Strony

sobota, 26 stycznia 2019

Dwóch leśników i dwie wsie

Najsłynniejsza bieszczadzka lipa  - w Beniowej
W malutkiej książeczce autorstwa ks. Jan Twardowskiego pt. "Niecodziennik" przeczytałem przed laty inspirującą opowieść, którą pozwolę sobie przetoczyć in extenso:
"Podano mi adres profesora R.F., który chciał przyjąć chrzest święty. Zadzwoniłem do jego drzwi. Otworzył mi ogromny mężczyzna. 
- Na jakiej wyższej uczelni ksiądz wykłada? - zapytał surowym głosem. 
- Uczyłem przez sześć lat dzieci upośledzone - odpowiedziałem. 
Popatrzył na mnie i zaprosił do pokoju. Zaczęło się przygotowanie do chrztu. Ponieważ wiedziałem, że mam do czynienia z wybitnym naukowcem, starałem się tłumaczyć Biblię, jak to się mówi, na rozum. Tłumaczyłem, że żona Lota nie zmieniła się w słup soli, po prostu autor posłużył się językiem obrazowym. Nieraz się mówi: "stanął jak słup przy tablicy i nie wie co powiedzieć". Tłumaczyłem, że Mojżesz, wychowany w pałacu faraona, poznał ówczesną astronomię i obiecał, że wyprowadzi Żydów z Egiptu w czasie pierwszej wiosennej pełni księżyca. Przewidywał, że pełnia księżyca spowoduje odpływ morza, a przecież wiedział, że wtedy przedostaną się suchą nogą przez Morze Czerwone. 
Profesor nie był ze mnie zadowolony. 
- Mnie tak tłumaczyć nie trzeba. Wierzę dosłownie w to co mówi Biblia. Po prostu doświadczyłem w życiu rzeczy niezwykłych.
Przydrożny krzyż w Beniowej
I opowiedział mi taką historię: 
- W czasie wojny w obawie przed Niemcami przedostałem się do Związku Radzieckiego i znalazłem się w kręgu polarnym. Były tam jeszcze święte gaje i stały tam pomniki Lenina i Stalina. Pewnego dnia bardzo ciężko zachorowałem. Zawieziono mnie do szpitala w mieście, położono w sali na drugim piętrze. Podobno byłem w stanie beznadziejnym. Ponieważ zaczęto zwozić rannych żołnierzy z frontu, a brakowało miejsc w szpitalu, w ogólnym rozgardiaszu zostałem spisany na straty i wyrzucony przez okno na podwórze. Nie tylko nic mi się nie stało, ale ugryzł mnie komar, który - okazało się - miał jad mający właściwości antybiotyku. Szybko się wyleczyłem. Ponieważ wszystko to przeżyłem, wiem, że wszystko co wydaje się niemożliwe - jest możliwe. 
Nie potrzeba mi tłumaczyć, tak jak ksiądz. Wierzę, że żona Lota mogła zamienić się w słup soli i Morze Czerwone rozstąpiło się przed Mojżeszem. 
***
Ten sam profesor także po śmierci przekonał mnie, że miał rację i że mogą zdarzać się rzeczy niemożliwe. Na jego pogrzebie pierwszy przemawiał minister. Mówił wiele o jego zasługach naukowych. W ciągu jego przemówienia cały czas kapał deszcz. Po tym przemówieniu nieśmiało wydostałem się z tłumu i wyjąkałem: 
- Zmarły miał jeszcze jedną tajemnicę. Był człowiekiem wierzącym. Przyjął chrzest. Ku mojemu zdumieniu deszcz nie tylko przestał kapać, ale pokazało się pełne słońce. I znowu niemożliwe stało się możliwe".
Zafascynowany twórczością i osobowością księdza Jana od Biedronki przeczytałem sporo książek dotyczących jego osoby, w których odnalazłem dalsze szczegóły niezwykłej historii.
W książce Mariana Schmidta "Niecodzienne rozmowy z ks. Janem Twardowskim” (Warszawa, 2000) pojawiła się zasadniczo ta sama, chociaż w szczegółach nieco inna wersja opowieści. Ksiądz nie rozszyfrowując inicjałów R.F. dodaje informację, że był to profesor leśnictwa, który trafił do niego przypadkiem poszukując równie oryginalnego kapłana, poprzedniego rektora kościoła ss. Wizytek ks. Jana Ziei.
Jednak dopiero biografia Magdaleny Grzebałkowskiej pt. "Ksiądz Paradoks" przyniosła jak dla mnie niesamowitą wiadomość. W rozdziale o znamiennym tytule "Tatuś umiera, a był w Biurze Politycznym", autorka o szczególnych zdolnościach śledczych, podaje że "W listopadzie 1961 roku profesor leśnictwa Rudolf Fromer prosił księdza Jana o przygotowanie do chrztu. Był Żydem, aktywnym komunistą, stracił w getcie rodzinę, trafił na Syberię, gdzie ciężko zachorował... Razem z profesorem chrzest przyjęła jego żona Teofila."
Dlaczego była to dla mnie wiadomość niezwykła? Otóż prof. Rudolf Fromer był synem Hipolita Frommera, którego osobę co rusz spotkać można w przewodnikach turystycznych dotyczących Bieszczadów i pracach  dotyczących tutejszej gospodarki leśnej (któż z bieszczadników nie słyszał o beczkarni w Bukowcu, tartakach w Beniowej i Sokolikach należących do firmy Rubinstein & Frommer)  klik>
Hipolit Frommer syn Joachima (ur. 1 sierpnia 1872 r w Krakowie - zm. 17 maja 1928 w Worochcie)
Znany i ceniony przemysłowiec drzewny, właściciel lasów, ekonomista, autor publikacji i patentów dotyczących lasów i ich użytkowania („O upaństwowieniu lasów“, „Kolejka grawitacyjna“, „Standaryzacja miar w międzynarodowym handlu drzewnym“, „Zasady umów rządowych o prawa wyrębu“), założyciel i organizator kooperatyw leśnych, twórca przenośnych baraków własnego systemu.
Skorowidz przemysłowo-handlowy Królestwa Galicyi 1913 r
Aktywny Członek Galicyjskiego Towarzystwa Leśnego i założyciel Polskiego Zjednoczenia Przemysłowo - Leśnego. Czynny przeciwnik planów upaństwowienia lasów prywatnych po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku.
Skorowidz przemysłowo-handlowy Królestwa Galicyi 1913 r
W Bieszczadach znany przede wszystkim z inwestycji w przemysł drzewny i eksploatację drzewostanów w dolinie górnego Sanu w okresie 1907- 1928. W tym czasie na terenie wsi Beniowa i Bukowiec wybudowano sieć kolejek leśnych, ryzy do spuszczania drewna,  kolejki grawitacyjne własnego patentu,  zakład do maszynowego rozdrabniania i wiązania drewna opałowego, wybudowano lub zmodernizowano trzy tartaki i "oddziewiczono" dotąd nieużytkowane lasy bukowe pod połoninami.
Sylwan 1908 R.26 nr 7
Bieszczady były jednak tylko niewielką częścią jego pełnego różnych aktywności życia. Według nekrologu z 1928 roku klik>: "Hipolit Frommer stworzył w okresie swej pracy na polu leśnictwa mnóstwo placówek przemysłowo-leśnych, zatrudniających tysiące pracowników. Wybudował w Polsce 16 dużych tartaków, setki kilometrów kolejek leśnych oraz prowadził wielkie przedsiębiorstwa budowlane, budując podczas wojny tysiące baraków szpitalnych. Zmarły był wybitnym działaczem na polu społecznem. Do jednej z jego wielu zasług zaliczyć należy stworzenie klasycznej kooperatywy wielkiej posiadłości leśnej pod nazwą Polskiego Zjednoczenia Przemysłowo - Leśnego. W tym też czasie napisał zmarły w obronie polskiego leśnictwa obszerną książkę „O upaństwowieniu lasów”. 
Hipolit Frommer i Franciszek Józef I.
Prawdopodobnie zdjęcie z 1910 roku z Wiednia  z międzynarodowej wystawy łowieckiej, gdzie "wystawił Hipolit Frommer domek myśliwski (kolebę) własnego pomysłu, który łatwo i szybko daje się ustawić i rozebrać. Praktyczny ten wynalazek podobał się cesarzowi, w którego obecności konstruktor dokonał rozebrania i ustawienia tego przenośnego schroniska" klik> 

