Strony

sobota, 1 września 2018

Tajne warzelnictwo soli i kradzieże leśne na Huculszczyźnie - spostrzeżenia i wnioski

Jednym z najciekawszych zakątków naszej Rzeczypospolitej jest jej południowo-wschodni kraniec, wciśnięty wysokim pasmem górskim pomiędzy Czechosłowację a Rumunię. Ta połać ziemi, Huculszczyzna, dzięki swym przepięknym widokom górskim oraz szczególnym powabom regionalnym, ściąga ku sobie turystów i uczonych, którzy badają Huculszczyznę, zwłaszcza pod względem etnograficznym i geologicznym. 
Pakowanie hurmanów (topek) w salinie w Kosowie (przełom XIX/XX w.)
Niezależnie od wartości turystycznych przedstawia Huculszczyzna dla Państwa naszego b. cenny zbiornik bogactw.
Olbrzymie wały górskie pokrywają drogocenne lasy, a w ziemi się kryją bogactwa, przypadkowo tylko dotąd odkrywane i wydobywane. Hucułszczyzną poprzednio niewiele się zajmowano; oceniono ją bardziej dopiero w latach ostatnich, kiedy wielu ludzi zrozumiało, że ta połać naszej ziemi przedstawia wielką wartość i że może chować nieznane skarby w swym łonie. 
Na razie stwierdzono u podnóża Huculszczyzny obfite pokłady solne, które tu występują w różnych głębokościach, bądź w postaci czystej soli, bądź też mieszanej z iłami. Obok pokładów solnych występuje nafta, wydobywana w kilku miejscowościach. Prowadzone obecnie systematyczne już wiercenia za naftą wykażą po części, na jakie bogactwa kopalne liczyć można w tej ziemi. 
Jeśli chodzi o złoża solne, to rzecz pewna, że w minionej dawno epoce fale wód morskich nagromadziły tu znaczną ilość soli osadowych, które następnie nakryły warstwy iłów i żwiru. Przenikające przez górne warstwy ziemi arterie wodne wysączają nagromadzone pokłady solne i przedostają się na powierzchnię ziemi jako solanki o obfitej zawartości soli, dochodzącej do 30%. Jak znaczne są warstwy solne w okolicach Kosmacza i Luczy, świadczy fakt, że w roku 1928 w czasie wiercenia szybu naftowego w tej okolicy natrafiono na głębokości 600 metrów na warstwę solną iłową grubości około 120 metrów. 
Zależnie od głębokości pokładów solnych i układów geologicznych, solanka występuje tu albo w źródłach głębinowych, tworząc studnie, jak w Kniaźdworze, Młodiatynie, Utoropach, Pistyniu, Kosmaczu, Kosowie i t. d. lub też występuje w pokładach nawierzchniowych w ten sposób, że w postaci źródeł sama wydobywa się na powierzchnię ziemi, jak w Młodiatynie, Tekuczy, Akreszorach, Utoropach i w szeregu innych miejscowości. 
Pieczęć monopolu solnego z okresu międzywojennego
Głębinowe źródła solne są przeważnie zabezpieczone w formie zbudowanych głębszych lub płytszych studni, które są własnością skarbu państwa i którymi administruje państwo. Przy niektórych studniach o znacznej ilości wysokoprocentowej solanki pobudowano saliny, z których obecnie czynne są jedynie 2— w Łanczynie i w Kosowie. Z innych płytszych studni wydobywa się solankę wiadrami i wydaje za niską opłatą ludności wiejskiej do celów gospodarczych. Ludność górska solankę tę dodaje bydłu do karmu, jak również używa do własnych celów gospodarczych. 
Przywilej otrzymywania solanki bezpłatnie, a następnie za niską opłatą posiada ludność górska i podgórska od bardzo dawnych czasów i korzysta obecnie nadal z tego przywileju jako serwitutu.
Kłopot natomiast dla skarbu państwa przedstawiają źródła solne nawierzchniowe, których w tych okolicach górskich jest całe dziesiątki. Źródła te przez nielegalną eksploatację stanowią poważną konkurencję dla monopolu solnego z jednej strony, a z drugiej strony nielegalne warzelnictwo soli powoduje za sobą bardzo liczne kradzieże drzewa z lasów państwowych, ponieważ do wywarzenia soli potrzebny jest opał; ludność zdobywa go tylko w lasach państwowych kradzieżami. 
Najwięcej źródeł solnych, tak zabudowanych, jak zwłaszcza dzikich znajduje się w obrębie dawnego powiatu kołomyjskiego. Dlatego obie te sprawy, a mianowicie nielegalne warzelnictwo soli i bardzo liczne kradzieże leśne są w obrębie tego powiatu przestępstwami nagminnymi i wymagają omówienia ze względu na straty, jakie ponosi przez te masowe przestępstwa skarb państwa.
Przedstawimy tu sprawy te w czasach się przedwojennym i w końcu w latach obecnych, a następnie przejdziemy do sposobów, którymiby można ukrócić oba te rodzaje przestępstw. 
Sól i solanka za dawnych czasów królewskich stanowiła dobro króla, t. z. „regale”. Królowie dochód z soli i solanek czerpali bezpośrednio przez własną administrację, a mianowicie przez swoich urzędników, t. z. „żupanów", którzy sprawowali równocześnie funkcje administracji państwowej albo też źródła solne wydzierżawiali. Nieraz dochody ze źródeł solnych królowie darowali wybitnym ludziom za zasługi dla Państwa, a najczęściej za zasługi wojenne 
Za czasów królewskich w miejscowościach, obok których istniały źródła solne, zabudowane w formie studzień, ludność górska i podgórska otrzymywała solankę za b. małą opłatą lub też za odpłatą w robociźnie na rzecz żupanów. Natomiast ludność górska w miejscowościach, gdzie istniały źródła solne dziko wytryskające, korzystała z tych źródeł bez żadnych ograniczeń, ponieważ wygotowywała sól jedynie na własne potrzeby gospodarcze. 
Sprawy drzewa do wywarzania solanki nikt w owych czasach nie brał zupełnie pod uwagę, ponieważ drzewo w górach nie przedstawiało żadnej wartości i eksploatowane było jedynie tylko w tych okolicach, przez które przepływały rzeki. Poza tym ludność górska posiadała własnych lasów tyle, że nie potrzebowała w zupełności sięgać po drzewo w lasach państwowych, t. z. królewszczyznach. 
