Przeczytałem niedawno dwie książki autorstwa przedwojennych właścicieli znacznych majątków leśnych i jednocześnie wielkich miłośników lasu – „Gawędy leśne” Adama Kozłowieckiego i „Las. Uwagi o lasach i gospodarstwie leśnym dla leśników i miłośników lasu skreślone w latach 1945/46” Adama hr. Stadnickiego.
Dzisiaj chciałbym zatrzymać się nad tą pierwszą napisaną przez Adama Kozłowieckiego (1874-1949), właściciela majątku leśnego Huta Komorowska w powiecie kolbuszowskim, prawnika z zawodu, ale zakochanego w leśnictwie, aktywnego członka Polskiego Towarzystwa Leśnego. Podobno bardziej troszczył się o swój drzewostan niż o dworskie budynki, tak że syn kardynał Adam Kozłowiecki (1911 -2007) nazwał go „leśnikiem maniakiem”. Był również zapalonym myśliwym i w majątku w Hucie organizował polowania dla swoich znajomych. Pisał liczne artykuły do "Sylwana", które po zebraniu i opatrzeniu przedmową i posłowiem zostały wydane we Lwowie w 1933 roku pt. " Gawędy leśne".
Poszczególne rozdziały-artykuły zawierają wiele obserwacji dotyczących ówczesnej gospodarki leśnej, przy czym niektóre informacje mogą zaskoczyć współczesnego adepta nauk leśnych (np. jako trzy najbardziej śmiercionośne narzędzia dla lasu autor wymienia kosę, grabie i dygi). Oprócz tych szczegółowych artykułów ciekawe świadectwo czasu stanowi przedsłowie i posłowie – ujęta w poetycką formę ocena gospodarowania lasami Puszczy Sandomierskiej w wiekach minionych. Bardzo interesujące w tym kontekście było dla mnie przywołanie konkretnego obiektu, pod którym toczą się puszczańskie dyskusje - barokowej kaplicy myśliwskiej p.w. świętego Huberta w Rzeszowie-Miłocinie. Kaplica ufundowana przez księcia Jerzego Ignacego Lubomirskiego (1683-1753) pochodzi z połowy XVIII wieku. Podobno miała stanowić wotum dziękczynne za uratowanie księcia, ranionego w trakcie polowania. Zbudowana jest na planie krzyża greckiego nakryta ośmioboczną kopułą. Ta niewielka świątynia jest dwupiętrowa, przy czym parzyste wachlarzowate schody wspinają się nad wejściem dolnym do krypt, tworząc rodzaj tarasu nad nimi, a przed wrotami górnymi. Obecnie wnętrze świątyni jest remontowane. Kaplica ta stanowi dla autora swoisty punkt graniczny pomiędzy dwoma królestwami przyrody (Puszcza) i człowieka (Miasto).
Poniżej zamieszczam legendę o Puszczy Sandomierskiej z „Gawęd leśnych” Adama Kozłowieckiego i zachęcam do przeczytania całości klik> :źródło: Wikipedia |
ŚWIADEK MINIONYCH WIEKÓW
Niemal pod samemi murami Rzeszowa, w czystem polu, wznosi się, ocieniona kilku staremi lipami, mała, samotna kapliczka. Stoi w miejscu, gdzie niegdyś biegła granica pomiędzy dwoma światami. Po stronie północnej rozciągało się królestwo Przyrody. Sięgało od stóp lesistych Karpat aż do żyznych brzegów Wisły i Sanu i dalej, hen - po równiny mazowieckie i mokradła Podlasia. Zwało się Puszczą Sandomierską.
Zmiany lesistości Puszczy Sandomierskiej od XIV wieku źródło "Ekologia, środowisko, przyroda" Tomasza Umińskiego |
W krainie tej były nieprzebrane skarby w postaci najcudniejszych i najpotężniejszych tworów natury. Królowały niebosiężne sosny i dęby, grające poszumem konarów, wspaniały hymn na cześć Stwórcy. Obok tych patrjarchów puszczy rozsiała Przyroda, dla upiększenia i urozmaicenia swego państwa, i inne rodzaje drzew. Przetkała las powiewną płaczką brzozą, smętną kochanką bagien olchą - i podstępną jodłą, która umie długi czas znosić poniżenie i ucisk krewniaków, by potem niespodzianie wystrzelić ku niebu, zapanować nad otoczeniem i gęstym cieniem ujarzmić swych dawnych ciemiężycieli. Nie zapomniała także o skromniejszej braci leśnej. Rozsiała więc masy odurzającej wonią czeremchy, wabiącej owocem leszczyny, zbrojnych ostrem igliwiem jałowców i romantycznych kalin. Podesłała to wszystko kobiercem owocodajnych jagód, ukwieconych wrzosów, malowniczych paproci i uprzykrzonych, zgubę otoczeniu wróżących sitów.
Ponadto zapełniła swe królestwo wielorakiem żywem stworzeniem. Płowym i czarnym zwierzem, drapieżnikiem wrogim wszystkiemu co słabsze i rojem ptactwa, które do wtóru z poważnym szumem drzew wesołym śpiewem głosiło jej chwałę, barwiło gałęzie i tępiło drobnych lecz groźnych nieprzyjaciół lasu. Wreszcie rozsypała w przestworzu puszczy miljardy drobniutkich owadów, od pracowitych pszczół do niebezpiecznych korników i mniszek, które na swych słabiutkich skrzydełkach dźwigają ciężar utrzymania równowagi w prawach życia puszczy.
Na ostatek wprowadziła człowieka, aby skarbami, które nagromadziła - włodarzył. I zamieszkał człowiek w puszczy. Użytkując jej skarby, zdobywał wiedzę, a podziwiając piękno, uszlachetniał swego ducha. Ale po drugiej, południowej stronie kapliczki osiadł człowiek inny. Przybył z dalekich stron. Czuł się tu obcym i obcym chciał pozostać, więc w gromadzie się skupił. Nieczuły na piękno przyrody, nie wśród puszczy osiadł, ale w miejscu, gdzie plac pusty znalazł - domostwa pobudował. Miłował tylko złoto. Więc zaczął rozmyślać, jak skarby puszczy zdobyć, by ich wartość na swoją korzyść obrócić. W zaułkach domostw pozakładał warsztaty, a w nich rzeszowskie złoto wyrabiać zaczął, by niem naiwnych mieszkańców puszczy kusić. Tu pod kapliczką św. Huberta spotkał się obcy przybysz z mieszkańcem puszczy i tu sam kuszony jej bogactwem - kusić go zaczął. Kusił nie tylko szczerem, ale i judaszowem, i rzeszowskiem złotem, - kusił wszystkiem czego tamten nie znał. A zatem winem, chytrze z gór sprowadzonem, zamorskiemi bakaljami, wymyślnym ubiorem i kunsztownem narzędziem. Córom puszczy pokazał cenne tkaniny i klejnoty, nieznane korale i bursztyny, barwiczki i pachnidła. Obiecywał spotęgować ich krasę, obiecywał włodarzowi ułatwić życie, - wszystko obiecywał, byle go tylko do skarbów puszczy dopuszczono. Pokusa zwyciężyła włodarza leśnego królestwa. Uległ jej, - nie wiedząc, że zakłada sobie kajdany i że zmienia skarby na złudy. A że skarby wydawały mu się nieprzebrane, więc czerpał z nich bez opamiętania. Aż ich zabrakło. A Przyroda patrząc na to targowisko, na tę orgję wyzysku, na poniewierkę swoich darów, pożałowała swej hojności. Grabiona puszcza zaczęła coraz bardziej maleć i niknąc. Chór szumiących dębów odzywał się coraz słabiej, - zwierz ukazywał się coraz rzadziej. I dziś, zdala na widnokręgu, rysują się ciemne kontury resztek dawnego niezmierzonego królestwa i tylko - kilka lip ocienia starą kapliczkę, niemego świadka jego dawnej świetności. Czy otoczą ją jeszcze kiedyś konary potężnych dębów i dumne sylwetki niebosiężnych sosen? Czy odezwie się jeszcze w tych stronach, jak dawniej, tajemnicza muzyka lasu, w całej pełni swej potęgi? Czy człowiek zrozumie co zmarnował i co utracił? Czy wróci on służyć Przyrodzie, zamiast gonić marną złudę chwilowego zysku?
Puszcza Sandomierska na mapie WIG z okresu międzywojennego. Czerwona kropka oznacza kaplicę św. Huberta w Miłocinie |
WIZJA
Huragan ogarnął świat. Na imię mu - kryzys. Zrodzony z chciwości zysku, płodzi podłą nędzę. Nie pomogły ludzkości wszystkie złudy. Chciwość dojutrków, pchająca do marnowania bezcennych skarbów przyrody, zaopatrzyła w przeklęte złoto nielicznych, a pogrążyła w nędzę miljony. Aż prawo odwieczne i nieubłagane przypomniało ludziom, że nie wolno bezkarnie marnować prawdziwych skarbów za to, co jest tylko ich odbiciem. Za złoto. Zerwał się huragan, zapadają się w gruzy świątynie złota, giną sztuczne fortuny, zbudowane na ruinach, - a ci, co skuszeni widmem zysku zapomnieli że są tylko włodarzami i gotowi byli za majaki nieoględnie frymarczyć powierzonemi skarbami - szamoczą się z nędzą.
Pod kapliczką, która przed wiekami stanęła na granicy dwóch królestw: Złota i Przyrody, ukazała się jakaś postać, duch czy człowiek - i patrzyła jak szalał huragan. Granica królestw już nie istniała, złoto zwyciężyło. Pozostał tylko niemy świadek przeszłości _ samotna kapliczka. Wzrok patrzącego ogarniał puste przestrzenie. Rozciągały się wokoło opuszczone pola, bo za złoto, które zbyt długo rządziło światem, wszystko co te pola dostarczyć mogły, przewieziono ze stron dalekich. Płody pól nie były już potrzebne. Widniał w ich miejscu step i pustynia bezpłodna. W pobliżu bielały mury rojnego niegdyś miasta, a z nich także pustka wiała, bo ci, co za złoto i złudę chwilowego szczęścia czerpali "prawem i lewem" z nieprzebranych bogactw przyrody, powędrowali pasożytować gdzie indziej. Na horyzoncie rysowały się jeszcze kontury resztek puszczy, resztek potężnego niegdyś królestwa, - ale w królestwie tem także cisza i nędza. Nad równinami i porosłemi mchem łąkami, unosiły się melancholijne opary, a na ukazujących się w dali stokach gór ogołoconych z lasów, deszcze spłukiwały zwolna ziemię, zamulając nią potoki i odsłaniając ukryte niegdyś pod warstwą bujnej gleby głazy i piargi. Dookoła patrzącego zgromadziła się garstka ludzi. To dawni włodarze puszczy, dziś - bezrobotni nędzarze. Patrzyli ponuro na pola opuszczone, które sami niegdyś wydarli puszczy, patrzyli na rozsypujące się w gruzy mury miasta, które ich dawniej kusiło mirażem bogactwa i rozkoszy. Patrzyli ponuro w dal, ale nie śmieli spojrzeć ani w oczy innym, ani w głąb własnej duszy, bo nic tam nie mogli dostrzec prócz wyrzutu! Że dla złudy zmarnowali to, co było prawdziwem dobrem i pięknem.
Człowiek czy duch - dumał. Żył od wieków, więc dużo widział. Widział w królestwie puszczy, której był włodarzem - bogactwo. Przetrwał gromy, które w nie biły, nie zostawiając śladu, - przeżył huragany i klęski. Widział, jak w puszczy przewalały się pogańskie hordy Masława, widział najazdy tatarskie i potop szwedzki. Pamiętał jak król najeźdźca, napierany przez partyzantów, między którymi był i rzeszowiak Imć Pan Strzałkowski - szukał w puszczy schronienia, a potem uciekając przed pobożnym Michałkiem i mocnym Rochem Kowalskim, zostawił po sobie pamiątkę w postaci drogi królewskiej, do dziś istniejącej. Potem oglądał tłumy jeńców wojennych, które Najdostojniejsza Rzeczpospolita osadzała po majdanach w puszczy. Pamiętał także radosne upojenie, gdy zawadziły o nią z pieśnią legjonów na ustach zwycięskie pułki Księcia Józefa, potem znowu rodzące się pod jej osłoną i ruszające w beznadziejny bój, partje ostatnich powstańców i wreszcie okropności wielkiej wojny, w której nienawiść i żądza zniszczenia przeszła wszystko, co dotychczas ludzie przeżyli. Ale to było niczem w porównaniu ze spustoszeniem, jakie sprawiała od wieków chciwość doraźnego zysku i chęć używania. Duch czy człowiek puszczy spojrzał z nienawiścią na tłum otaczających go nędzarzy i z głębi zbolałej duszy rzucił słowo: Zdrajcy! Zamiast służyć Dostojnej Pani i włodarzami być chcieliście być Jej panami i zdradziliście Ją! Zmarnowaliście skarby, które były Jej. Za to zginiecie, za to ten huragan największy, zmiatający tych co się dławią majakiem, zmiecie i was - a Wielka Władczyni życia odbuduje swoje królestwo, ale już innym włodarstwo go powierzy, bo wyście go niegodni.
