Strony

sobota, 28 stycznia 2012

Konwikt chyrowski p.w. Świętego Józefa



Przekraczając przejście graniczne Krościenko-Smolnica  z Ukrainą po kilku kilometrach dojeżdżamy Chyrowa. Tym co zwraca uwagę kierowcy w pierwszym momencie jest droga, która przypomina żywomartwego kota Schrödingera: niby jest, ale tak jakby połowicznie. Zastanawiające, że tak dziurawy jest dość krótki odcinek w centrum miasteczka. Czyżby przeszkoda o znaczeniu strategicznym?
Jeśli nie siedzimy za kółkiem i nie musimy wykonywać ekwilibrystycznych manewrów, popatrzmy na wzgórze w południowej części miasteczka. Wznosi się tam okazały gmach dawnego chyrowskiego Konwiktu św. Józefa, prowadzonego niegdyś przez ojców jezuitów. Ten słynny w międzywojennej Polsce i Galicji zakład nauko-wychowawczy, działający w latach 1886-1939, wypuścił ze swych murów wielu znanych uczonych, artystów, wojskowych, duchownych, mężów stanu. Wychowankiem zakładu był między innymi "księgowy II RP"  Eugeniusz Kwiatkowski twórca Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego (dziś takich ministrów już nie ma). Zaś jednym z wychowawców był późniejszy ojciec trędowatych, błogosławiony misjonarz madagaskarski Jan Beyzym. W murach szkoły kształciło się jednocześnie około 400 uczniów, którzy do swej dyspozycji mieli nowoczesne pracownie, sale gimnastyczne, boiska sportowe, tereny rekreacyjne, a nawet zwierzyniec i obserwatorium astronomiczne.
W okresie świetności konwiktu tak opisywano Chyrów:
Śliczna okolica Podkarpacia, zdrowe powietrze górskie - środkowy punkt Gallicyi, a wreszcie łatwość komunikacyi, z powodu przecinających się tu sieci kolei Naddniestrzańskiej i Łupkowsko-Węgierskiej, zwróciły uwagę O. Henryka Jackowskiego T. J. ówczesnego prowincyała na Chyrów, gdy w roku 1883 szukał miejsca na założenie konwiktu nowego, zamiast dawnego w Tarnopolu. Nędzna mieścina Chyrów nieznaną pozostałaby i nadal szerszemu ogółowi, jak inne napół żydowskie miasteczka Galicyi gdyby nie konwikt.
Lecz Chyrów i jego okolica nie były w wiekach poprzednich tak nieznanym kątem i inaczej się przedstawiały w w. XVI. i XVII.
Cała najbliższa okolica Chyrowa była własnością dwu sławnych rodów: Felsztyn i Dobromil to gniazda polskich Herburtów, już od XIV. wieku; Laszki i przyległe wioski to własność Tarłów.
W obronie przed częstymi napadami Tatarów oba te rody stawiają twierdze i zamki obronne. Herburtowie na górze nad Dobromilem, Tarłowie w Laszkach: ruiny i resztki tych zamków po dziś dzień oglądamy.
Pośrodku tych dwu miasteczek, należących niegdyś do województwa ruskiego i do ziemi przemyskiej w dolinie nad Strwiąźem, stanął gródek Chyrów, o którym w kodeksie przywilejów pod r. 1528 czytamy wzmiankę, iż za dzielne stawienie czoła pohańcom w czasie ich najazdu, zbiera pochwały i otrzymuje przywileje od króla.
Przez Chyrów szła główna droga do Węgier- którą niestety często zdążali i Tatarzy: to zaś było przyczyną, że Chyrów nigdy nie mógł się podnieść.
źródło: Biblioteka Narodowa
Ostatnim zaś właścicielem Chyrowa i przyległych wiosek był p. Topolnicki, a od niego O.H. Jackowski d. 16 maja 1883 kupił Bąkowice z przynależnymi do nich folwarkami: Polaną, Śliwnica i częścią Suszycy małej, razem przeszło 900 morgów ziemi i lasów; akt zaś sprzedaży i kupna spisano zaraz tegoż dnia w Samborze.