Produkcja soli żupie w Kałuszu  (przełom XIX/XX w.)
Zmieniło się to zasadniczo z chwilą zajęcia Małopolski przez Austrię. Rząd austriacki uważając się za dziedzica królewszczyzn położył swoją rękę tak na bogactwa solne, jak i na lasy. Zniknęli żupani, a na ich miejsce pojawili się urzędnicy austriaccy. Studnie solne zabezpieczono zbrojnymi posterunkami, nad dzikimi źródłami solnymi roztoczono nadzór, lasy bez względu na własność wcielano do dóbr, które nazywano kameralnymi. Chłopi, nie mając z lasów żadnych korzyści i nie przewidując tych korzyści na przyszłość, do własności lasów się nie przyznawali, ponieważ obawiali się podatków, którymi biedną ludność górską umyślnie straszono. W latach późniejszych, kiedy na rzekach górskich pobudowano t. zw. klauzy wodne, a następnie, kiedy przeciągnięto drogi, a w końcu koleje, Huculi spostrzegli, jak wielkie dary w postaci lasów ofiarowali Austrii, jednak było już za późno na odzyskiwanie własności. Wielka gmina górska Berezów z obawy przed podatkami wyrzekła się swoich olbrzymich lasów ciągnących się na przestrzeni kilkunastu kilometrów. Lasy te król Stefan Batory darował ludności tej gminy, a zarazem nadał jej szlachectwo za udział w wojnie z Moskwą w szeregach t. zw. piechoty wybranieckiej. Późniejsze procesy ludności Berezowa ze skarbem austiackim, a następnie ze skarbem polskim o odzyskanie własności lasów pozostały bez skutku juź ze względów prawnych. 
Skarb austriacki czuły na dochód i zmierzając ku wyzyskiwaniu t. zw. Galicji, ujął z czasem sprawę soli bardzo mocno w sposób handlowy i monopolowy pod silną kontrolę. Istniejące dawne saliny królewskie rozbudowano i ulepszono technicznie, a wywarzoną sól wypalano w t. zw. topkii znaczono znakami prawnymi, których podrabianie b. surowo karano więzieniem. 
Lasy państwowe, które w tym czasie zaczęto eksploatować, skarb państwa austriackiego wziął pod silną ochronę, ponieważ Hucułom z czasem lasów zabrakło, tak że sięgać musieli kradzieżami do dawnych swoich lasów, które były już własnością rządu. 
Dla ludności huculskiej i podgórskiej, którą rząd austriacki starał się jednać, pozostawił skarb austriacki przywilej pobierania solanki za bardzo niską opłatą, jednak ilość wydawanej solanki stopniowo zmniejszył; przy tym zabroniono surowo z solanki tej warzyć sól. 
Ze źródeł dziko wypływających ludność czerpała solankę w dalszym ciągu, co jednak ze względów skarbowych było solą w oku skarbowi austriackiemu. 
Produkcja soli żupie w Kałuszu  (przełom XIX/XX w.)
Z czasem bardzo surowo zabroniono korzystać z solanki z dzikich źródeł, a kiedy ludność w dalszym ciągu jakkolwiek dla celów własnych sól warzyła, utworzono umyślne posterunki straży skarbowej, które miały za zadanie patrolować okolice, gdzie istniały dzikie źródła solne i tępić tajne warzelnictwo. 
Skarb austriacki, zdając sobie sprawę z ważności artykułu pierwszej potrzeby, jaką jest sól, pobierał za nią ceny stosunkowo niskie, tak że w roku 1914 cena 1 kg. soli w topce wynosiła 20 halerzy. 
Z jednej strony niska cena, a z drugiej b. ostre represje prawne doprowadziły w końcu do tego, że ludność nawet w okolicach, gdzie istniały dzikie źródła solne, zaniechała nielegalnego gotowania soli. 
Rząd austriacki saliny w Galicji wschodniej rozbudował. Było ich dużo; dawały pracę nie tylko robotnikom zajętym w salinach, lecz również ludności górskiej i podgórskiej, gdyż potrzebowały moc drzewa opałowego, które trzeba było rąbać w lasach i zwozić do salin. 
W siedzibach salin powstały z czasem znaczne skupienia ludności polskiej— nieraz silne placówki polskie— ponieważ kwalifikowany robotnik salinarny pochodził głównie z Galicji zachodniej. Sprowadzeni dawniej urzędnicy salinarni i strażnicy skarbowi Niemcy i Czesi wkrótce się spolszczyli, a ich synowie i wnukowie bywali nieraz najgorętszymi Polakami. 
Również opal dla ludności górskiej skarb austriacki z czasem uregulował; mianowicie w ten sposób, że w postaci t. zw. deputatów wydawano ludności drzewo opałowe najgorszego gatunku lub też gałęzie po cenach bardzo niskich albo za odpłatą w robociźnie w lasach. 
Ludność górska zaopatrzona z jednej strony w tani opał, a z drugiej strony obawiając się b. surowych kar za kradzież drzewa z lasów państwowych, powoli od kradzieży leśnych odwykła. 
Wybuch wojny światowej powyżej opisany stan zmienił siłą konieczności. Saliny prawie że wszystkie zupełnie iub częściowo zniszczono. Ludność nie mając soli monopolowej przystąpiła do warzenia soli z dzikich źródeł zupełnie bezkarnie, ponieważ w czasie wojennym kontrola skarbowa była bardzo słaba lub też nie było jej wcale. Z czasem ludność nie mając i innych wytworów, a głównie mąki, zaczęła sól warzyć w większych ilościach i mieniać na mąkę. Od tej chwili datuje się tajne warzelnictwo soli oraz handel wymienny prowadzony na szerszą skalę. 
Od tego czasu wzmogły się również i kradzieże leśne, ponieważ lasów w czasie wojny prawie że nikt nie ochraniał, a drzewo kradzione chłopi sprzedawali lub też zużywali do warzenia soli. Strasznie zniszczono lasy państwowe w tym czasie. Powstałe straty przypisywano potem działaniom wojennym. 
Salina w Delatynie (przełom XIX/XX w.)
W pierwszych latach odrodzonej Polski opisany powyżej stan przestępstw skarbowych i leśnych nieco się poprawił, jednak nie ustał. Na przestępstwa te mało zwracano uwagę, ponieważ w tym czasie władze państwowe były w toku organizowania się, a ustawiczna chwiejność ówczesnej waluty sprawiała, że nie odczuwano strat, jakie ponosił skarb państwa. 
W latach od 1924 do 1929 wysokie zarobki, jakie miała ludność górska przy robotach leśnych, były powodem, że tajne warzelnictwo soli zaczęło ustawać. Wydarzały się tylko odosobnione wypadki warzelnictwa, i to tylko na własne potrzeby gospodarskie. Chłopi w tym czasie parą koni zarabiali w lasach około 30 zł dziennie, a robotnik leśny otrzymywał po 6 zł dziennie, więc ludność nie miała ani potrzeby, ani celu sięgać po zarobki bezprawne. 
Dopiero po roku 1920 (raczej chodzi o rok 1930), kiedy na widowni pojawił się kryzys, tajne warzelnictwo odżyło na nowo. Z powodu wstrzymania robót w lasach państwowych i w tartakach, zarobki ludności zaczęły powoli spadać, a w końcu ludność górską ogarnęło bezrobocie i bieda. 
Obfitość źródeł solnych, bliskość lasów, wysoka cena soli, brak odpowiednio oznaczonej soli monopolowej, bezrobocie, bieda i nędza wśród ludności tych okolic— wszystko to razem stało się przyczyną nielegalnego warzelnictwa soli i kradzieży leśnych, do których zabrały się w niektórych okolicach cale przysiółki. 
Od tego czasu sól niemonopolowa zaczęła masowo przedostawać się na Pokucie i dalej, na Podole, gdzie chłopi wygotowaną sól mieniali na zboże w ten sposób, że za worek soli otrzymywali l i 1/2 worka mąki. W bardzo krótkim czasie pojawiła się sól niemonopolowa w handlu, i to w ilościach znacznych; przy tym walka z nielegalną solą w handlu była i jest trudna, gdyż sól niemonopolowa nie różni się niczym od monopolowej. 
Sól niemonopolowa z łatwością konkurować mogła z monopolową, ponieważ chłopi sprzedawali sól na rynkach po 13— 15 gr za kilogram, a więc o 50% taniej niż skarb państwa. 
Nieliczne słabe placówki t. zw. straży skarbowej, rozrzucone w terenie rozległym, okazały się zupełnie bezradne i niezdolne do walki z tajnym warzelnictwem, a również niewystarczającą się okazała państwowa straż leśna, rekrutowana z dawna z miejscowych chłopów pełniących obowiązki gajowych. 
Magazyn solny w Kosowie (przełom XIX/XX w.)
Doszło w końcu do tego, że w roku 1932— 1933 ludność w okolicach, gdzie istniały źródła solne, trudniła się warzelnictwem w sposób zupełnie jawny; przy tym w niektórych miejscowościach zaczęto rozbijać zamki przy studniach solankowych, skąd czerpano solankę wiadrami. Do niektórych budynków, gdzie się mieściły studnie, ludność, nie mogąc rozbić silnych zamków, wchodziła przez dachy rozbierając gonty i dachówki. Ze stróżów gminnych, bardzo licho płatnych przez zarządy gminne, ludność nic sobie nie robiła, ponieważ stróże ci pochodzący z tej samej wsi nie mogli zareagować z obawy przed zemstą, a z drugiej strony sami czy też przez swoje rodziny zainteresowani byli w warzelnictwie. 
Stosunkowo najczęściej padała i dotąd jeszcze niejednokrotnie pada ofiarą studnia w Kniaźdworze, gdzie chłopi nie mając w pobliżu dostatecznych źródeł solnych dzikich zanadto przyzwyczaili się do łatwych zarobków w tej postaci. 
W miejscowościach, gdzie istniały źródła solne, pobudowała ludność umyślne szałasy; urządzano w nich paleniska z cegieł lub kamieni, na paleniska układano sporządzone z blachy panwie i w nich warzono sól. Niektórzy chłopi pobudowali w tym celu umyślne dobudówki przy domach, które nieraz bywały przyczyną pożarów domów, zwłaszcza jeśli sól warzyły dzieci. 
W okolicach, gdzie źródła solne istniały w parowach potoków górskich, pobudowano warzelnie obok tych źródeł, a to dlatego aby solanki nie nosić czy nie wozić z tak daleka do domów. 
Wytworzył sią w tych okolicach swoisty chałupniczy przemysł solny, a liczba tego rodzaju małych fabryczek sięgała w niektórych miejscowościach do 100 pieców; przy tym sól gotowano i w dzień, i w nocy. W krótkim czasie powstał na szerszą skalę prowadzony handel solą niemonopolową, początkowo zamienny, a następnie formalny. Sól nielegalna zaczęła się pokazywać na wozach chłopskich na rynkach w Kołomyi, w Gwoźdzcu i w innych miasteczkach, i to po kilkadziesiąt do kilkuset kilogramów u jednego właściciela. 
W powiecie kołomyjskim z końcem roku 1933 rejestrowano około 400 tajnych warzelni, w których warzono najmniej 4.000 kg. soli dziennie czyli 12 wagonów soli miesięcznie. Cyfra ta absolutnie nie jest przesadzona. Skarb państwa w tym czasie tracił dziennie przeciętnie ponad 1.000 zł. Ponadto bardzo wielkie straty ponosił skarb państwa w lasach państwowych, ponieważ do wywarzenia jednego wagonu soli potrzeba było conajmniej dwu wagonów opału, a gotowanie soli opłacało się chłopom tylko wówczas, gdy opał nic ich nie kosztował. 
Walka z tą przestępczością do końca roku 1933 spoczywała głównie na barkach Policji Państwowej, do której z prośbą o pomoc zwracał się urząd akcyz i monopoli w Kołomyi oraz nadleśnictwa państwowe. 
Sama jednak Policja Państwowa okazała się za słaba do walki z tą przestępczością, tym więcej że od tego czasu datuje się ograniczenie etatów policyjnych, co nie pozwalało policji oddać się sprawie intensywniej. 
Powszechny szacunek dla przedwojennej skarbówki?
Z końcem roku 1933 skarb państwa czy też Monopol Solny zmuszony był przystąpić do bezwzględnej walki z przestępczością solną, ponieważ sól niemonopolową zaczęła poważnie konkurować z solą monopolową. Statystyka Monopolu Solnego w tym czasie wykazywała, że prawie 1/3 część soli w obrocie na Pokuciu pochodzi z tajnych warzelni. 
W Kołomyi utworzono brygadę Kontroli Skarbowej, która niezależnie od walki z innymi przestępstwami skarbowymi przystąpiła do zwalczania tajnego warzelnictwa soli. Od tego czasu datują się umyślne obławy funkcjonariuszów Kontroli Skarbowej przy asyście Policji Państwowej. Również i Straż Graniczna przystąpiła do walki z tą przestępczością, jednak placówki Straży Granicznej skupione przy samej granicy mało miały sposobności napotykania nielegalnej soli. 
W niektórych miejscowościach chłopi stawiali nieraz opór funkcjonariuszom Kontroli Skarbowej, gdy ci niszczyli warzelnie, a to dlatego, że widzieli ich nieumundurowanych i nieuzbrojonych. Natomiast bez najmniejszego oporu urzędowali funkcjonariusze Kontroli Skarbowej przy asyście policji. Znaczna część chłopów, gotujących od dawna bezkarnie sól nie zdawała czy też nie chciała sobie zdawać sprawę z tego, że warzenie soli jest przestępstwem i nieraz akcje represyjne organów państwowych uważała za pewnego rodzaju szykany. 
Sama akcja Kontroli Skarbowej, pomimo dość często zarządzanych obław, nie mogła i nie może dotąd wydać pożądanych wyników, gdyż Kontrola Skarbowa nie posiada w terenie posterunków, któreby się częściej zjawiały w zagrożonych miejscach. Natomiast najbardziej skutecznymi okazały się patrole policyjne, które, z racji normalnych obowiązków zjawiając się w różnym czasie i w różnych miejscach w terenie, akcję warzenia soli paraliżowały najskuteczniej. Umyślnych służb celem zwalczania tajnego warzelnictwa posterunki policyjne nie wysyłały, ponieważ przy normalnych obchodach i służbach umyślnych siłą konieczności szeregowi musieli napotkać zawsze na kilka warzelni tuż przy drogach i z obowiązku służbowego musieli warzelnie te znosić. Przy znoszeniu takich warzelni niszczyli szeregowi buty, bo zlane solanką wkrótce pękały i były niezdatne do użytku, tak że otrzymywane nagrody za tępienie tajnego warzelnictwa w połowie obracali na zakup butów. 
Również w czasie normalnych służb szeregowi P. P. mieli większą aniżeli funkcjonariusze Kontroli Skarbowej sposobność napotykania gotowych transportów soli, które chłopi wozami lub jukiem wywozili do miast lub też do dalszych okolic górskich, gdzie źródeł solnych nie ma. 
Na skutek powyżej opisanych represyj ze strony Policji Państwowej i Kontroli Skarbowej ilość tajnych warzelni bardzo znacznie się zmniejszyła, jednak dotąd tajne warzelnictwo nie ustało. 
W końcu i ludność gotująca sól zrozumiała, że czynność ta jest przestępstwem, zwłaszcza kiedy posypały się liczne kary sądowe i skarbowe. Od tego czasu datuje się też znaczne zmniejszenie się kradzieży leśnych, tym więcej, że sądy widząc, iż to objaw masowy, stosować zaczęły b. surowe kary. W niektórych miejscowościach chłopi zaczęli drzewo do warzenia soli kupować lub też używać gorszego gatunku drzewa. 
Pomimo wszelkich represyj, część chłopów nie chce zrezygnować z bardzo lekkiej pracy i dobrych dochodów i warzy sól w dalszym ciągu, jednak daleko ostrożniej, bo już sobie zdają sprawę z tego, że za warzenie soli czeka ich kara. 
W ostatnich miesiącach pobudowano szałasy i piece już w bardzo odległych i zapadłych wąwozach górskich lub też warzy się sól w domach zamkniętych, a wywarzoną wynosi do kryjówek w lasach lub też do umyślnych nor ziemnych. Wzmogli chłopi warzący sól czujność i ostrożność, ustawiając umyślne posterunki obserwacyjne na pagórkach panujących nad drogami i ścieżkami. Służbę tę sprawują dzieci, które gwizdem alarmują rodziców, że się zbliża patrol policyjny lub też ludzie ubrani po miejsku, których uważają za funkcjonariuszów Kontroli Skarbowej. Ponieważ największą szkodą dla warzących sól jest zniszczenie blachy, więc prawie wszyscy posiadają w ukryciu przygotowane blachy zapasowe, tak aby gdy się zniszczy jedna, nie następowała przerwa w pracy, kiedy z okolicy odejdą funkcjonariusze Policji Państwowej czy Kontroli Skarbowej. 
Ponadto sklepikarze żydowscy oraz kooperatywy ruskie posiadają umyślne arkusze blachy, z których chłopi sami wyrabiają t. zw., panwie. Wartość jednej blachy wynosi około 4 złotych i dlatego też chłopi na widok policji wylewają z blach solankę i z blachami tymi uciekają do lasów, aby uniknąć zniszczenia blachy. 
Największym wrogiem dla warzących sól jest dym, który zdradza miejsce warzenia soli; dla tego też używają o ile możności najlepszego gatunku suchego drzewa, które daje mniej dymu, a wiadomo, skąd to drzewo biorą. 
Znaczną ostrożność zachowują obecnie przy przewozie gotowej soli. Obawiając się konfiskaty, przewożą już teraz sól dobrze ukrytą i nie handlują otwarcie na rynkach, tak jak dawniej. Do powiatów sąsiednich przewożą sól furami lub jukiem, jednak ścieżkami i drogami mało przez policję uczęszczanymi. Jak znaczną ostrożność i spryt wykazują chłopi pod tym względem, świadczy fakt, że kilkakrotnie znaleziono transporty soli w ilości około 200 do 300 kg. w wydrążonych „brewnach" czyli klocach drzewnych, które niby ciągną do tartaków w Kołomyi. Wydrążenie takiego kloca i odpowiednie przygotowanie wymagało wiele czasu i trudu, jednak ten sposób ukrycia soli był dość pewny. 
Nie od rzeczy będzie, jeśli wspomnę jeszcze o stosunkach wśród ludności w okręgach, gdzie kwitnie tajne warzelnictwo soli. 
Jesienią roku 1936 w gromadzie Kniaźdwór i Młodiatyn, chłopi którzy się stale zajmują warzelnictwem soli, nie wychodzili nawet do robót polnych na swoich gruntach, lecz tylko wynajmowali sobie robotników, a to z tej prostej kalkulacji, że przy warzeniu soli zarabiali dziennie 2— 3 złotych, podczas gdy najętemu robotnikowi płacili dziennie po złotemu. 
Również i nadleśnictwa państwowe w tych okolicach nie mogły znaleźć taniego robotnika przy zakładaniu kultur leśnych, lecz musiały sprowadzać robotników z innych okolic, gdzie nie ma źródeł solnych. 
W niektórych gromadach, a szczególnie w Kniaźdworze Górnym i Młodiatynie na skutek powyżej opisanego procederu wzrósł wśród chłopów nieco dobrobyt i podniosła się stopa życiowa. W okręgach tych zniknęło wiele starych bud i ruder, a na ich miejsce stanęły domy nowe kryte dachówką i blachą. Wielu chłopów dawniej obdartych widzi się już w całych spodniach i butach, a nieraz na stołach chłopskich ukazuje się prawdziwa wódka monopolowa. 
Z przykrością stwierdzić należy, że wśród ludności górskiej, nader gęsto tutaj stłoczonej, panuje skrajna nędza obejmująca 1/3 część mieszkańców, tak dalece, że jedynem pożywieniem są kartofle, a dzieci z niejednej chałupy nie chodzą zimą na dwór z braku odzienia. Wygląd zewnętrzny chłopów, a zwłaszcza dzieci jest politowania godny. Fakt niezaprzeczony, że gdyby nie pieniądze za skradzione drzewo oraz za nielegalnie wywarzoną sól, to chłop w tych okolicach mało by miał sposobności do oglądania jakiegokolwiek pieniądza. 
W końcu poruszyć muszę jeszcze ostatnią a ważną stronę sprawy, mianowicie stronę higieniczną. Solankę wydobywają ze źródeł dzikich, które nieraz są zanieczyszczone, a czerpią i warzą w brudnych naczyniach. Następnie przechowują w brudnych workach i tłumokach sporządzonych ze starych szmat i bielizny. Dodajmy, że większość chłopów gotujących sól objęta jest zaraźnymi chorobami, jak kiła i gruźlica, które w ten sposób mogą się łatwo rozszerzać. 
W latach poprzednich, gdy przestępstwa solne były masowe, trudno było ująć je statystycznie. Policja ścisłej statystyki tych przestępstw nie prowadziła. Prowadzi ją dopiero od połowy roku 1936. Cyfry za drugą połowę roku 1936 przedstawiają się jak następuje. Sama tylko policja powiatu kołomyjskiego skonfiskowała w ciągu ostatnich 6 miesięcy 10.394 kg. soli i zniszczyła 531 palenisk. Ile w tym czasie skonfiskowała soli i zniszczyła palenisk Kontrola Skarbowa, o tym mi nie wiadomo. 
Cyfry powyższe, dotyczące skonfiskowanej soli i zniszczonych palenisk, świadczą dobitnie, że tajne warzelnictwo soli ukrócono tylko częściowo i że nad tą sprawą bez dalszych zarządzeń przejść do porządku nie można wobec strat, jakie ponosi skarb państwa. 
W tym samym czasie sześć posterunków policyjnych na obszarze, gdzie warzą sól, sporządziło do sądów 560 doniesień karnych za kradzieże leśne. W innych okręgach, gdzie źródeł solnych nie ma, kradzieże leśne nie były tak częste. 
Z cyfry ujawnionych kradzieży leśnych widać, że nadleśnictwa czy też Skarb Państwa ponosi również b. znaczne straty w lasach i że straty te byłyby daleko mniejsze, gdyby tajne warzelnictwo soli ukrócono. 
Skoro się zatem przyjmie pod uwagę, że policja ujawniła w tym czasie tylko pewną część tych przestępstw, to widać, że stan faktyczny musi być przynajmniej kilka razy wyższy, tym bardziej że policja przestępstwa te tępi tylko przy sposobności normalnej służby, nie umyślnie. 
W końcu jako straty skarbu państwa wymienić należy dość pokaźne sumy, jakie łoży obecnie Monopol Solny na zwalczanie przestępstw solnych w postaci wydatków na nagrody, obławy, podróże i t.d., którychby nie było lub byłyby minimalne, gdyby przestępstwa te ukrócono. 
Szyb solny "Koryłowski" saliny w Lacku (przełom XIX/XX w.)
Powyżej przedstawiłem sprawę nielegalnego warzelnictwa soli i łączących się z tą sprawą kradzieży leśnych. Obecnie przechodzę do wniosków: co zdaniem moim byłoby skuteczne dla wytępienia czy ukrócenia tych przestępstw nagminnych.
Po pierwsze, najbardziej palącą sprawą w tych okolicach, tak biednych i tak przeludnionych, jest sprawa pracy, której ludność nie ma a znaleźć by mogła, gdyby uruchomiono większe roboty leśne i drogowe. 
Obecnie pracę mają jedynie chłopi, uważani za bogatszych, t. j. ci, co mają własne konie, bo wozić mogą drzewo z lasów i składów. Rozmawiając nieraz z chłopami, którzy warzą sól, mogłem stwierdzić, że chłopi ci, zwłaszcza bezrolni, nie obawiają się zupełnie żadnych represyj w postaci kar więziennych, ponieważ zimą czują się w więzieniu lepiej, gdyż mają tam w każdym wypadku lepszą strawę, niż u siebie w domu. 
Uważam, że celowe byłoby wydawanie dla najbiedniejszej ludności w tych Okolicach w okresie zimowym zboża z warunkiem, że równowartość każdy musiałby odpracować przy robotach leśnych i drogowych. 
Po drugie uważałbym za celowe zniżenie ceny soli monopolowej na całej t. z. Huculszczyźnie, ponieważ cena soli w stosunku do możności płatniczej chłopa jest za wysoka, a Hucuł w tych stronach potrzebuje soli wiele. Możnaby zatem monopolową sól odpowiednio a nieszkodliwie zabarwiać i taką sól tanio sprzedawać ludności wiejskiej tych okolic. 
Następną a bardzo ważną sprawą byłoby t. z. topkowanie soli, a to celem rozróżnienia jej od soli niemonopolowej. Już skarb austriacki organizując monopol solny, a nie chcąc mieć nielegalnej konkurencji wypuszczał w obieg sól monopolową tylko w topkach zaopatrzonych znakiem ochronnym, za którego podrabianie czekała winnych bardzo surowa kara. W obrocie handlowym natomiast pod b. surową karą nie wolno było sprzedawać soli luźnej, gdyż wówczas nie można legalnej soli odróżnić od nielegalnej. 
