Strony

wtorek, 15 listopada 2011

Opowieść dziadka Józefa o odzyskaniu niepodległości i o wojnie z bolszewikami

Dziadek Józef Środoń (1900-1982), uczestnik pierwszej wojny światowej i wojny polsko- bolszewickiej. W okresie międzywojennym działacz PSL na Rzeszowszczyźnie. Człowiek pełen humoru i fantazji. Nigdy nie mógł się pogodzić z komunistycznym zniewoleniem Polski. Do opowieści rodzinnych należy między innymi ta o rozpędzeniu przez dziadka wspólnego posiedzenia ZSL i PZPR w gminie. O iście salomonowym rozstrzygnięciu sprawy podziału wśród sześciu potomków, królika przyrządzonego przez babcię nie wspomnę...
Tutaj zamieszczam opowieść dziadka Józefa o odzyskaniu niepodległości i o wojnie z bolszewikami. Opowieść z grudnia 1977 roku nagrana przez mojego brata na kasetowym magnetofonie firmy Grundig. Nagranie przerobiłem na postać cyfrową. Niestety mimo wyczyszczenia szumów jakość nie jest najlepsza. Poniżej zapis tekstowy nagrania. Nie wszystkie fragmenty udało mi się rozpoznać. Poprzez zapis fonetyczny starałem się zachować charakter używanej przez dziadka gwary wschodniego Podkarpacia. Swoje komentarze umieściłem w nawiasie kursywą.
Przyszełem na Święta do wnuczków, dali jeszcze bede opowiadoł. Opowiem wnuczkom jak była, jak Polska powstała, której nie było Polski już. Bo jo się nie urodziłem w Polsce. Urodziłem się w Austrii.
Polska była pod zaborem, ile to lot? Zdaje sie że sześćdziesiąt.
Sto sześćdziesiąt (głos brata. W istocie Galicja była pod zaborem austriackim w latach 1772-1918, czyli 146 lat)
Sto sześćdziesiąt, tak, sto sześćdziesiąt lot była Polska pod zaborem.
Jo sie urodziłem w tysiąc dziewięćsetnym roku, no to jeszcze byłem pod zaborem do osiemnastego roku. W osiemnastym roku powstała Polska, osiemnastego września, tak to pamiętom (skąd ta data, którą dziadek tak pamięta, nie wiem).
Bo jo już byłem zabrano do wojska i pokosztowołem ty wojny austriackiej, jeszcze, aż, w tym... jak sie to nazywo... we Włoszech. Ale niedługo tam już byłem, bo to wojna była na ukończeniu, w osiemnastym roku, jesienią, na ukończeniu.
No i powstała Polska. Cieszyliśmy się tą Polską, bardzo. No i jo przyszełem do domu, moi bracia przyjechali.
Ale bracio byli już, moich dwoch braci było na tyj wojnie. To była wojna od czternastego roku do osiemnastego, cztyry lata trwała. I tam chycili tako chorobe, we Włoszech, malarii. (czyżby brali udział w walkach na bagnach nad rzeką Piawą?)
Tam było dużo takich komarów. Jak ty komora ujadła człowieka, tam. To zachorowoł na tako chorobe malarii. Bo oni już mieli specjalnie, jakieś chinine, taki liczniczo i tym sie liczyli. To jak się wyliczuł. Ale czasem ta choroba się odnowiła. I przyjechali do Polski tutej, już. I tutej. Nie wyliczyli się z tyj choroby. Tak, że ta choroba się odnowiła, tam się nie wyliczyli, do szpitola. Ta choroba sie im, tego, odnowiła i obydwa bracia umarli zawczasu. Młodzi jeszcze umarli.
A jo, nic mi nie było, zdrowy byłem, to zaroz dostołem powołanie do, do wojska. W dziewiętnastym roku, dlatego że jak powstała Polska w osiemnastym roku, to już w dziewiętnastym roku uderzyli bolszewicy na Polskę. Była rewolucji w Rosji i uderzyli w białogwardzistów, a białogwardziści se nie mogli dać rady i zwyciężyli ich bolszewicy. I białogwardziści uciekali do Polski, a oni sie garneli bez wypowiedzenia wojny Polsce, bez niczego, tylko sie garneli, do Polski. I już byli pod Warszawą i pode Lwowem.
Jo jako młody chłopok, poszełem do tego wojska, i zaroz mie dali na front. Na front mnie dali, to jo był przy kawalerii, byłem w pułku kwalerii.
No, jednego czasu tak my walczyli ode Lwowa, wzdłuż tam jak... jaż pod Kijów na ostatku.
Jednego czasu nos otoczyli bolszewicy. Nie było wyjścio. Nasz dowódca, rotmistrz, on był taki tęgi chłop z czerwonym... mioł taki nos, krzywy, orli. Posłoł patrole we wszystkie strony. Patrole przyjechały. Zewsząd jesteśmy otoczeni. A przeważnie bolszewicy to nie zabirali do niewoli. Tylko albo niszczyli albo od razu strzylali. Tak, tak, tak że oni to nic z tego nie wiedzieli, żeby to brać do niewoli (w sensie, że jakoby nie byli świadomi, że jest taki wojenny obyczaj). Tylko niszczyli ludzi. Tak wtynczos tyn rotmistrz mówił tak: chłopoki jeteśmy otoczeni naobkoło zewsząd, albo śmierć, albo sie przedostać, na biało broń, jechać i wyciąć luke i żeby my sie przedostali na wolność.
Momy teroz na dwa wybirać albo zginąć, albo żyć. Kto mo zginąc to zginie, a reszte bedzie żyć. I mówił tak: już innego wyjścio ni ma, ni momy sie co namyślać, tylko, szable w dłoń, na biało broń tak pójdziemy. I...
Dzień dobry (ktoś wszedł)
W imię Ojca i Syna, kto wierzy w Boga, za mną. Galopem marsz! Pojechoł naprzód a my za niem. A jak my dojeżdżali już do potyczki tak on troszku zostoł rotmistrz, a porucznik sie wybroł naprzód. Jego porucznika obtoczyli trzech bolszewików, ale sie bronił. Szable tylko trzeszczały. I obronił sie. A, a my doskoczyli i tych bolszewików już no cieli my, bo inaczy to... tako... była wojna. No zwyciężyli my, wygineło nos dużo. Z tego szwadronu, nos było cały szwadron, to było 130 ludzi i koni. To zwyciężyli i przejechali my, ale w tyn sposób walczyli my.
No, a jo teroz jezdem już stary i czytom historie jako to piszom, jak oni pisali w Nowinach (komunistyczny dziennik wojewódzki za czasów PRL na Podkarpaciu), o ty historii. Tak pisali, że bolszewicy nie wypowiedzieli Polsce wojny, tylko Piłsudski wypowiedzioł wojne. Tak rzeczywiście było, bo to było na moich oczach. Ale sie wewalili w Polske i byli pod Warszawą już... i pode Lwowem. No to jakże Piłsudski mioł nie wypowiedzieć wojny, jak oni bez wypowiedzenia, oni się walili. A czego w historii tego nie napiszo? No. To sie bardzo dziwie. Ile ludzi wymordowali, ile panie tam takich. Pode Lwowem, to zrobili Pułk Orląt, takich młodych chłopoków, którzy no tak po szesnaście lot. Bo już jako siłe tylko Polska miała, to już wydawali ze siebie. Chłopczynta tacy szli na te wojne. I tam wszystko, ten pułk zginął pode Lwowem. Tam jest cmyntorz zbiorowy. Nie wiem czy ten cmyntorz jeszcze jest do dziś dnia, czy go ni ma? Może tam już nie stoi. Ale tak było. My walczyli w łachach, o głodzie, o chłodzie. Chlib to był z kasztanów i ze żołyndzi, taki gorzki. To nie był chlib, tylko było takie troty, (tutaj głos niewyraźny) po ten chlib. Ale to był roz na tydzień. Było głodno i gady gryzły. No, to człowiek sie poświencoł za tą Polską i dziś nawet tego nie wolno nawet mówić, bo tako wielgo przyjaźń. No. Ale jo to ciągle bede pamiętoł.
I to bede pamietoł jak my pojechali we dwóch na patrol i nos bolszewicy zabrali, w takim lasku. My se jechali jak na odtrobioną, tak jak na wesele. Bo my już do tego byli przyzwyczajeni. Mieli my... Jo miołem brownik przy sobie, miołem szable, miołem tego... karabin. No, ale karabiny były przez plecy założone, brownik za pasem, szabla pod ... jubkom, pod siodłem. I tak my jechali, papirosy my se polili. Przejechali my kawołek takim laskiem a tamok był taki rów, parów i stamtąd pięciu bolszewików wypadło na koniach i: Ruki w góre. No już nie było czasu sie wyswobodzić. Zabrali nos z koni, rozbroili nos. I konie trzymali, wzieli nasze konie do siebie. A nom sie kozali koni chycić i po nos, nohojami, i tak my kłusowali razem z tymi koniami. Tak nos gnali pewnie jakieś trzy kilometry. A późni... i bili nohojami, aż my sczyrnieli całe. Późni mnie wyzuli z butów, my mieli buty, nowe amerykańskie. To Ameryka nom przysłała. Te buty on cisnął swoje, ale nie obuł, bo były małe. I zoboczyli jak już trzy kilometry przejechali, zoboczyli tam była leśniczówka i zoboczyli kury. Oni byli głodni, my byli głodni. I pojechali. Nos uwiązali, my mieli sznury przy siodłach. Uwiązali nos u sośni. Nasze konie u takich porączek, bo tam jakieś kapliczki przy tym lasku takie były, u tych porączek, konie. A oni pojechali, chytali te kury. A my tak stoli. Jo mówie do tego Ryterowskiego, to Ryterowski sie nazywoł, kolega mój. Wisz co, to już pewnie, jo myślołem że nos tu zastrzelo, tymczasem nie, no. Oni nos wezmo do dowództwa i bedo sie nos wypytać, wyciagno z nos, jako tam siła jest, tego, my musimy to godać, a potem no to Pan Bóg Święty wi co on z nami zrobio. Chyba, tylo naszego. No mówie ruszej tam, może tam coś, tutaj popuści te sznury, gdzieś żeby... Bo oni tam daleko byli od nos. Nareszcie patrzymy, oglądomy się, jedzie nasz pluton. Nasz pluton jedzie. No i wołomy z daleka: tutej, tutej. No i przyjechali do nos. Wtedy mówie otwórzcie ogień, bo widzicie tam chytajo kury. No to im zastrzelili dwa konie, a oni uciekli. Ale tych dwóch bolszewików zajeni. No. I to bede pamiętoł póki bede żył. Nigdy bym przyjaźni nie zawarł z Rosjom.

2 komentarze:

Ideas for English Adventure pisze...

wciągająca ta historia, zaczytałam się i chciały by sie czytać dalej, uwielbiam słuchać wspomnien starszych pamiętających dawne czasy.

Unknown pisze...

Pasjonujące.Bez upiększania i patosu który jest zasadniczo wszechobecny.