Miasteczko Chyrów, należące do Starostwa Stary-Sambor (dawniej Stare miasto), leży po lewym brzegu Strwiąża, krętej i bystrej rzeki, wpadającej do Dniestru. Godnem uwagi jest geograficzne położenie wzgórza, wznoszącego się ponad torem kolejowym, tworzy ono mianowicie t zw. dział wód między morzem Czarnym a Bałtykiem, gdyż wszystkie potoki po jego stronie zwróconej ku Dobromilowi wpadają do Wisły, a od strony Chyrowa do Dniestru, a z nim do morza Czarnego. We wnętrzu samej góry ma się znajdować według podania złoto, tylko w tak małej ilości, że dokonywane próby wydobywania onegoż przyniosły w rezultacie większa stratę, aniżeli korzyści z wydobytego kruszcu. Okolice Chyrowa przedstawiają się wcale malowniczo. Tu i ówdzie po wzgórzach porozsiadały się lasy i gaiki, wypełniając czarnymi pasmami mnóstwo kotlin i wąwozów, ponad którymi zwłaszcza w dniach pochmurnych przewalają się leniwe opary wodne, mgły. Długą a wązką kotliną Strwiąża od  strony Starzawy i Zagórza hulają często zachodnie wiatry. Najwyżej wzniesiona jest góra Starosolska w stronie południowo-wschodniej (660 metrów), wprost niej sterczy potężny również grzbiet górski z ruinami dawnego zamczyska Herbutów. Ku południowi rozsiadły się na wysokości 420 metrów ponad poziom morza, a o 100 metrów wyżeł od konwiktu o szerokich grzbietach góry: z tych bliższe, pokryte przeważnie lasem świerkowym należą do zakładu i służą jako miejsce przechadzkowe dla konwiktorów. W środku ich ukrywa się wiele polanek, skąd nieraz miły odsłania się oku widok na głębokie jary i parowy leśne, to na biegnącą w dal dolinę Strwiąża ku Felsztynowi i aż hen dalej. W jednym miejscu bieleje dachem wśród zieleni sosen i wysmukłych świerków, wzniesiona przez jednego z rektorów zakładu O. Piotra Bapsta milutka willa leśna z urządzonemi poniżej na strumieniu łazienkami. Ze szczytów gór widać rozległą przestrzeń ginąc a sinej dali, po której często, naruszjąc spokojną cisze okoliczną, pędzą z różnych stron pociągi; w kotlinie przytulone do wzgórza ciche i jakby senne zawsze miasteczko z kościołem, cerkwią i dwoma dworcami kolejowymi; poza miastem na wzgórzu przy drodze dobromilskiej cmentarz parafialny z kapliczką, a po prawym brzegu Strwiąża jakby drugie miasteczko: wielki gmach konwiktu z otaczającemi go zabudowaniami gospodarskiemi, szpitalikiem, pralnią, cegielnią, stolarnią, fotograficznym atelier itd. a to wszystko na białym w porze zimowej, a zielonem na tle ogrodów i gaików w letniej porze. Takim przedstawia się Chyrów ujęty w ramy krajobrazu.
Po wojnie budynki zakładu przejęło wojsko, które koszarowało tu do 2004 roku. W 1996 kaplicę Zakładu wyświęcono jako greckokatolicką cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja. Majątek nabyła od miasta prywatna osoba zamierzająca stworzyć tu ośrodek wczasowy.
Dawna kaplica konwkitu, obecnie cerkiew św Mikołaja

2 komentarze:

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

O, tak, ta droga tuż za szlabanem granicznym do Chyrowa, to jak przeskok o 100 lat, rzeczywiście bardzo wyhamowująca. Właściwie to nigdy nie zatrzymywaliśmy się w Chyrowie, bo było albo wcześnie rano i ciemno, albo późno i też ciemno. Widzieliśmy na tej ulicy, jak jesienią sprzatali liście, do latarki, bo żadna latarnia uliczna nie paliła się, jakoś tam tak smutno, pozdrawiam.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Myślałem raczej o odcinku drogi pod kolejowym dworcem chyrowskim.