Organa kontroli skarbowej austriackiej miały pracę ułatwioną, ponieważ wszelką sól nietopkowaną konfiskowałyby jako nielegalną. Wprawdzie topkowanie soli wymaga pewnych kosztów, jednak możnaby tego rodzaju sól w topkach zastosować w obiegu tylko na Pokuciu, t. j. na terenie powiatów: kołomyjskiego, kosowskiego, śniatyńskiego, horodeńskiego i nadwórniańskiego. 
Twierdzę, że topkowanie soli automatycznie w 60% zmniejszyłoby tajne warzelnictwo nawet bez uciekania się do zniżki ceny. 
Gdyby natomiast powyższych wniosków nie można było urzeczywistnić, to konieczną rzeczą byłoby odpowiednie zabezpieczenie studzien solnych i źródeł dzikich. 
Studnie solne należą do skarbu państwa, a obowiązek strzeżenia tych studni ciąży na samorządzie gminnym. Wójtowie i sołtysi, nie zainteresowani finansowo tą sprawą, wykazują zupełną obojętność.
 Wszelkie próby zamknięcia tych studzien na klucze i zamki okazały się bezcelowe. Formalnie każdą studnię ochrania stróż gminny, bardzo licho płatny lub też w ogóle niepłatny, który nie stara się nawet widzieć, jak chłopi otwierają studnie i czerpią solankę. O tym, aby stróż taki mógł się sprzeciwiać, nie ma nawet mowy, ponieważ pochodzi z tej samej wsi, więc w kilka dni już by go sprzątnięto, a w najlepszym wypadku odesłano do szpitala. Nie wszystkie jednak studnie ludność rozbija; w niektórych miejscowościach studni nigdy nie ruszano. 
Najczęściej, a prawie że stale, rozbijają studnię w Kniaźdworze. Dlatego też studnię tę należy zabezpieczyć posterunkami Kontroli Skarbowej lub straży umyślnej, należycie umundurowanymi i uzbrojonymi. Wtedy ludność gromady Kniaźdwora Górnego automatycznie zaprze¬ stanie warzyć soli, ponieważ nie będzie miała dostępu do źródła, które stanowi studnia, a źródła dzikie w tej okolicy są nieliczne i b. słabe. Skarb państwa w tej gromadzie traci dziennie najmniej 100 złotych, gdy natomiast utrzymanie dwóch strażników kosztowałoby najwyżej 15 złotych dziennie. 
W innych miejscowościach, jak w Młodiatynie, Utoropach, Tekuczy, Akreszorach i t. p., gdzie istnieją b. silne i liczne dzikie źródła solne, możnaby utworzyć umyślne posterunki Kontroli Skarbowej odpowiednio umundurowane i uzbrojone, które ciągle patrolując teren zdołałyby w 60% pohamować nielegalne warzenie soli i przysporzyły tym samym skarbowi państwa dochodów na dziesiątki tysięcy.
Zdaniem moim na terenie powyżej wymienionych gromad 8 funkcjonariuszów Kontroli Skarbowej czynność tę wykonałoby jak należy przy tym na należytym poziomie stanęłaby powaga skarbu państwa, którą obecnie samowola chłopska podrywa. 
Prócz tego rodzaju zabezpieczenia zmniejszyłaby sią zarazem znacznie liczba kradzieży drzewa z lasów państwowych, ponieważ warzenie soli, jakem to wyżej wspomniał, opłaca się tylko wówczas, gdy solankę gotuje się drzewem bezpłatnym, t. j. kradzionym. Uważam, że przez należyte zabezpieczenie studzien i źródeł solnych liczba kradzieży leśnych zmniejszyłaby się o 40%, tak że ludność kradłaby tylko drzewo na swe potrzeby gospodarskie. 
Jak znaczne muszą być straty skarbu państwa w lasach państwowych, świadczy statystyka za rok 1936. W ciągu tego roku na terenie 6 posterunków, które znajdują się na obszarach objętych przestępstwami solnymi, wykryto 560 kradzieży leśnych. Faktycznie kradzieży leśnych jest kilkanaście razy więcej, jednak na tak olbrzymich przestrzeniach leśnych trudno kradzieże te zarejestrować.
źródło: https://www.flickr.com/photos/dobromyl_city/6319213892
Uważam, że gdyby nadleśnictwa państwowe zniżyły dla ludności wiejskiej cenę drzewa opałowego gorszego gatunku, a bardzo biednym chłopom wydawały drzewo za niską opłatą, to by się wówczas kradzieże leśne znacznie zmniejszyły. Dziś drzewo opałowe z lasów państwowych jest dla chłopa za drogie. 
Dla policji tak załatwione sprawy byłyby znacznym odciążeniem. Wówczas policja mogłaby tylko sporadycznie współdziałać z organami Kontroli Skarbowej, które na zagrożonych odcinkach mogą się zjawiać tylko od czasu do czasu. Policjant w terenach objętych tajnym warzelnictwem na każdym kroku spotyka się z tymi przestępstwami, które zwalczać z obowiązku musi, jednak świadom jest, że praca jego odnosi skutek tylko doraźny, ponieważ po jego odejściu ten sam chłop może sobie sól warzyć jeszcze swobodniej. 
Nieraz od osób które nie znają stanu sprawy i terenu, słyszy sią zdania, że policja niepotrzebnie sią tymi sprawami zajmuje, ponieważ są powołane ku temu umyślne organy. Dotychczasowa akcja policyjna ogranicza tylko tajne warzelnictwo soli, które zresztą kwitnie dalej oraz ogranicza kradzieże leśne. Jednak gdyby policja obojętnie przechodziła obok chłopów warzących sól, to wówczas w bardzo krótkim czasie całe wsie by się zabrały do gotowania soli, a siły policyjne byłyby za słabe, aby z powrotem te przestępstwa ukrócić i odpowiednio psychikę ludności nastawić, tak jak trudno było przekonać ludność górską, że kradzieże leśne są przestępstwem. 
Podałem powyżej wnioski, które zmierzają do skutecznej naprawy obecnego stanu rzeczy. Rozumie się, że musieliby się nimi zająć bliżej i odpowiednio dostosować do wymogów skarbowych fachowcy z Ministerstwa Skarbu czy też terytorialnie właściwej izby skarbowej.

12 komentarzy:

Beskidnick pisze...

Bardzo ciekawe! Szacunek wzbudza madrość władz austriackich (zauważmy że wyłudzenie własności leśnej zostało przeprowadzone w przemyślny sposób, nie pochwalam ale znacznie to uczciwsze niż brutalne wywłaszczenie bez odszkodowania).

Pomysły Policjanta to głównie stręczenie usług własnej formacji (zapewne skuteczniejszych niż usługi rekrutowanych z miejscowego chłopstwa strażników) oraz kilka propozycji co to boję się by kiedyś jakiś rząd na nie nie wpadł, lub nie przeczytał (choć patologię barwienia olejów napędowych przecież znamy - a to przecież analogia).

Wysoko ocenić trzeba świadomość że proceder przestępczy bierze się z biedy i ustaje gdy warunki się zmieniają.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Gdyby rząd austriacki potraktował zasób kameralny (czyli skarb państwa) jako pewną rezerwę zachowywaną dla dobra obywateli, to możnaby nawet wybaczyć te machlojki. Tyle, że Austriacy w połowie XIX wieku zaczęli wyprzedawać lasy kameralne po niskich cenach. W 1871 roku pisano Skonstatowano już w Radzie państwa i kilkakrotnie poruszono, że jedną z najważniejszych przyczyn tak zgubnie działających na nasz klimat jest niesłychana dewastacya lasów naszych na początku stulecia, która, faworyzowana przez nasz własny Rząd, przez pozbywanie się po bajecznie niskich cenach dóbr kameralnych, ściągnęła na nasze śliczne odwieczne bory, nieprzejrzane chmary stokroć niebezpieczniejszych od prawdziwych owadów „dwunożnych korników”, którzy stosunkowo w bardzo krótkim czasie te święte miejsca przybytku wielkich historycznych pamiątek w cmentarze pełne chwastów i wylęgowisk dla owadów, szkodliwych dla podrastającego drzewostanu zmienili.

Anonimowy pisze...

"Skonstatowano już w Radzie państwa i kilkakrotnie poruszono, że jedną z najważniejszych przyczyn tak zgubnie działających na nasz klimat jest niesłychana dewastacya lasów naszych na początku stulecia, która, faworyzowana przez nasz własny Rząd, przez pozbywanie się po bajecznie niskich cenach dóbr kameralnych, ściągnęła na nasze śliczne odwieczne bory, nieprzejrzane chmary stokroć niebezpieczniejszych od prawdziwych owadów „dwunożnych korników”, którzy stosunkowo w bardzo krótkim czasie te święte miejsca przybytku wielkich historycznych pamiątek w cmentarze pełne chwastów i wylęgowisk dla owadów, szkodliwych dla podrastającego drzewostanu zmienili."

Nie tylko skarb austriacki wyprzedawał lasy. Robili to także polscy właściciele ziemscy. Problem przybrał tak poważne rozmiary iż znalazł odzwierciedlenie także....w publicystyce raczkującego ruchu chłopskiego.
Tytułem dygresji, Pan wie, jaka nacja była ogromnie nadreprezentowana wśród owej "chmary dwunożnych korników"???


Artur Ziaja

Stanisław Kucharzyk pisze...

Cóż odkrywczy nie będę. Badając pewna lokalną sprawę sadową dotycząca majątku leśnego spotkałem się z takim zapisem z 1894 roku "rzeczywistą wartość owych 219 morgów lasu gminnego, dowiódł przebieg 3-krotnych w Baligrodzie odbytych licytacyj, na których z pomiędzy kilkuset żydowskich spekulantów, miasteczka Baligród i Lutowiska zamieszkujących, zawsze łakomych na każdy geszeft, najmniejszy zysk przynieść mogący, nie znalazł się ani jeden, któryby choć setną część owych 87 złr. 60 cnt za 219 m. lasu gminnego był ofiarował"

Anonimowy pisze...

....z pomiędzy kilkuset żydowskich spekulantów, miasteczka Baligród i Lutowiska zamieszkujących, zawsze łakomych na każdy geszeft....

Kolekcjonuje Pan przepiękne perełeczki. Na marginesie - zapodany przez Pana artykuł policjanta z 1937 roku - to także rzadka perełka - odmiennego jednakże sortu. Z zainteresowaniem wielkim przeczytałem.


Pozdrawiam,

AZ

Beskidnick pisze...

Panowie Simona Kossak w swej przepięknej książce o Puszczy Białowieskiej podaje analogiczne przykłady.

Anonimowy pisze...

Proszę zacytować fragment - jeżeli ni jest to problem.

Artur Ziaja

Beskidnick pisze...

Oj trzeba by sporo ksiązki zacytowac, ale postaram się znależć adekwatne a cytowalne (z racji na wielkość) fragmenty.

Beskidnick pisze...

Wybaczcie Panowie opóźnienie, ale musiałem za książka iść do czytelni i dopiero na miejscu szukać interesujących fragmentów, z pewnością nie są to wszystkie (bo z lektury pamiętam że było ich więcej) ale te które udało mi się naprędce odszukać:
"Aby przełamać uciążliwy monopol miejscowych Żydów w handlu drewnem, w 1845 roku rząd rosyjski zaprosił do współpracy angielską firmę Mallana, która rozpoczęła wyręb i wywóz sosen różnych sortymentów. To wywołało oczywiście zdecydowana kontrakcję miejscowych spółek. w 1847 roku miejsce Mallany zajęła inna angielska firma Tomson, Bonar i spółka. Również i ona w skutek różnych machinacji Zabłudowskich poniosła ogromne straty; na polu bitwy pozostali dotychczasowi potentaci. Icek Zabłudowski, mający wyjątkowe wsparcie gubernatora grodzieńskiego von der Hovena, uzyskał od rządu honorowe obywatelstwo rosyjskie, nabył na skraju Puszczy majątek Popielewo i osadził w okolicy liczne rodziny żydowskie". (strona 224 i 225)

Tym razem autorka cytuje za współczesną prasą: "" wiosną tego roku przysłano tu gromady geometrów, rachmistrzów, leśników i obecnie wszystkie olbrzymie dęby, jodły, sosny starannie się wymierza, znaczy a na jesieni rozpocznie się wyrąb. Trzebienie Puszczy nikomu nie jest potrzebne - prócz osób sprzedających las i kupujących go Żydów ze Szkłowa i Berdyczowa, którzy rządzą i swobodnie kręcą się po lesie w tych miejscach nawet, które jako drogi myśliwskie są zamknięte nawet dla badaczy naukowych"".
Jak pisałem wyżej - pewnie jeszcze niejeden adekwatny kawałek udało by się w tej książce odnaleźć.
Pozdrawiam Maciej

Anonimowy pisze...

Otóż to, o takie passusy mi chodziło. Bardzo dziękuję za ich przytoczenie.


Pozdrawiam,


Artur Ziaja

Anonimowy pisze...

Wygląda to super. Pozdrawiam.

Anonimowy pisze...

Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.