Strony

niedziela, 19 sierpnia 2012

Zielna w Skalniku

Matka Boża Skalnicka - źródło: http://www.parafiaskalnik.pl/
Święto Matki Bożej Zielnej czyli Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, to na Pogórzu Karpackim jeden z ważniejszych dni świątecznych. Związane zwykle było z dziękczynieniem za zebrane plony, stąd też do kościołów przynoszono nie tylko bukiety kwiatów, ziół i kłosów, ale dożynkowe wieńce o często wymyślnych kształtach zwane również "zielami". Niekiedy były to prawdziwe arcydzieła sztuki jakbyśmy to dziś powiedzieli "florystycznej", a może trafniej by to było nazwać rzeźbieniem w zbożu? W mojej macierzystej pogórskiej parafii ćwierć wieku temu, takich  "ziel" bywało nawet dwa tuziny. Każde w obstawie pięciu par, zwykle w ludowych strojach.  Przywiezione z bliższych i dalszych zakątków, z paradą na drabiniastych wozach, zaprzężonych w parę, a niekiedy czwórkę gniadych lub karych koni.


Dobrze pamiętam ceremonię związaną z przygotowaniami do tego szczególnego święta, bo też kilkakrotnie brałem w nich jak najbardziej czynny udział. Przygotowania zaczynano już kilka tygodni wcześniej organizując drużynę do ziela. Ekipy bywały różne, najczęściej młodzieżowe lub dziecięce, ale zawsze kilka było poważnych, prawdziwie gospodarskich. Koniecznych było pięć par, gdyż ziele wprowadzali do kościoła gospodarz z gospodynią, postępujący przed wieńcem. Nieśli go  czterej "parobcy", co niekiedy nie było przesadą, gdyż waga niektórych potężnych ziel sięgała z pewnością tzw.metra (100 kg). Dziewczęta towarzyszące chłopcom, trzymały zwykle barwne szarfy upięte na szczycie wieńca.
Wygląd zbożowych rzeźb był rozmaity, zależny od fantazji przygotowującej drużyny i dostępności tzw. śrag czyli rusztowania, na którym upinano całą konstrukcję. Przeważały motywy maryjne i eucharystyczne, a więc monstrancje, kielichy, litery "M", serca, kapliczki. Pojawiały się także figury patriotyczne: orły z godła państwowego, kontury Polski, a nawet 3 trzy krzyże gdańskie w okresie solidarnościowego zrywu. Nie brakowało również motywów gospodarskich, wiejskich takich jak: mendle, snopy, chaty. 
Praca przy przygotowaniu wieńca trwała wiele dni gdyż po pierwsze trzeba było pozyskać znaczną ilość doborowych kłosów zbóż, do zabudowy konstrukcji. Pęczki pszenicy, żyta, jęczmienia, owsa a później także pszenżyta, rozmieszczone w  odpowiednich miejscach rusztowania, tworzyły oryginalną kompozycję. Praca przy zielu była okazją do towarzyskich, wesołych spotkań. Kwiaty to oczywiście ostateczny akcent, który ozdabiał wieniec w wieczór przed Zielną, albo rankiem w samo święto. Nie znano wówczas florystycznych pianek, które nasączone wodą, zapewniają długotrwałą żywotność ciętym roślinom. Sporym problemem pozostawało zdobycie ludowych lub przynajmniej jednolitych, godnych strojów dla wszystkich uczestników drużyny. Jeśli nie udało się pożyczyć od regionalnego zespołu, trzeba było liczyć na pomysłowość jak zawsze niezastąpionych mam. Kolejną kwestią do załatwienia był woźnica, wóz i zaprzęg podobnie umaszczonych koni. Wraz z postępem mechanizacji wsi sprawa robiła się na tyle trudna, że dość wcześnie w zielnych zaprzęgach pojawiały się konie mechaniczne. Wóz musiał być odpowiednio przybrany gałęziami jarzębiny z owocami lub dębu z żołędziami. Uprząż i konie wypucowane, a woźnica schludnie ubrany, trzeźwy i koniecznie z paradnym batem. Do kościoła wiozło się ziela ostrożnie i z najwyższą ostrożnością, co niekiedy nie było łatwe. Pamiętam potężny kielich o wysokości z pewnością ponad 3 metrów,  którego transport w całości wiejskimi dróżkami, wśród drzew, do łatwych z pewnością nie należał. Po przyjeździe do kościoła wieńce z asystą ustawiały się jeden za drugim wzdłuż głównej nawy i tak trwały do końca Mszy Świętej. Po poświęceniu wracały paradnie do domu gospodarzy. Tylko jedno lub 2 najładniejsze ziela pozostawały w kościele. Ponieważ święty obrządek został już dokonany, teraz można było sobie pozwolić na trochę luzu i szaleństwa. Tak więc na porządku dziennym były wyścigi powracających z kościoła ziel, odbywające się w akompaniamencie gromkiego strzelania z batów oraz wzajemne obrzucanie się owocami jarzębiny przez młodzieżowe asysty. Amunicji dostarczały gałęzie zdobiące burty wozów. Po przyjeździe do domostwa gospodarzy ziele ustawiano na honorowym miejscu, zaś uczestnicy dróżyny byli ugaszczani podwieczorkiem, a niekiedy również kolacją. Często gościnie towarzyszyły także tańce, ale to już zależało od gościnności i zasobności gospodarzy. Cóż pozostaje tylko dodać za wieszczem "i ja tam byłem" ale miodu i wina nie piłem, jako zupełnie nieletni. 
Dawno już nie święciłem Zielnej w mojej rodzinnej parafii, z tego jednak co słyszałem tradycje są nadal kultywowane. Miałem nawet ochotę się tam wybrać, ale  w samo święto nawiercony przez dentystkę ząb, tak dał mi popalić, że świętowałem w łóżku, ledwo "zaliczając" mszę. 
Na drugi dzień za to miałem okazję odwiedzić miejsce szczególne, do którego od dawna wzywał mnie, piewca dorzecza Wisłoki i Wisłoka, Franciszek Kotula. Jego opowieści o dawnym modrzewiowym kościółku otoczonym wieńcem tysiącletnich dębów, o wczesnośredniowiecznej metodiańskiej świątyni, być może pierwszym chrześcijańskim kościele na ziemiach polskich, legendy o jeszcze starszym pogańskim chramie, zwabiły mnie na to miejsce. Faktyczny cypel skalny zawieszony nad Wisłoką z kościołem p.w. Św. Klemensa Papieża w Skalniku robi wrażenie. 
Mimo, że kościół już nie romański, modrzewiowy, a neogotycki kamienny. 

Mimo, że najstarsze tysiącletnie dęby, nie dotrwały dwudziestego pierwszego stulecia. 

Mimo, że w skarpach kościelnych już nie ma fotografowanych przez Kotulę piwniczek ("grub") na ziemniaki.

To w kościele nadal króluje smutna, niezwykła Matka Boża Skalnicka Królowa Gór i ...Pogórza. Zaś przed ołtarzem zastałem dwa wieńce świadczące, że tradycja w narodzie nie umarła.



6 komentarzy:

Maria z Pogórza Przemyskiego pisze...

Pamiętam takie wieńce, patrzyłam na nie zachwyconym wzrokiem dziecka, wszystkie zboża, mnóstwo kwiatów, owoców, i zapach piołunu, odurzający; mama wysyłała ojca w pole, żeby nazbierał kłosów, czasami już na ściernisku, jabłko na patyku, długie mieczyki; jeszcze nie zrobiłam swojego ziela, pewnie już czas; piękne wspomnienia, obrzędy, dzięki; pozdrawiam serdecznie.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Tak o co najdroższe to niewątpliwie słodkie wspomnienia. Tak jakoś się nostalgicznie się zrobiło. To przez te wrzosy w Twoim poście zapewne ;-)

Go i Rado Barłowscy pisze...

Fantastyczny, arcyciekawy wpis. Dzięki.

Myśmy też nawiedzili niedawno Pogórzańską Panią. Na Łazach Kosztowskich.

Pozdrawiamy serdecznie.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Wy to umiecie zachęcić do pisania bloga;-) Dzięki i niech Was Zielna pogodą darzy

Joanna Wilgucka-Drymajło pisze...

Piękny obraz w tym Kościele. Nie wiedziałam nawet, że święcenie ziela ma tak rozbudowaną tradycję:)Pozdrawiam.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Obraz jak dla mnie niesamowity, wyjątkowy. Madonna z Jezusem na ręku ma zwykle lekki uśmiech, a tu taki smutek.