Strony

środa, 28 grudnia 2011

Babica - wieś "Amerykonów"

Wracając do przedświątecznych międzyblogowch dyskusji o przewagach życia wiejskiego i miejskiego chciałbym przedstawić ciekawy materiał zebrany przez Krystynę Dudę-Dziewierz w podrzeszowskiej Babicy. 
W pracy pt.: "Wieś małopolska a emigracja amerykańska: studium wsi Babica powiatu rzeszowskiego" zafascynowało mnie zestawienie dwóch zdjęć tej samej osoby. Fotografia z 1910 ukazuje młodą, zadbaną kobietę w stroju rodem z powieści L.M. Montgomery. Na zdjęciu z 1930 roku widzimy bosą babinę w chustce na głowie, o spracowanych, zniszczonych rękach. Trudno wprost uwierzyć, że to ta sama osoba. Te dwa wcielenia, to jak bohaterki dwóch różnych bajek – amerykańskiego mitu i pogórzańskiej gadki o dawnych czasach. Jedna i druga opowieść zawiera elementy realne i fantastyczne, prawdę losu pojedynczego człowieka i statystyczne nieistniejące uśrednienie.
Sielankowy niekiedy obraz podkarpackiej wsi dwudziestolecia międzywojennego demitologizuje wypowiedź jednego z emigrantów zawarta w pracy pani Dudy-Dziewierz:
"Po przybyciu na wieś - czytamy - doznałem różnych sprzecznych ze sobą uczuć, raziły mnie stare jak świat zwyczaje naszego ludu, raziły mnie ogromnie bose, brudne, czerwone, jak upieczone raki, spalone od słońca, bose nogi dziewcząt, kobiet starszych, dzieci i mężczyzn. Wygląda to teraz dla mnie tak jakoś archaicznie, tak niewolniczo, tak po prostu dziadowsko i nieestetycznie, iż raziło to ogromnie. Nie wszyscy chodzą tak z konieczności, z braku butów, ale po prostu z przyzwyczajenia. Jednak u emigrantów, u tych, którzy powrócili do Polski ze świata, tego już niema.
Obserwowanie życia na wsi zdaje się zaprzeczać teorii, że świeże powietrze wiejskie i słońce dają zdrowie i długie życie.
Wystarczy przypatrzyć się tym kobietom wiejskim, aby przekonać się, że świeże powietrze i opalanie na słońcu, aż do koloru naszych Indian Amerykańskich, nie wiele robi dobrego dla ich urody, a sprowadza przedwczesną starość. Kobieta trzydziestoletnia na wsi w Polsce, nie może iść w porównanie z kobietą znacznie starszą z Ameryki, lub choćby z miasta polskiego. Nadmiar pracy, brak odpowiedniego pożywienia, niedbałość o swój wygląd, nieodpowiednie ochranianie twarzy przed promieniami słonecznymi: sprawia, że kobiety wiejskie bardzo szybko się starzeją, tak jak i nasze indianki.
Dziewczyna do lat dwudziestu utrzymuje swą urodę, po dwudziestu latach zaczyna ją szybko tracić, przy trzydziestce jest już więcej niż w średnim wieku: kobietą przekwitającą, a kobieta
miejska czterdziestoletnia nie traci swych wdzięków i uroku kobiecego. Sprawia to niezawodnie na coraz wyższym stopniu stojące życie higieniczne, podczas gdy kobieta wiejska nie ma najmniejszego pojęcia o higienie.
W krajach zachodnich, zwłaszcza w Ameryce, kąpiel stała się niemal codzienną w każdej porze roku potrzebą, a tu po wsiach nie kąpią się latami, a niektórzy nie znają, co to jest kąpiel!
Wspólność obór i chlewów wraz z mieszkaniami ludzkiemi w większości zabudowań wiejskich dawniejszej daty, czyni przysłowiowość świeżego powietrza na wsi niesłychanie głupim życiowym żartem, paradoksem, czy ironią, bo o ile pola pachną boskimi aromatami, sprawiają, że pierś i nozdrza człowieka doznają niebiańskich rozkoszy, że ramiona rozkłada się i chce się unieść za tym skowronkiem pod obłokami nad te pola cudne, to o tyle wstrętny zabijający odór stajń i kurników i chlewów w chatach wiejskich o mdłości człowieka przyprawia i pobyt na wsi obrzydza do ostateczności. Wyobraźcie sobie co to jest w lecie, gdy miliardy much się wylęgną, gdy to wszystko po gnoju łazi i potym do otwartych drzwi, okien i mieszkań chmarami się gamie, siada na jedzeniu, topi się w garnkach i mleku. A w Polsce nie tylko na wsiach, ale i w miastach nie znają jeszcze co to są siatki na okna i na drzwi, chroniące przed muchami i komarami.
Bo niech kto chce mówi o piękności strojów wiejskich i potrzebie ich zachowania, ja nie wierzę. Niech mi kto powie, że chłop w zgrzebnych porciętach, w zgrzebnej koszuli, zgrzebnej sukmanie i w jakiejś baraniej czapie, lub baba z gołymi czerwonymi nogami, w fałdzistej czerwonej jak u cyganki spódnicy, w kaftaniku bez żadnego kroju, i w jakiejś kraśnej chuścinie na głowie wygląda ładnie i po ludzku, to mu powiem, że jest głupi.
Niechby sobie kobieta robiła w polu tak jak robią kobiety na wsi w Polsce, ale niechby zrobiła jakieś boskie stworzenie ze siebie, niechby głowę nakryła przed słońcem kapeluszem słomkowym lub rogozianym z szerokim rondem, jak nasze farmerki w Ameryce, to i słońce nie spaliłoby jej tak czarno i nie starzałaby się na twarzy tak zbyt szybko."

American Dream widziany oczyma podkarpackiego chłopa w dwudziestoleciu międzywojennym przedstawiał się z kolei następująco:
"Ameryka jest to kraj, jest to matka, jest to niebo płynące miodem i złotem... i ja wole w ty wściekły Ameryce siedzieć na popiele jak w kraju na złotym dywanie."
...
"Ja tu tego nie mogę uczynić, co mogłem jako biedak w Ameryce - żali się jeden z wybitnych reemigrantów babickich.
- Przykro dziś Polakowi żyć w takim kwasie. Ford to miał ślicznie w głowie, żeby u nas w Warszawie tak mieli. Za darmo Ford nic nie da na świecie, bo trza pracować i sam Chrystus inaczej nie może zatwierdzić, jak w Ameryce. Ja z łamanym językiem w sprawie jakiejkolwiek mógł się wszędzie porozumieć, poszukali zaraz tłomacza i bezpłatnie załatwili wszędzie szlachetnie i delikatnie Żyda czy Polaka, a u nas pójść do informacji to jak nie powie jaśnie panie, to bryknie jak tygrys na człowieka, choć pochodzi z pod strzechy chłopa - a Warszawa ślepa, nieraz w Nowinach coś bąknie, żeby chłopa uważać za Polaka. Tam w Ameryce polskie syny i córy mogą dojść do urzędów i wieczorowych szkół a u nas ubiją. Ta dzika Ameryka da człowiekowi ołówek, papier, nauczyciela, lokal, aby człowiekiem został, a tu co?... Ameryka była lepszą matką i opiekunką w prawach niż dzisiaj nasza wolna ojczyzna. jesteśmy trapieni posożytami, szaleństwo bierze człowieka... W Ameryce byłem otoczony opieką tak samo jak obywatelski syn a tu nie, chociem obywatelski syn. Niech żyje takie prawo amerykańskie na kuli ziemskiej."
Analizując ten wyidealizowany obraz Stanów Zjednoczonych Krystyna Duda-Dziewierz pisze:
W międzyczasie w Ameryce wiele się zmieniło, ale polski reemigrant już tego nie śledził. Dla niego Ameryka pozostała najlepszym krajem; tam on, chłop polski, po raz pierwszy ocenił i zrozumiał własną wartość społeczną i siłę masy chłopskiej. Tam się chłop polski narodził w swoim poczuciu wartości i mocy. Dlatego też ten mit Ameryki ma głębsze znaczenie - jest to mit narodzin chłopa, jest to mit chłopskiej Polski, rzutowany na ziemie Nowego świata.
Atrakcyjność Ameryki wyrażona tak dosadnie w tej wypowiedzi, nie da się wytłomaczyć wyłącznie przez materialne czynniki, ani też indywidualne koleje losu, jakkolwiek są to rzeczy ważne. Siłę atrakcyjną Ameryki dla chłopa polskiego tłomaczy przede wszystkim jego inna sytuacja społeczna w Polsce, niż w Ameryce.
Podniesienie stopy życiowej i zamożność szły w parze z podniesieniem się znaczenia społecznego - poczucia wartości społecznej.
Chłop uzyskał dostęp do tych wszystkich dóbr materialnych, które w starym kraju były wyłącznie przywilejem klas wyższych.
....
Nie wyczerpuje to jeszcze roli, jaką Ameryka odegrała w przeobrażeniu pańszczyźnianej psychiki chłopa. W Ameryce chłop polski nie tylko podniósł dumnie głowę do góry, lecz także poczuwszy się człowiekiem, zaczął się pytać o swoją historię i silniej niż w starym kraju odczuł swoją łączność z Polską.
Podejmując dziś dyskusję na temat wyższości jednego czy drugiego sposobu życia, nie zapominajmy o różnych aspektach widzenia danego problemu. Zdefiniujmy też, o jakim konkretnie modelu wiejskiego czy miejskiego życia tak naprawdę mówimy. Życie na wsi dzisiaj, może być tak różne, jak niegdyś inne było życie rodziny dziedzica w czudeckim dworze i los chłopa z Babickich Bud.
Starajmy się też traktować ze zrozumieniem ludzi, którzy wybrali inaczej niż my, a szczególnie tych, których wybory były zdeterminowane przez różne czynniki i uwarunkowania zewnętrzne.

4 komentarze:

Go i Rado Barłowscy pisze...

Co do mentalności emigrantów zarobkowych, to ta chyba się nie zmieniła od tamtych czasów, a świetnie wyłaziła u emigrantów z czasów komuny. Dużo w niej goryczy. Dobrze, jeśli ta gorycz nie przejawia się w usilnym usprawiedliwianiu swoich decyzji. Jednostkowe losy generują jednostkowe refleksje, niemniej wpis niezwykle ciekawy, a książka wędruje do listy tych, których warto poszukać :D.

Abstrahując nieco od tematu, mamy to ogromne szczęście, że nasz blog odwiedzają wyłącznie ludzie o ogromnej kulturze osobistej i niekwestionowanym poczuciu własnej wartości, co sprawia, że potrafią dyskutować bez zacietrzewienia i pięknie się różnić. Bardzo nam to zawsze imponuje.

Pozdrawiamy serdecznie

Stanisław Kucharzyk pisze...

Praca jest zeskanowana w całości w Podkarpackiej Bibliotece Cyfrowej. Link na początku wpisu. Praca bardzo dobrze udokumentowana i rzetelna w mojej ocenie.

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Mój dziadek jeździł trzy razy za "wielką wodę", pamiętam go jako dziecko, cieszył się poważaniem, tłumaczył listy okolicznym mieszkańcom, a przyjeżdżali do niego z dalszych wsi i wykładał sąsiadom na ławeczce przed domem różności o Ameryce, czuło się to jego inne myślenie.
Dokupił ziemi, zbudował modrzewiowy dom, kryty blachą i lubił nas, dzieci, bardzo mile go wspominam, chociaż odszedł, kiedy jeszcze za bardzo nie rozumiałam, o czym mówi. Nie ma się to nijak do dyskusji o przewadze życia wiejskiego i miejskiego, to tylko wspomnienia wróciły, pozdrawiam serdecznie.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Mój dziadek ze strony taty też był w Ameryce. Niestety umarł 4 lata przed moim urodzeniem. W każdym razie nie za bardzo się wzbogacił, chyba już trafił na kryzys. A wspomnienia ważne są to przecież one nas ukształtowały.