Ponura cisza zapanowała w gromadzie. Aż nagle przerwał ją jakiś energiczny głos, który siłą swego wybuchu, jak promień słońca wśród kłębowiska chmur w czasie burzy, rozjaśnił oczy i myśli nędzarzy. Zjawił się jakiś nikomu nieznany, pełen życia młodzieniec - i rzucił gromkie słowa: Nie rozpaczaj, staruszku, nie odbieraj nadziei tym ludziom. Naprawimy błędy. - Ktoś ty? Czego tu szukasz? - oburzył się duch. - Nie poznajesz mnie, staruszku? - odparł młodzieniec - Twój syn rodzony, leśnik polski, taki sam jak ty włodarz puszczy i jej skarbów, tylko bogatszy od ciebie o twoje doświadczenie i o wiedzę. Nie rzucaj kamieniem potępienia na tych nędzarzy, bo choć są między nimi winni i ty zupełnie bez winy nie jesteś. Ukochałeś puszczę, ale i ty, jak ci inni, nie rozumiałeś jej. Łudziłeś się, że jej skarby są nieprzebrane, i nie myślałeś o tem, że puszcza to nie tylko drzewa, ale wszystko, co ona w swem łonie kryje. Dlatego pozbawiłeś ją bezpowrotnie wielu skarbów. Wytępiłeś doszczętnie tury i żubry, podniszczyłeś bobry, łosie, niedźwiedzie i rysie, oraz dużo cennych drzew, jak jawory, jesiony, modrzewie i cisy, których dziś trudno znaleźć w lasach polskich. Potem złą pielęgnacją naraziłeś ją na liczne niebezpieczeństwa i klęski. Nie ma jednak w tem twojej winy. Nieomylny jest tylko Bóg, a ludzka rzecz błądzić. Nie ma winy, gdzie niema złej woli, a tylko omyłka. Wy zaś wszyscy, tak jak i ty, staruszku, macie jedną zasługę, która błędy naprawi. Twemu synowi, leśnikowi polskiemu daliście nową moc. Wiedzę. Uzbrojony w nią duch twój, który we mnie żyje, z ufnością patrzy w przyszłość. Obejmie włodarstwo puszczy silną i doświadczoną ręką, będzie strzegł powierzonych mu skarbów z umiłowaniem i poświęceniem, będzie je bronił przeciwko ludziom złej woli i doczeka czasów gdy jego wysiłki opromieni triumf a dzisiejsze zmarnowane królestwo Przyrody wróci do dawnej potęgi.
Kapliczka św. Huberta pod Rzeszowem czeka na powrót granic puszczy.
Puszcza Sandomierska na współczesnej ortofotomapie. Jak widać nie ma szans na powrót Puszczy pod Miłocin wchłonięty dziś przez Rzeszów |
Na koniec można jeszcze zapytać czy ten znaczny chociaż pofragmentowany obszar leśny w widłach Wisły i Sanu można jeszcze nazywać puszczą? W sensie ciągłości nazwy historycznej z pewnością tak, trzeba jednak zauważyć że "puszcza" jest pojęciem wieloznacznym. Puszczami nazywane są dziś rozległe kompleksy leśne o różnym charakterze i stopniu zachowania (np. Puszcza Sandomierska, Niepołomicka, Kampinoska, Białowieska, Karpacka i kilkanaście innych klik>). Co ciekawe pierwotnie epitet "puszcza" oznaczał teren pusty, bezludny i co najistotniejsze niekoniecznie pokryty lasem. W XVI-wiecznym tłumaczeniu Biblii ks. Jakuba Wujka termin "puszcza" oznacza po prostu pustynię, ale nie sensie obszaru pokrytego piaskiem, lecz pustkowia, np: A gdy mówił Aaron do wszystkiego zgromadzenia synów Izraelowych, pojrzeli ku puszczy, a oto chwała Pańska ukazała się w obłoku (Exodus 16, 10). Dla Adama Kozłowieckiego puszcza to duży obszar leśny ukształtowany siłami przyrody. Autor "Gawęd leśnych" podkreśla też "równowagę w prawach życia puszczy" czyli wierzy, że cechą puszczy - pierwotnego ekosystemu leśnego jest homeostaza (patrz las klimaksowy klik>). Przekonanie o puszczańskiej równowadze było w jego czasach powszechne i chociaż z rzeczywistością niewiele ma wspólnego, funkcjonuje do tej pory nawet w podręcznikach ekologii i różnego rodzaju encyklopediach i słownikach.
5 komentarzy:
Cóż zawsze można wyobrazić sobie śródmiejskie zadrzewienia jako swoisty powrót puszczy, tym bardziej że wiele gatunków zwierząt nauczyło się żyć w mieście i świetnie im to idzie. I wtedy przyjdzie nam uznać że barwna wizja Adama Kozłowieckiego w jakimś sensie się urzeczywistni.
A słowo "dojutrki" powinno wejść na stałe do kanonu polszczyzny.
Prorok czy co? ;-) Następny post będzie akurat pod Twoją wypowiedź "Park pod Dębami - puszcza czy paryja?"
Suuuuuuuper!
Dla zainteresowanych kaplicą zdjęcia archiwalne
http://www.lem.fm/archiwa/obiekt.php?c1=2&c2=10&id=439
Dziękuję - bardzo cenne uzupełnienie
Prześlij komentarz