Strony

poniedziałek, 18 lipca 2011

L.M. Montgomery

Uległość stereotypom czy wierność zasadom?
Dzisiejszy świat nie znosi pomników ze spiżu. Jeśli już pomnik to z cienkiej, rdzewiejącej blachy i najlepiej wprost na gruncie, bez postumentu. Nie cierpimy posągowych sylwetek ani w bliższym, ani dalszym sąsiedztwie. Lubimy za to odbrązawiać dawnych bohaterów i z lubością śledzimy w tabloidach wybryki „bohaterów” współczesnych. Czy wynika to z tego, że chcemy faktycznie poznać ludzkie oblicze wielkich ludzi, aby stali się nam bliżsi? Czy też chcemy ich ściągnąć z piedestału, aby nie byli wzorcem, do którego warto się wspinać? Czy wygodniej nam na parterze, w tej naszej małej stabilizacji, tak więc wszystko co wystaje musimy przykroić do naszej miary? Co ciekawsze im więcej czasu upływa, tym wydajemy się więcej wiedzieć o dawnych czasach i ludziach. Stąd też wiemy dzisiaj na pewno, że C. S. Lewis miał romans z Jane Moore, Zofia Kossak to zajadła antysemitka, a Wanda Półtawska miała jakieś dwuznaczne relacje z Karolem Wojtyłą… Dostrzegamy światłocień nawet w pełnym blasku Słońca.
Dlatego też nie było dla mnie zaskoczeniem, że 100 lat od pierwszego wydania „Ani z Zielonego Wzgórza” pod koniec września 2008 roku, wnuczka autorki Kate Macdonald Butler ogłosiła, że śmierć L.M. Montgomery w 1942 roku była samobójstwem. Przyczyną jej śmierci miało być rzekomo celowe przedawkowanie środków nasennych lub przeciwbólowych, spowodowane długotrwałą depresją.
Zaczęły się spekulacje i rozważania za i przeciw. Opublikowano nieznaną dotychczas notatkę dotyczącą ostatniego tomu jej osobistych pamiętników: „Ta wersja jest nieukończona i nigdy nie będzie. Jest w okropnym stanie, ponieważ pisałam ją, kiedy nadeszło moje okropne załamanie w 1940 roku. Musi zakończyć się na tym. Jeśli któryś z wydawców zechce opublikować wyjątki, musi zakończyć w tym miejscu. Tom dziesiąty nie może być skopiowany ani opublikowany, dopóki żyję. Niektóre jego fragmenty są tak okropne, że zraniłyby wiele osób. Chwilami tracę zmysły i nawet nie śmiem myśleć, co mogę uczynić w takich momentach. Niech Bóg mi wybaczy i mam nadzieję, że wszyscy inni wybaczą mi, jeżeli nie są w stanie zrozumieć. Moja sytuacja jest zbyt straszna, by ją wytrzymać, i nikt nie zdaje sobie z tego sprawy. Co za koniec życia, w którym od zawsze wymagałam od siebie tego, co najlepsze.”
Rewelacjom rodziny przeciwstawiła się autorka jej najobszerniejszej biografii dr Mary Rubio, która opierając się na analizie licznych dokumentów, w tym zapisów pamiętnikarskich i listów, wykluczyła samobójstwo.
Jak było naprawdę ze śmiercią L.M. Montgomery?- nie wiem. Depresja to straszna choroba, bez dzisiejszych leków - wprost próba ostateczna. Wierzę jednak, że Bóg nie próbuje człowieka ponad siły, a L.M. Montgomery była silna. Konsekwentnie zdobywała wykształcenie, publikowała kolejne książki mimo początkowo negatywnych recenzji. Nie zwykła kapitulować, o czym świadczy chociażby wieloletni proces z amerykańskim wydawnictwem PAGE. Nie bała się też ludzkich języków, gdy po kliku latach zrywała zaręczyny z Edwinem Simpsonem. Siłę czerpała z kontaktu z naturą i Absolutem. Zachwycona urodą rodzinnej Wyspy Księcia Edwarda, kreowała powieściowe światy w charakterystycznym, iście sielankowym stylu. Jej własne życie jednak sielanką nie było. Osierocona przez matkę w wieku dwóch lat, dzieciństwo i młodość spędziła pod opieką dziadków, którzy nie okazywali wnuczce serdecznych uczuć. Po śmierci dziadka, przez 13 lat opiekowała się chorą i starą babką, odsuwając z tego powodu datę ślubu. Przez kilkadziesiąt lat wspierała „w chorobie i zdrowiu” swojego męża pastora Ewana Macdonalda, cierpiącego na szczególne zaburzenia psychiczne. Co za ironia losu! Pastor przekonany, że zostanie potępiony (zgodnie z prezbiteriańską doktryną o predestynacji) i żona, która stara się ukryć chorobę męża przed otoczeniem. Czy była to tylko uległość konwenansom, czy też wierność przysiędze małżeńskiej? Myślę, że były to jej świadome wybory, a nie bierne poddanie się stereotypom. Była wierna rodzinie chociaż życie rodzinne, którego uroki ukazywała w książkach, nie szczędziło tragedii i przykrych niespodzianek: śmierć średniego syna Hugha, moralna degrengolada najstarszego Chestera, postępująca choroba męża. Piękno świata La Belle Époque umierało na jej oczach zmiecione przez dwie wojny. 
Czy te wszystkie dramatyczne przeżycia nie wyczerpały jej sił? Czy kilka ostatnich lat „umierania po kawałku” nie przepełniły miary goryczy. Nie wiem - była tylko człowiekiem, dlatego też modlę się za duszę Maud, ufając Bożemu miłosierdziu.
Źródło ryciny - http://www.fanpop.com/spots/lm-montgomery/images/267832/title/lucy-maud-montgomery-photo

Brak komentarzy: