Strony

czwartek, 25 sierpnia 2011

Roman Brandstaetter

Żyd chrześcijanin
Roman Brandstaetter - pisarz katolicki, poeta, dramaturg, tłumacz, wybitny znawca Biblii- urodził się 3. stycznia 1906 roku w Tarnowie. Pochodził ze starego rodu polskich Żydów, wiernych wyznawców religii mojżeszowej. Rodzice Romana wpajali synowi szacunek pamięci przodków i ich głęboką wiarę. Matka uczyła syna czytać i pisać posługując się Biblią w polskim przekładzie ks. Wujka. W pamięci i twórczości pisarza szczególne miejsce zajmują dwaj antenaci: pradziadek - Abraham Brandstaetter zmarły dwa lata przed jego narodzeniem i dziadek Mordechaj Dawid Brandstaetter, znany autor opowiadań i nowel pisanych w języku hebrajskim. Dziadek był dla wnuka pierwszym nauczycielem Biblii, prawdy o Bogu, stworzeniu, ludziach. To dziadek powiedział mu: "- Będziesz Biblię nieustannie czytał ... Będziesz ją kochał więcej niż rodziców... Więcej niż mnie... Nigdy się z nią nie rozstaniesz... A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem do tej jedynej Księgi..."
Być może osoba pradziadka, która dzięki opowieściom utrwaliła się w chłopięcej wyobraźni jako postać biblijnego patriarchy, była wzorem starego faryzeusza, którego apostołowie spotykają w epilogu tetralogii: "Jezus z Nazarethu":
"Późnym popołudniem wyszli ze Świątyni. O tej samej porze pewien podeszły wiekiem faryzeusz, wracając do domu po przechadzce w dolinie Cedronu, spostrzegł z dala gromadkę nie znanych mu mężów i niewiast, idących w kierunku Górnego Miasta. Gdy ich mijał, usłyszał, jak gorączkowo rozprawiają o jakimś cudownym zdarzeniu, którego byli świadkami. 
Faryzeusz zatrzymał się i spytał: -O czym tak żywo rozprawiają moi bracia? 
-O Mesjaszu, panie - odpowiedział jeden z nich. 
-Módlcie się, aby przyszedł - rzekł starzec. 
Już przyszedł! - zawołał młodzieniec o dziewczęcej twarzy. 
-Przyszedł?- głos starca zadrżał. 
-Jeszua z Nazarethu jest Mesjaszem! Czy nic o Nim nie słyszałeś, czcigodny panie - zawołali. 
Starzec wzruszył niedowierzająco ramionami i wspierając się na lasce, szedł powoli pod górę, do swojego domu bielejącego na stoku wzgórza wśród ciemnych cyprysów, drzew miłych Panu. Tak, słyszał o Mężu z Nazarethu. Słyszał o Jego mądrości i dobroci, o naukach i cudach, o Jego męczeńskiej śmierci i o zmartwychwstaniu. Nie mógł dopatrzeć się winy w Oskarżonym. Uważał za czyn haniebny wydanie syna Izraela w ręce pogańskich oprawców. Ale Jeszua ben Josef Mesjaszem? Jeszua ben Josef synem Bożym? Jeszua ben Josef zmartwychwstał? Starzec westchnął. Przystanął. Usiadł na przydrożnym głazie. Zamyślił się. A był on praojcem tego, który tę opowieść o Jezusie z Nazarethu napisał."
Jak doszło do tego, że potomek tego faryzeusza po dwóch tysiącach lat uwierzył i stworzył tak wielkie dzieło o życiu Jezusa. Niewątpliwe była to Łaska Boża, chociaż nie działająca tak oślepiająco jak w przypadku Pawła z Tarsu, który był chyba szczególnie bliski pisarzowi. Roman Brandstaetter po raz pierwszy spotkał Ukrzyżowanego jako jedenastoletni chłopiec, kiedy wraz ze służącą Marynią poszedł do kościoła. 
"- To jest Bóg? - spytałem. Potwierdziła skinieniem głowy. - W cierniowej koronie? - Tak. - Czyj Bóg? - Nasz ... - Mój? ... - I twój, i mój."
To spotkanie było początkiem długiej drogi, którą uwieńczyło spotkanie w Jerozolimie, gdzie pisarz przebywał podczas wojny. Wydarzenie to było nie tyle przełomem, ile etapem procesu. 
"Skończyłem pracę po północy. Zapaliłem papierosa. Wstałem od stołu, rozejrzałem się po pokoju i przypomniałem sobie, że nie mam w domu nic do czytania. /.../ zatrzymałem wzrok na leżącej obok jednego z biurek stercie starych tygodników. Wyciągnąłem na chybił trafił kilka numerów. Z jednego z nich wypadła na podłogę dużych rozmiarów wkładka. Podniosłem ją. Była to reprodukcja rzeźby z XVII wieku Innocenza da Palermo z kościoła San Damiano w Assyżu, przedstawiająca ukrzyżowanego Chrystusa. /.../ Spojrzałem na reprodukcję. Wyobrażała Chrystusa w chwilę po Jego śmierci. Z półrozchylonych warg uszedł ostatni oddech. Kolczasta korona spoczywa na Jego głowie jak gniazdo uwite z cierni. Miał oczy zamknięte, ale widział. Głowa Jego wprawdzie opadła bezsilnie ku prawemu ramieniu, ale na twarzy malowało się skupione zasłuchanie we wszystko, co się wokół działo. Ten martwy Chrystus żył. Pomyślałem: Bóg ... I włożywszy reprodukcję do teczki, wyszedłem.
Chrystus żyje także na kartach jego największego dzieła "Jezus z Nazarethu". Ekspresja obrazu ma swoje niewątpliwe źródło w dziedzictwie kultury judaistycznej opartej na Starym Przymierzu, a jego autentyzm wyrasta z przyjęcia Nowego Testamentu. Żyd-chrześcijanin zawarł w nim głębię swoich przeżyć religijnych, niezachwianą i żywą wiarę w Jezusa - obiecanego Mesjasza. Pisząc je na pewno często przypominał sobie słowa dziadka Mordechaja , że tworzy tylko "komentarz" do "tej jedynej Księgi".
Przed śmiercią Roman Brandstaetter powiedział: "Wielkie dziedzictwo duchowe wspólne chrześcijanom i Żydom upewnia mnie w przekonaniu, że moje "odejście" od judaizmu, moja "zdrada", jak to chcieliby widzieć niektórzy, nie jest odejściem w znaczeniu dosłownym. Ja dotykam obu krańców łuku. Ja czekam na ten Wielki Most". Na ten "Wielki Most" wszedł w Poznaniu 27 września 1987 roku. Prosił przyjaciół, aby do trumny włożyli mu różaniec, który otrzymał od Ojca Świętego Jana Pawła II oraz wizerunek Chrystusa Ukrzyżowanego, z którym nie rozstawał się nigdy od owej pamiętnej jerozolimskiej nocy.

Źródło fotografii: http://www.zakopane.eu

Brak komentarzy: