Zielone wzgórza pokryły się płaszczem,
Lekkim, złocistym jak muzułmanki czarczaf.
Zerwie go niecierpliwe szarpnięcie żniwiarza,
Żądnego ujrzeć....
ziarno na swej dłoni.
Niebo otwarło błękitny parasol,
I chroni żniwną pogodę przed deszczem
W ten skwar południa, słyszę tylko:
Serca bicie, szum kłosów i grające świerszcze.
Wiersz ten powstał kilkanaście lat temu, kiedy faktycznie ścieżka wśród wzgórz w sierpniu wiodła poprzez dojrzewające łany zbóż. Teraz coraz mniej pól, coraz więcej ugorów, zapustów brzozowych i zalesień. Pewnie, że uprawa na stromych zboczach "gdzie orka wchodziła raczej w dziedzinę gimnastyki aniżeli rolnictwa" nie miała większego sensu. Ale porzucane są także grunty połogie, o dobrych glebach. Cieszymy się, że wzrasta lesistość Polski, ale czy pamiętamy ile pokoleń pracowało nad karczunkiem i zakładaniem osad in cruda radice. Lekko oddajemy lasom spadek praojców. Czyżby na tyle wzrosła intensywność produkcji rolnej, że nie potrzebujemy już takiego areału gruntów jak niegdyś? Bo przecież liczba ludności na razie znacząco nie spadła. A może tylko nadmuchaliśmy żywność i sycimy się sztucznością?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz