Skazana na śmierć staje w obronie życia
Doktor Wanda Półtawska stała się popularna podczas procesu beatyfikacyjnego Ojca Świętego Jana Pawła II dzięki publikacji nieznanej szerzej korespondencji w książce "Rekolekcje beskidzkie. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich”. Dzieje tej mistycznej przyjaźni opisywały brukowce i gazety liberalne często w atmosferze skandalu, tak jakby chodziło o kolejne wydarzenie ze świata celebrytów. Kim jest kobieta, o której Karol Wojtyła mówił „siostra”?
Czytelnicy "Źródła" i innych czasopism katolickich, znają ją jako publicystkę zaangażowaną w obronę życia poczętego i kształtowanie postaw prawdziwej miłości i odpowiedzialności. Jest autorką licznych publikacji naukowych oraz popularyzatorskich, napisała m. in."I boję się snów", "Samo życie", "Stare rachunki", "Z prądem i pod prąd". Z wykształcenia jest doktorem medycyny, specjalistką w dziedzinie psychiatrii. Od początku swojej działalności zawodowej pracuje w poradniach młodzieżowych i małżeńskich. Pracę w poradniach rozpoczynała wspólnie z księdzem Karolem Wojtyłą, wtedy duszpasterzem akademickim. Ta współpraca i przyjaźń trwała pół wieku, owocując powołaniem Instytutu Teologii Rodziny przy Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, wykładami w Instytucie Jana Pawła II przy Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie, członkostwem w Papieskiej Radzie ds. Rodziny i Papieskiej Akademii "Pro Vita". Tysiącom osób, które pani doktor uczyła pięknego przeżywania miłości, zapadła w pamięć jako osoba pełna wewnętrznej energii. Mimo swego wieku (u. w 1921 roku) wciąż ma czas i siły, aby poprzez spotkania i wykłady realizować wezwanie Jana Pawła II: "Wszyscy jesteśmy wezwani, aby na miarę swoich możliwości chronić społeczeństwo nie tylko przed tragedią wojny, ale także przed wszelką formą naruszania praw człowieka, zwłaszcza niepodważalnego prawa do życia, które przysługuje osobie od chwili poczęcia."
Jej szacunek dla życia wynika z bardzo szczególnego, najbardziej ekstremalnego doświadczenia, jakiego doznać może człowiek - bezpośredniej bliskości śmierci. Wanda Półtawska w czasie wojny była harcerką Szarych Szeregów, za co w 1941 roku została aresztowana przez gestapo i skazana na śmierć. Wysłano ją do obozu w Ravensbrück, razem ze 130 młodymi dziewczętami (najmłodsza miała 14 lat). Co jakiś czas wykonywano tam kolejny wyrok śmierci co powodowało, że żyły one z nieustanną świadomością "jutro mogę być ja".
Skazane na śmierć kobiety wykorzystywano także jako króliki doświadczalne, prowadząc okrutne eksperymenty pseudomedyczne (wycinanie fragmentów kości, wszczepianie chorób zakaźnych). Taką operację przeszła także 21 letnia Wanda. Jednak bardziej niż ból fizyczny doskwierały chyba tęsknoty uwięzionej i zdeptanej młodości: "Tęsknoty były różne. Miały sto twarzy i tysiąc odcieni. Znałyśmy je wszystkie. Żyły w naszych sercach i gryzły, jedne kąśliwe jak duże czerwone mrówki, inne - jak wielkie wściekłe psy, a jeszcze inne kłuły tysiącem niewidocznych igieł. Były tęsknoty czerwone do miłości, do pocałunków i pieszczot. Złote do szczęścia, domu, do ciepła. Błękitne - do lasów zielonych, wrzosowisk, przestrzeni. Zielone - do książki, teatru, muzyki. Były też małe śmieszne tęsknoty do czarnej kawy, do sukni balowej, do kolorowych szmatek. I były też wielkie srebrne do rąk matczynych i siwych włosów, do ciszy kościoła i do ciszy serca. Ale ta była nowa, czarna - tęsknota do śmierci. Chciałam umrzeć, nie być, zginąć bez śladu. Nie myśleć obłędnie w kółko: Po cóż?! Dlaczego?! I wreszcie: Dlaczego ja? Dlaczego my?"
Pamięć tych lat okazała się tak porażająca, że przez wiele nocy po opuszczeniu obozu Wanda Półtawska bała się zasnąć, aby nie przeżywać wciąż na nowo obozowego koszmaru. Pomogła dopiero specyficzna terapia - spisanie pamiętnika. Pamiętnik nie był przeznaczony do publikacji, przeleżał w szufladzie 15 lat. Został wydany dopiero w 1961 r. pod znamiennym tytułem "I boję się snów".
Pamięć tych lat wydała także inny szczególny owoc - szacunek do życia ludzkiego i poczucie wartości własnego życia jako darowanego czasu. "I ta świadomość, że każde "dziś" jest darowane! Radość życia rośnie, a wobec świadomości śmierci, życie - każda jego chwila - nabiera ceny można jeszcze coś przeżyć, coś zdziałać. Tak jak my w łagrze myślałyśmy, że każdy dzień jest darowany. Że każde życie jest darowane, więc ma być wykorzystane jak najpełniej. Każde dziś, bo jutra może nie być! Taka właśnie świadomość była dla mnie dobrem, jakie dostałam w tym - jakże pełnym zła - okresie pobytu w obozie koncentracyjnym."
Gdy Karol Wojtyła po raz pierwszy usłyszał od męża Wandy Półtawskiej – Andrzeja, że Dusia (tak ją nazywają najbliżsi) była w obozie hitlerowskim wypowiedział znamienne słowa „A to za mnie”. W jakiś sposób był przekonany, że ta kobieta przeżyła tragedię obozu, składając ofiarę za niego. To przeświadczenie powodowało, że przyszły papież odnosił się do Wandy jak do siostry.
Po raz drugi Wanda Półtawska otarła się o śmierć w 1962 r., kiedy to lekarze orzekli, że guz który u niej wykryto jest najprawdopodobniej nowotworem złośliwym. Lecz "choroba ta nie zmierzała ku śmierci, ale ku chwale Bożej". Bp Karol Wojtyła napisał wówczas list do Ojca Pio z prośbą o modlitwę w jej intencji. Po kilku dniach, przed operacją chirurgiczną, niespodziewanie odzyskała zdrowie, ksiądz biskup napisał do Ojca Pio drugi list z podziękowaniem. Jednak Wanada Półtawska nie od razu zdała sobie sprawę z tego, że stał się cud: "Profesor, który mnie skierował do szpitala powiedział, że istnieje może 5% możliwości, że guz nie jest złośliwy, że może to być naciek zapalny - i gdy się niespodziewanie okazało, że operacja nie jest potrzebna uważałam, te to jest właśnie te 5%. W szpitalu w ogóle nie brałam pod uwagę Bożej ingerencji. Fakt, że objawy zniknęły mieścił się w ramach naturalnej możliwości pomyłki diagnostycznej." Zadziwiające jest jak cudownie uzdrowiona zareagowała na dotknięcie nadzwyczajne dotknięcie Bożej Łaski. Jak sama pisze w pierwszych tygodniach nie były to wdzięczność czy radość ale odczucie zniewolenia, buntu. Dopiero później w zrozumiała i zaakceptowała skutki działania sił nadprzyrodzonych.
W 1967 roku pojechała w San Giovanni Rotondo aby spotkać się z Ojcem Pio. "Jego szczególny kontakt z Bogiem zrozumiałam podczas Mszy św. odprawianej przez niego. Ta Msza św. była... głębokim przeżyciem; nigdy nie widziałam kapłana, który w takim skupieniu odprawiałby Mszę św." "A po Mszy świętej Ojciec Pio przechodził koło mnie do zakrystii. Zatrzymał się przez chwilę, wodził oczami po obecnych, a potem skierował się wprost do mnie. Podszedł, uśmiechnął się pogłaskał mnie po głowie i powiedział: "Allora, va bene?" (A więc w porządku?) i popatrzył mi w oczy. To spojrzenie mam w sobie - i tego spojrzenia nie da się opisać. A ja nagle wiedziałam, że On mnie rozpoznał i ze to właśnie On przyczynił się do tych pięciu procent tam, wtedy - na oddziale onkologii !"
Wanda Półtawska z pewnością poznała wartość życia, lecz woła także o zachowanie pamięci tych, którzy zginęli. Zwłaszcza tych, co zginęli, aby ocalić innych. "Gdy zbliżał się front, Niemcy postanowili zlikwidować dowody rzeczowe - króliki doświadczalne medycznych eksperymentów. Wówczas cały międzynarodowy obóz postanowił uratować operowane kobiety. Więźniarki zdecydowały się narazić życie dla zoperowanych Polek. Zdarzały się przypadki, że starsze więźniarki zamieniały się numerami obozowymi z młodymi, operowanymi kobietami, by pójść za nie na śmierć."
Dziś, gdy pamięć o polskich ofiarach hitlerowskich Niemiec staje się niemodna i niewygodna, gdy "Złote żniwa " Tomasz Grossa ustawiają Polaków w rzędzie katów, pamiętajmy w naszych modlitwach o tych kobietach, które zginęły za Polskę.
"Ravensbrück. 1939-1945. Pamięci Polek. Tu więziono 40 000 Polskich Kobiet, dziewcząt i dzieci. 200 rozstrzelano. 74 poddano doświadczalnym operacjom, wiele tysięcy zmarło z wycieńczenia lub zostało zagazowanych. 8000 doczekało oswobodzenia. Jeżeli echo ich głosów zamilknie - zginiemy" (napis na tablicy w obozie w Ravensbrück).
Źródło fotografii: http://fronda.gliwice.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz