dopiero teraz przydałem się, jestem pożyteczny. A więc to było moje przeznaczenie. Jakie to piękne. Teraz przynoszę światu pożytek a tylko to sprawia prawdziwą przyjemność. Rozpadłem się na dwanaście sztuk, ale razem stanowimy całość, tuzin. Jakie to niezwykłe szczęście! Przeszły lata - i kawałki płótna nie mogły już dłużej wytrzymać.
Wnętrze dawnej papierni - przez okno widać łopatki kola wodnego. Źródło - Wikipedia.
- Kiedyś musi się to skończyć - mówił każdy kawałek - trzymałbym się chętnie dłużej, ale nie można żądać niemożliwości. A więc potem podarto je w strzępy; myślały, że to już wszystko się skończyło, bo posiekano je i ugotowano, same nie wiedziały, co się z nimi stało, a potem przemieniły się w śliczny, wytworny, biały papier.
Powyżej fragment znanej chyba wszystkim bajki "Len" Hansa Christiana Andersena obchodzącego dziś swoje urodziny (2 kwietnia 1805). Bajka ta przypomniała mi się kiedy to na starej austriackiej mapie wojskowej (1869-1887) w dolinie potoku Sopotnik pod Kalwarią Pacławską klik> zlokalizowałem sygnaturę młyna z napisem Lumpenmühle.
Może nie tak od razu przypomniała gdyż początkowo przeznaczenie tego młyna mielącego szmaty (niemieckie Lumpen) nie było dla mnie zbyt oczywiste. Pierwszy mój trop podążył w stronę folusza - warsztatu zajmujący się taką obróbką sukna. Ten jednak nosi niemiecką nazwę Walkmühle względnie Vollmühle. Tak więc ten ślad okazał się fałszywy. Od czego jednak koledzy, dzięki którym dowiedziałem się, że może tu chodzić o młyn papierniczy noszący zwykle miano Papiermühle, ale gwarowo również Lumpenmühle.
Próby odnalezienie informacji o istnieniu papierni przy kalwaryjskim klasztorze nie przyniosły rezultatu (aczkolwiek wciąż mam nadzieję trafić na jakiś ślad). Pozostała więc tylko wizja terenowa w dolinie potoku Sopotnik. Dolina jest piękna krajobrazowo i interesująca pod względem przyrodniczym.  Sopotnik z licznymi progami, głazami, wychodniami, odsłonięciami fliszu przypomina bardziej potok górski niż podgórski. Niestety dolny odcinek jest dość mocno zaśmiecony.
Po drodze spotykałem takie ciekawostki jak polski bambus czyli skrzyp zimowy...
 ...czy obrazki alpejskie, oczywiście na charakterystyczne kwiaty jest jeszcze za wcześnie.
W niektórych miejscach obficie występowała ściśle chroniona kłokoczka południowa, z którą  gospodarz lasu (Gmina Fredropol) dość intensywnie walczył w imię obrony rachitycznych jodełek.  Dobrze, że akurat ten gatunek ma wyśmienitą zdolność wytwarzania odrośli, tak więc większej szkody przyrodniczej nie było. Żal tylko jednego egzemplarza, który miał pierśnicę jakieś 8-9 cm (jeszcze tak grubej kłokoczki nie widziałem).
Również fauna typowa dla sąsiedztwa potoków zgłaszała swoją obecność - tutaj pliszka górska
Po drodze ciekawe elementy przyrody nieożywionej taki jak wodospadzik z pokładami martwicy wapiennej klik>.
Co jakiś czas odsłaniał się widoczek na okoliczne górki zwieńczone starymi jabłoniami z bukietami jemioły.
 Odsłonięcia fliszowe podcinane przez erozję boczną.
Powoli zbliżamy się do lokalizacji młyna z mapy. Pierwszy sztuczny element - zbrojony beton nie pochodzi z XIX wieku....
ale ze współczesnego ujęcia wody.
 Po dotarciu na miejsce okazuje się, że z dawnego młyna pozostała tylko młynówka - kanał ścinający naturalne zakole potoku.
 Młynówka miała na celu zaopatrzenie młyn w wodę - tutaj wlot młynówki.
Tutaj zaś końcowy odcinek - prawdopodobnie gdzieś tutaj stał Lumpenmuhle - jednak innych śladów terenowych nie odnalazłem.
Czy faktycznie gdzieś tutaj nad dzikim Sopotnikiem w XIX wieku była papiernia? Z map historycznych wynika, że w XVIII wieku (a być może wcześniej) aż do połowy XX wieku był tutaj budynek z kołem wodnym, ale jakie urządzenia się w nim kryły nie jest wcale pewne. Papiernia mogła być potrzebna na cele różnych klasztornych wydawnictw, mógł ją nawet założyć fundator klasztoru -  Andrzej Maksymilian Fredro płodny pisarz  >klik, który również papieru potrzebował na swoje księgi.
Jeszcze rzut oka na kalwaryjski klasztor i pokłon Pogórskiej Pani klik> w pięknych okolicznościach przedwiosennej przyrody, które popołudniowe Słońce łaskawie oświetliło.

I na koniec panorama z Leszczyńskiej Góry, na którą wlazłem po opuszczeniu sopotnickich chaszczów (w napisach opis panoramki).

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawy opis , nie wiedziałem ,że z lnu wyrabiano papier . Na potwierdzenie hipotez autora mogę powiedzieć , że spacerując po okolicy lipcem ubiegłego roku znalazłem stanowiska lnu zwyczajnego na łąkach za Makową i bardzo licznie na śródleśnej łące w pobliżu Arłamowa. Zapewne były to pozostąłości po dawnych uprawach , które kiedyś wykorzystywano w papierni.Jak to przeszłość splata się z terażniejszością .Niewiele zostało z dawnego świata ale subtelne jego pozostałości można jeszcze odnaleść.

S.K. pisze...

Uściślając - łodyg lnianych z uprawy raczej nie wykorzystywano bezpośrednio do produkcji papieru. Co najwyżej odpadów pozostałych przy produkcji włókna. Natomiast bardzo dobrej jakości papier uzyskiwano i uzyskuje się ze szmat lnianych (w bajce Andersena po prostu ze starych gaci). Jeszcze przed II wojną domokrążni Żydzi skupowali stare szmaty w celu dalszej odsprzedaży w papierniach.