zdjęcie wg Augustyn M. (2006), "Monografia rozwoju przemysłu drzewnego jako podstawowego czynnika przekształceń środowiska leśnego w Bieszczadach Zachodnich w XIX i pierwszej połowie XX wieku" gdzie opisano je "Bukowiec 1912 r."
Jako prezes krakowskiej sekcji drzewnej przy związku przemysłowców i wiceprezes naczelnej rady związków drzewnych w Polsce, zmarły niejednokrotnie reprezentował polski przemysł drzewny na kongresach i zjazdach. Na kongresie międzynarodowym leśnym w Rzymie w r. 1926 b. p. Hipolit Frommer wzbudził swym referatem ogólne zainteresowanie kół fachowych. Ostatnio założył i przez klika lat prowadził przedsiębiorstwo leśne „Dolina”, stanowiące jedno z największych i najbardziej wzorowych tego rodzaju zakładów w Polsce. Śmierć zastała go w chwili, gdy wracając po 30 latach do swych ukochanych lasów nad Prutem i Czeremoszem chciał uruchomić nową wielką placówkę polskiego przemysłu leśnego.
Zakłady przemysłowo-drzewne „Dolina” w Krechowicach, utracił pod koniec życia, m.in. wskutek przejściowych problemów materialnych i jak pisano „nazbyt rygorystycznego i jednostronnego stanowiska Lasów Państwowych”.
Rudolf Fromer syn Hipolita (ur. 28 listopada 1903 r we Lwowie - zm. 6 maja 1965 r. w Warszawie)
Naukowiec, autor kilkudziesięciu prac naukowych dotyczących ekonomiki leśnictwa, autor pierwszego powojennego podręcznika z tej dziedziny "Wstęp do ekonomiki gospodarstwa leśnego" wydanego w 1953 roku.
Był pierwszym dzieckiem Hipolita i Matyldy Frommer ( z d. Klein) urodzonym 5 lat po ślubie. Studiował na wydziale przyrodniczym Uniwersytetu Montpellier oraz w Akademii Rolniczej w Wiedniu. W 1929 roku na Uniwersytecie we Freiburgu obronił pracę doktorską pt.: "Einfluß des Weltkrieges auf die osteuropäische Forstwirtschaft unter besonderer Berücksichtigung der Karpathenforste" wykonaną pod kierunkiem prof. Ch. Wagnera.   Po doktoracie pracował jako asystent na Katedrze Urządzania Lasu  Uniwersytetu we Freiburgu, a później był prokurentem kilku przedsiębiorstw leśnych w Polsce.  Jednocześnie publikował liczne artykuły naukowe w czasopismach polskich i zagranicznych. Można go chyba uznać za pierwszego pomysłodawcę dzisiejszego "funduszu leśnego" (patrz "O poprawie rentowności gospodarstw leśnych")
W czasie II wojny światowej przebywał w ZSRR, przy czym w latach 1943-1944 pełnił służbę w I Armii Wojska Polskiego.
Po wojnie w latach 1946-1963 pracował na odpowiedzialnych stanowiskach w Centralnym Urzędzie Planowania, Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego oraz Komisji Planowania przy Radzie Ministrów. Między innymi szacował straty wojenne Polski podczas II wojny światowej w zakresie zasobów leśnych. Uczestniczył także jako biegły w procesie gubernatora dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa Ludwiga Fischera.
Kontynuował przy tym działalność naukową sporo publikując. Udzielał się dydaktycznie wykładając politykę leśną na Wydziale Leśnym Uniwersytetu Jagiellońskiego (1947-1949)  oraz ekonomikę leśnictwa i organizację gospodarstwa leśnego w Szkole Głównej  Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie (1951-1965).  W 1955 roku uzyskał tytuł profesora nadzwyczajnego. Jego dorobek naukowy obejmujący ponad 50 pozycji dotyczy: gospodarczego i społecznego znaczenia lasów i leśnictwa, analizy i oceny wyników gospodarczych w leśnictwie oraz stosowania rachunku ekonomicznego w gospodarstwie leśnym. Był członkiem licznych rad, komisji doradczych, komitetów naukowych  i stowarzyszeń (PTL i SITLiD). Z uwagi na biegłą znajomość kilku języków często był delegowany na konferencje i zjazdy międzynarodowe m in. Światowy Kongres Leśnictwa w Helsinkach w 1949 roku. Aktywnie uczestniczył w życiu politycznym kraju jako członek PZPR.
Z uwagi na dziedzinę, którą się zajmował na jego przykładzie można prześledzić ciekawy przykład szczególnej wolty koniunkturalnej, którą przeszło wielu przedwojennych naukowców i twórców chcących pozostać w kraju. Ekonomista, który przed wojną wychwalał zalety leśnictwa kapitalistycznego pisząc między innymi - "Walka konkurencyjna powinna wzmacniać i utrwalać gospodarstwa leśne, w obliczu zagrażających niebezpieczeństw ekonomicznych", …"należy, patrząc prawdzie śmiało w oczy, przyznać, że istnienie leśnictwa zależy tak samo jak istnienie każdego innego przedsiębiorstwa od wyniku walki o byt, od wyniku walki konkurencyjnej, którą w przyszłości stoczyć musimy"…„z walki tej wyjdziemy zwycięsko i z czasem nasze leśnictwo zajmie należne mu w Europie miejsce przodujące"; ("Kilka myśli z teorji ekonomiki leśnej" Sylwan R. 50: 1932 nr 6 s. 217-222, nr 7/8 s. 255-266.);
Po wojnie stał się piewcą gospodarki socjalistycznej, który cytując dzieła Marksa, Lenina i Miczurina deklarował: "Jak we wszystkich innych działach tak również w leśnictwie okresu kapitalizmu objawiła się zasadnicza charakterystyczna dla tego ustroju sprzeczność. Z jednej strony bezmyślne niszczenie i grabienie zasobów naturalnych, z drugiej strony — niemożność pełnego zwartościowania pozyskanego surowca przez wzgląd na rentowność inwestowanego kapitału. Plan 6-letni rozwoju leśnictwa likwiduje ostatecznie te sprzeczności i tworzy trwałe podstawy harmonijnego rozwoju polskiego leśnictwa"  Leśnictwo w planie 6-letnim klik>

Łąki na terenie wsi Bukowiec
Przedziwnie splątane są ludzkie ścieżki, tworząc niesamowite sieci pozornie przypadkowych węzłów i skrzyżowań. Błądzimy w tym labiryncie dokonując lepszych i gorszych wyborów, akceptując mniejsze zło, kosztem większego dobra, albo po prostu ulegając wygodnictwu. Mozaika wydarzeń,  spotkań, osób, lektur i chwil, chociaż niekiedy przeziera ukrytym znaczeniem, bardziej zakrywa niż odkrywa sens rzeczywistości. W opatrzności i miłosierdziu Bożym można mieć jednak nadzieję, że terapeutyczny komar zdąży nadlecieć przynajmniej na ostatnią chwilę.
Ułomek przydrożnego krzyża między Bukowcem, a Beniową
Do zatrwożonego ojca
ks. Jan Twardowski

Zaufaj mi, mój ojcze, że pod grudą błota
kryje się zawsze na dnie jeszcze gwiazdka złota,
którą nawet niemrawy anioł wydostanie
jak Traugutt, co z iskierek zapalał powstanie,
że spod polskich Voltaire’ów, rodzimej niewiary
skruszone twarze spojrzą. I łzy pełne łaski
spadną jak z Ostrej Bramy cudowne obrazki,
że wszystkie samotności nadęte jak pawie
rzuci mędrzec, by z dzieckiem śmiać się na zabawie.
Nie twórz wielkich dramatów. Nie bój się o ciało,
że zmysłowe, że z gliny lepione zostało,
bo właśnie ludzkie ciało w srogich zawieruchach
niesione jest do Boga przez dobrego ducha
ponad wiatru fontanny, nad sosen organy
w same dłonie Jezusa świecące jak rany,
gdzie kazania nie brzęczą, a tylko wysoko
o czystości nam szepcą baranki obłoków,
a noc księżyc okrywa niby srebrną sarnę
w Magdaleny rozwiane, długie włosy czarne.
Wielkim gniewem się trzęsie twa uczona głowa,
lecz mnie Matka Najświętsza z osłem w stajni schowa.
Sama przyjdzie spowiadać. Uklęknę na ziemi.
Niech patrzy w grzeszną duszę oczami dobrymi.

Pod niebem Boga pełnym, z lotniska diablego
odlatuj – i spokojnie zostaw mnie samego.         
Droga w dolinę potoku Halicz na Bukowcu

22 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Przedziwnie splątane są ludzkie ścieżki, tworząc niesamowite sieci pozornie przypadkowych węzłów i skrzyżowań. Błądzimy w tym labiryncie dokonując lepszych i gorszych wyborów, akceptując mniejsze zło, kosztem większego dobra, albo po prostu ulegając wygodnictwu. Mozaika wydarzeń, spotkań, osób, lektur i chwil, chociaż niekiedy przeziera ukrytym znaczeniem, bardziej zakrywa niż odkrywa sens rzeczywistości. W opatrzności i miłosierdziu Bożym można mieć jednak nadzieję, że terapeutyczny komar zdąży nadlecieć przynajmniej na ostatnią chwilę."

Skąd pewność, że ta "przypadkowość" jest pozorna? Przecież nic nie wskazuje na to - że jest precyzyjnie zaplanowana? Fakt "zaplanowanego nawrócenia się" na łożu śmierci bohatera pańskiego tekstu - to subiektywna interpretacja, w mojej subiektywnej ocenie.
Przy czym mój subiektywizm jest jednak w dużym stopniu równoważony otaczająca nas rzeczywistością i prawami, które nią rządzą, prawami zauważalnymi i namacalnymi. Pański zaś - jest wiarą w sensowność i celowość naszego bytu, jest próbą stawienia czoła lękowi - o którym tak wybornie pisał Paul Tillich w książce pt. "Męstwo bycia".
A może jest tak, jak to napisał Lem w "Szpitalu Przemienienia": "Czytałem jak nieprawdopodobne jest powstanie żywej komórki ze zbiorowiska atomów... coś jak jedna szansa na trylion. Potem, żeby się te komórki w liczbie iluś tam bilionów odpowiednio zebrały, konstytuując ciało żywego człowieka! Każdy z nas jest losem, na który padła główna wygrana: parędziesiąt lat życia, wspaniałej zabawy. W świecie gazów rozpalonych, wirujących do białości mgławic, twardego mrozu kosmicznego pojawił się wyskok białka, galaretowatej mazi, usiłującej natychmiast rozleźć się w wyziewy bakteryjne i gnicie.... Sto tysięcy kruczków podtrzymuje ten dziwaczny podskok energii, który jak błyskawica rozdziera materię na trwanie i ład Przecież powinniśmy być czarnym prochem międzygwiezdnym, strzępami mgławic Psów Gończych, przecież normą jest huczenie gwiazd, potop meteorów, próżnia, ciemność, śmierć."

Tu jest wszystko biologiczne i przypadkowe



Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Panie Arturze - choćbym chciał to pod tym postem nie mogę inaczej odpowiedzieć jak cytatem z Twardowskiego: "Nie przyszedłem Pana nawracać"

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Ależ odkrywanie historii, po śladach, tropach; mam książkę J.Żakowskiego "Tischner czyta katechizm". wracam do niej; podglądnęłam, że znalazłeś cmentarz w Łomnej:-) no bo kto, jak nie Ty? na cerkwisku też byłeś, widać coś? i na skalnej ścianie w Boguszówce; pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy pisze...

"Nie przyszedłem Pana nawracać"

Nie odczytuję - w żadnym wypadku - w takiej konwencji pańskiego tekstu. I mojego komentarza też - w żadnym wypadku - nie należy tak interpretować. Po prostu wyraziłem pogląd cokolwiek alternatywny względem pańskiego stanowiska. Można go traktować jako zaproszenie do wymiany zdań na temat - ale to żaden przymus.
Tytułem dygresji: Zdjęcie Hipolita Fromera z Franciszkiem Józefem jest wyśmienite.


Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Mario Tischner i Twardowski to całkiem inna narracja i opowieść, chociaż o tej samej Osobie. Cerkwisko i cmentarz w Łomnej są tam gdzie ci wskazałem na mapce. Na cmentarzu nie ma kamiennych nagrobków, tylko ziemne mogiły, ułomki żeliwnych krzyży, resztki murków, na nowo osadzony stary krzyż drewniany. Na cerkwisku podobnie, kontur terenu ogrodzonego, linia starych drzew w ogrodzeniu, kuty krzyż z kopuły cerkwi oparty o lipę, nie wszystko widać spod śniegu.

Beskidnick pisze...

Odsyłam do publikacji ks. Michała Hellera. On znacznie lepiej tłumaczy paradoks sensu w przypadkowości.

Beskidnick pisze...

Niesamowita historia!

Stanisław Kucharzyk pisze...

Też jestem pod mocnym wrażeniem

Anonimowy pisze...

Proszę zaprezentować - in nuce - tłumaczenie paradoksu jak wyżej przez ks. Hellera?
W mojej opinii przypadek nawrócenia R. Fromera i jego żony - nie jest owym "tłumaczeniem". Był to przypadek jako taki - bez żadnego ukrytego sensu - który był/jest do "odkrycia" przy zastosowaniu racjonalnego modus operandi. Pikanterii temu przypadkowo dodaje fakt, iż Rudolf Fromer doświadczył boleśnie holokaustu, co jest podkreślone w następującym passusie: "W listopadzie 1961 roku profesor leśnictwa Rudolf Fromer prosił księdza Jana o przygotowanie do chrztu. Był Żydem, aktywnym komunistą, stracił w getcie rodzinę...". Wiadomo natomiast, iż bardzo duży odsetek Żydów religijnych - pod wpływem właśnie takich doświadczeń jak w passusie - bądź to wziął rozbrat z jakąkolwiek religią, bądź też ich zapał religijny ogromnie wystudził się. Fenomen jak wyżej był reakcją na dramat jakiego doświadczyli - a którego nie spodziewali się jako wybrany naród jedynego boga. Wielu z nich po prostu doszło do wniosku, iż boga nie ma. Fenomen jak wyżej - ze względu na swoją skalę - nie był przypadkowy. Miał już charakter racjonalnego zjawiska.


Pozdrawiam,


AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Zupełnie na marginesie - nie wiem czy podawana w opowieści informacja, że Romuald Fromer stracił w getcie rodzinę jest prawdziwa. Ojciec zmarł mu jak wyżej napisano 10 lat przed II wojną, matka Matylda w 1953 roku w Warszawie, siostra Olga (Aleksandra Jadwiga Lisiewiczowa) w 1980 roku w Londynie. Więcej rodzeństwa nie miał. Oczywiście to nie ma zupełnie związku z pytaniem Pana Artura.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Mimo, że zachęca Pan do dyskusji to wytłumaczę przynajmniej dlaczego nie chcę jej prowadzić akurat pod tym postem. Ksiądz Twardowski w moim odbiorze wskazuje, że relacja osobowa między Bogiem, a człowiekiem jest bardzo delikatna, osobista, w dużej mierze "nieprzekazywalna". Bóg ze względu na miłość do człowieka pozostaje Bogiem ukrytym, aby ta relacja była oparta o wiarę, a nie wiedzę. Jednocześnie obdarza człowieka pewnymi subtelnymi znakami, które mogą być czytelne dla tego konkretnego człowieka, zaś przypadkowe dla reszty. Rąbka tajemnicy swojej relacji z Bogiem ksiądz Twardowski próbuje przekazać językiem poezji, który przez swój charakter, subiektywny odbiór dzieł-wierszy przez każdego czytelnika jest w jakiś sposób podobny do odbioru dzieła-świata przez każdego człowieka. Tłumaczyć to wszystko językiem prozy czy nauki to zdradzić księdza Jana "wlewać do ucha świętą teologię łyżeczką"

Stanisław Kucharzyk pisze...

W teodycei dobry nie jestem i nawet nie spróbuję niczego na ten temat powiedzieć. Sam sobie to jakoś układam, prostacko zresztą.
Jeśli chce Pan poznać co o prawach natury, przypadku, boskim zamyśle i cierpieniu sądzi ksiądz prof. Michał Heller polecam jednak przeczytanie pozycji "Filozofia przypadku. Kosmiczna fuga z preludium i codą" (co ciekawe Stanisław Lem również napisał książkę o tytule "Filozofia przypadku"). A jeśli nie chce Pan czytać to można odsłuchać chociaż jak główne tezy wykłada autor - https://youtu.be/xA0RDNrFKic

Anonimowy pisze...

"Jednocześnie obdarza człowieka pewnymi subtelnymi znakami, które mogą być czytelne dla tego konkretnego człowieka, zaś przypadkowe dla reszty".

Czy nie zachodzi tu jednakże niebezpieczeństwo aposteriorycznego selekcjonowania faktów, wpasowujących się w przyjęty koncept i wyprofilowanego ich interpretowania - przy równoczesnym odrzuceniu, pomijaniu faktów i okoliczności, które są na kursie kolizyjnym z konceptem jak wyżej??? Pisze Pan dalej: "Tłumaczyć to wszystko językiem prozy czy nauki to zdradzić księdza Jana "wlewać do ucha świętą teologię łyżeczką". Nie wiem czy właściwie Pana zrozumiałem - ale z tego wpisu wynika chyba, iż nad rozum przedkłada Pan "czucie"??? Jeżeli tak, to niedobrze. Bo rozum, przy całej jego ograniczoności i niedoskonałości, jest jednak jak lux lucet in tenebris. Powiadają, że jak on śpi - to rodzą się upiory. W tym wypadku, fortunnie, nie chodzi o upiory. Raczej o infantylizację i subiektywizację doznań, doświadczeń i przeżyć. Dam Panu przykład. Spotkałem kiedyś osobę, która uczestniczyła w wypadku autobusowym. Ona wyszła bez szwanku, parę osób zginęło, kilkanaście było rannych. Bez cienia wątpliwości twierdziła ona, iż fakt, iż ocalała był przejawem interwencji boskiej. To jest właśnie ta sytuacja, o której wyżej napisałem. Infantylizacja i subiektywizacja przeżycia - przy wyłączonej chłodnej, racjonalnej analizie zdarzenia. Nota bene w swej "czuciowej" interpretacji zdarzenia, osoba owa dopuściła się - moim zdaniem - grzechu pychy - co jest swoiście pikantne, zważywszy na cały kontekst sytuacji.


Pozdrawiam,

AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Moim zdaniem człowiek zawsze ma skłonność apriorycznego selekcjonowania faktów niezależnie od wyznawanego poglądu. Wydaje mi się, że rzadkością są ludzie, którzy wydarzenia z własnego życia analizują na drodze empiryzmu metodologicznego.
Czy ja przedkładam rozum nad uczucie?. Nie. Uważam, że na kształtowania mojej świadomości wpływa wiele czynników miedzy innymi fides, ratio, affectus et cetera. Tyle, że postu o Twardowskim nie chcę psuć swoimi mniej lub bardziej trafnymi dywagacjami ("doktoraty na zimno chrupie mysz pod progiem, a to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem" - uprzedzając wątpliwości Twardowskiemu nie chodzi tu o "God of the gaps").
Co do tego ocalenia z wypadku, gdy inni zginęli, to jest to bardzo ludzkie to myślenie, na pewno nie wiele mające wspólnego z Ewangelią ("myślicie, że owych osiemnastu, na których zawaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie" Łk 13,4)

Anonimowy pisze...

"Tyle, że postu o Twardowskim nie chcę psuć swoimi mniej lub bardziej trafnymi dywagacjami ("doktoraty na zimno chrupie mysz pod progiem, a to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem" - uprzedzając wątpliwości Twardowskiemu nie chodzi tu o "God of the gaps")".

Twardowski był wybitnym poetą ale Pan jest wyśmienitym przyrodnikiem. Nie ma najmniejszego powodu dla którego miałby Pan sytuować się w wasalnej podległości względem jego autorytetu. W relacji do niego Pan TAKŻE jest suzerenem, tak samo jako on w stosunku do Pana. Wie Pan, tomiki wierszy, nawet najwyborniejszych, myszy też potrafią schrupać. Ale nawet nie o to chodzi. Sedno sprawy tkwi w czymś innym. Wielokrtonie już przekonałem się "naocznie", iż ci co głoszą nędzę nauki (pokryte kurzem doktoraty???) gdy trwoga ze zdrowiem - wcale, w myśl popularnego porzekadła nie zwracają się do Boga, tylko do...jak najlepszych doktorów (tych co napisali dobre doktoraty!) i chirurgów. Dotyczy to także ....doktorów i profesorów teologii i wszelkich innych "nauk" o rzeczach i bytach ostatecznych. Czy pan podzieli mój pogląd w tym zakresie?


Pozdrawiam,


AZ

Anonimowy pisze...

"Tyle, że postu o Twardowskim nie chcę psuć swoimi mniej lub bardziej trafnymi dywagacjami ("doktoraty na zimno chrupie mysz pod progiem, a to co zrozumiałeś to już nie jest Bogiem" - uprzedzając wątpliwości Twardowskiemu nie chodzi tu o "God of the gaps")".

Twardowski był wybitnym poetą ale Pan jest wyśmienitym przyrodnikiem. Nie ma najmniejszego powodu dla którego miałby Pan sytuować się w wasalnej podległości względem jego autorytetu. W relacji do niego Pan TAKŻE jest suzerenem, tak samo jako on w stosunku do Pana. Wie Pan, tomiki wierszy, nawet najwyborniejszych, myszy też potrafią schrupać. Ale nawet nie o to chodzi. Sedno sprawy tkwi w czymś innym. Wielokrtonie już przekonałem się "naocznie", iż ci co głoszą nędzę nauki (pokryte kurzem doktoraty???) gdy trwoga ze zdrowiem - wcale, w myśl popularnego porzekadła nie zwracają się do Boga, tylko do...jak najlepszych doktorów (tych co napisali dobre doktoraty!) i chirurgów. Dotyczy to także ....doktorów i profesorów teologii i wszelkich innych "nauk" o rzeczach i bytach ostatecznych. Czy pan podzieli mój pogląd w tym zakresie?

Tytułem dygresji. Chwilę już temu opublikował Pan tekst o Krościenku i kolonii tamtejszych Greków. Pod tekstem rozwinęła się debata na temat postaci Belojanisa. Miałem zamiar się wypowiedzieć - ale w natłoku bieżących zdarzeń, zapomniałem sobie całkowicie o tym wątku. W dyskusji zasugerował Pan swoistą anlogię między polskimi żołnierzami wyklętymi a Belojanisem. To bardzo oryginalna i kontrowersyjna konstrukcja. Jednakże przy całej mojej niechęci do stalinizmu - w generalnym ujęciu podzielam Pana pogląd na sprawę.


Pozdrawiam,


AZ

Stanisław Kucharzyk pisze...

Za słowa głaszczące ego dziękuję. Co do wypowiedzi Twardowskiego to pewnie śmieje się tam w górze z mich dywagacji, ale znając jego twórczość i życiorys, jeszcze raz pozwolę dobie na "interpretację wiersza". Darzył on szacunkiem nauki przyrodnicze, a medyczne w szczególności. W tym wierszu o myszy konsumującej doktoraty miał na myśli doktoraty teologiczne "Ile jest jeszcze świętego luzu .....pomiędzy świętą zasadą- a żywym sumieniem, pomiędzy tęgimi naukami o Bogu – a Bogiem"

Beskidnick pisze...

In Nuce to pisze ks. Heller...
w rzeczywistości zagadnienie przypadku to tysiące tomów prac naukowych, od filozofii i teologii, po fizykę i mechanikę kwantową. tego się nie da uzwięźlić jeszcze bardziej.
Można przyjąć takie hiper skrótowe tezy - dla nas ludzi, przypadkowe jest zdarzenie którego nie możemy przewidzieć na podstawie dostępnych nam danych (nie wiem "co przywiodło" osobę którą przypadkowo spotykam na ulicy, ale traktuję to jako zdarzenie typu "góra z góra się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem owszem") albo nie jesteśmy w stanie opracować danych w jakiś sposób nam dostępnych (prognozowanie w jakim kierunku przewróci się ołówek postawiony na czubku). Generalnie jednak rzeczywistość makroskopowa jest deterministyczna. Problem w tym że na poziomie kwantów mamy zasadę nieoznaczoności więc tak naprawdę wszystkim rządzi przypadek, który...przypadkowo?... tworzy pewien w miarę stabilny ład.

Beskidnick pisze...

Tak powrócę do tego co napisał AZ.

Na pewno to co nazywamy "zwolnieniem czasu" w trakcie jakiegoś nagłego zdarzenia jest tylko rejestrowaniem przez mózg większej ilości szczegółów które potem są wspominane. Takie złudzenie, nie jedno zresztą.
Więc faktycznie post factum zaczynamy dopasowywać nasze przeżycia/obserwacje do sytuacji którą przeżyliśmy lub byliśmy jej świadkami.

Na pewno też taż wielu ludzi popada w grzech demiurgizacji Boga. Upatrując w Nim jakiegoś dżina który nadprzyrodzonymi metodami uratował czy pomógł w jakiś inny sposób. Oczywiście nie znaczy to ze Bóg nie może uratować/pomóc - bo może!

Ale tu w sukurs przychodzi nam Jezus Który naucza "bądźcie jak dzieci"... A czy dziecko roztrząsa kwestie tak złożone jak sprawcze działanie ojca w swoim życiu?

Stanisław Kucharzyk pisze...

Często mam taki nastrój, że wolę pozostać przy poezji gdzie „Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy, tylko dla filozofów garbaty i krzywy”. Ale niekiedy czytam "O założeniach filozoficznych opatrzności kwantowej i jej niektórych konsekwencjach"

Anonimowy pisze...

"Ale tu w sukurs przychodzi nam Jezus Który naucza "bądźcie jak dzieci"... A czy dziecko roztrząsa kwestie tak złożone jak sprawcze działanie ojca w swoim życiu"?


Trochę starsze dziecko i cokolwiek inteligentne - jak najbardziej tak. Dzieci w ogóle zadają w swej nieskorumpowanej szczerości kapitalne pytania (także na obszarze religii) - bo nie są jeszcze "zindoktrynowane". Jako takie - nie są w stanie nakładać sobie kagańca autocenzury i nie rozgraniczają tego co "stosowne" i "niestosowne".


Pozdrawiam,

AZ

Beskidnick pisze...

Inteligencja dziecka nie zależy od wieku, od wieku zależy zdolność do rozwiązywania testów IQ (choć od pewnego czasu, są one tworzone pod kątem wieku osób badanych), a te "trochę starsze"... być może już zatraciły swą dziecięcość.

"o założeniach..." pobrane - przeczytam jak skończę pożyczone z biblioteki książki.

pozdrowienia Panowie.