Strony

środa, 15 września 2021

Zamek w Hoszowie

Krzyż upamiętniający bitwę pod Hoszowem na Przełęczy nad Żłobkiem (635 m n.p.m.)

Bogdan Augustyn w dwudziestym drugim numerze "Bieszczada" przypomniał o "Pozostałościach dworskich założeń obronnych w Bieszczadach i na Pogórzu Bieszczadzkim". Jednym z opisywanych obiektów jest zamek w Hoszowie, gdzie opatrzono rany konfederata barskiego Franciszka Pułaskiego, ciężko rannego w bitwie pod Hoszowem 8 sierpnia 1769 roku. Bitwa była krwawa i chociaż jak wieść niesie, zwycięska dla Polaków, to okupiona dużymi stratami (poległo 37 powstańców i 31 Moskali). 
Widok "na zamek" od północy - zadrzewione wzgórze, na którym stał zamek w centrum kadru
Franciszek Pułaski herbu Ślepowron, rotmistrz przemyski konfederacji barskiej, przetransportowany na zamek w Lesku, zmarł z odniesionych ran dziesięć dni później. Zamek hoszowski miał być w odwecie spalony przez Rosjan i popaść w ruinę. Faktem jest, że na mapie topograficznej Galicji sporządzonej przez  Fryderyka von Miega dekadę później, na miejscu dawnego zamku widać zabudowania folwarczne. Te wydarzenia były długo pamiętane przez potomnych i wspominane w dziełach literackich Zygmunta Kaczkowskiego (Murdelio) i Wincentego Pola. Posłuchajmy opowieści tego ostatniego, który po siedemdziesięciu latach od bitwy, ślady pobojowiska przyjechał oglądać.

Tablica pamiątkowa poświęcona konfederatom na Przełęczy nad Żłobkiem

Nad miasteczkiem Liskiem, leżącem w cyrkule sanockim, wznosi się kamień ogromny dziwacznego kształtu, zwany Kustryniem. W tej okolicy, gdzie wszystkie góry lasem lub ornemi obszarami są pokryte, sprawia widok nagiego kamienia niespodziewane wrażenie, jakoż okazało się to i u ludu, bo podanie miejscowe połączyło z Kustryniem różne, dziwaczne powieści. Pod Kustryniem ciągnie się bity gościniec i odsłaniając w biegu swym po jednej i po drugiej stronie rozległe widoki, spuszcza się zwolna do Uherec, wioski, niegdyś, jak całe te dobra uhereckie, należącej do rodziny Mniszchów, a pamiętnej mieszkaniem Maryny Mniszchówny i Dymitra Samozwańca. Uherce leżą częścią w równinie stykającej się z równiną Sanową, częścią są oparte o pasmo gór, które ciągnąc się ku wschodowi, tutaj swój początek bierze, przestrzeń mil kilku zalega, a zwane jest Żukowem. Jałowy Żuków miał być przed laty cały lasem pokryty i wtenczas piękny musiał mieć pozór, dzisiaj wykarczowany prawie do szczętu, tu i ówdzie tylko jeszcze obrosły, świeci gliniastemi wyrwami i nagimi stoki, od południa i północy stromo w potoki spadającemi. 

Widok na znów zalesione niegdyś "jałowe" pasmo Żukowa z miejsca po zamku

Na grzbiet Żukowa przypada linia, która biorąc się na Leszczowate, poza Wisznię Sądową Lwów i Winnickie góry ku Wołyniowi, jest działem wód z jednej strony w Czarne, a z drugiej w Bałtyckie morze płynących. To pasmo gór ciągnie się od Uherce, ponad Olszanicą, Stefkową, Ustianową, Równią, Hoszów i Raby, a kończy się we wsi Źołobku, która z podobieństwa do żłobu tę nazwę nosi i z lasami łumiańskiemi granicząc, jest zarazem jedną z granicznych wiosek ziemi sanockiej. 

Widok "z zamku" w kierunku Zadwórza i miejsca bitwy konfederatów
W tamtej to stronie będąc dla zwiedzenia pobojowiska w Hoszowie, gdzie Franciszek Puławski był rannym, poznałem starego bardzo człowieka z Rab sąsiednich, który podług powszechnego zdania nie miał już sobie rówiennika w całem państwie hoszowskiem. Jak sam mówił, miał już przeszło 100 lat, przygłuchły trochę, lecz jeszcze bardzo przytomny, rzeźwy i pewnego spojrzenia. Opowiadał nam o różnych pamiętnych zdarzeniach, których naocznym był świadkiem, z wielką dokładnością, a rozochociwszy się, mówił o losach swojej, już dawno pomarłej rodziny i o nieszczęściach wioski. 

Widok "z zamku" w kierunku cerkwi w Hoszowie
(nieco po lewej od hoszowskiej, widać też punkcik cerkwi w Jałowem)

Kiedyśmy cerkiew mijali, wskazał na jesion obok niej stojący, który niegdyś ogromnym drzewem być musiał, jak po grubości jego sądzić można było, dziś pozostała z pnia samego tylko jedna połowa kory, która na parę sążni wysokości się wznosząc, kilka u góry  u góry ma gałązek zielonych. Wskazał na drzewo i rzekł: — „Widzicie to drzewo? Oj nie darmo ono tak zmarniało, bo kiedy Tatary sioła palili, podciął je był Tatar, otóż i wybolało z tej strony. Bo już taka twarda zatruta wiara w tych Tatarach, że się nie tylko człowiek nie obaczy, gdy go skaleczą, ale nawet i drzewinie szkodzi. Miałem ja babę co w mojej chyży (chacie) umarła, ona to wiele bywało, gadała mi o tych Tatarach, bo była u nich w niewoli; dawno jej to się już zmarło, będzie może lat 50 temu albo i więcej, a ja to już takiego rodu, co długo żyją. Otóż ona powiadała, że tutaj na górze stał zamek w Hoszowie, a i ja go jeszcze zapamiętam. Tamto bywało, chowali się ludzie za wojen, albo też po lesie. 

Ślad po obwałowaniach zamku na lidarowym NMT z Geoportalu

Zamek był setny, a przed górką i był most na łańcuchu i po dziś dzień są tam jeszcze piwnice. Było to jakoś z południa i bydło pędzono w pole, aż tu od Ustrzyk wpadli Tatary! Strach Boży! Strach Boży! Pan zamknął się w zamku i bił na nich, ale ludzie byli w polu przy robocie; otóż nie zdołali uciec, ani bydła w lasy pozaganiać. Zamku nie dobyli Tatary i dopiero za konfederacyi zgorzał; ale z Hoszowa i Rabego tylko trzy chyże zostały. Na popiół wszystko spalili i zjedli, cerkiew zrabowali, dobytek i ludzi, a już najbardziej białą czeladź garnęli łakomo i gnali w Tatarszczyznę.

Wincenty Pol: Obrazy z przeszłości. Tońka (Powieść góralska). "Przyjaciel Ludu" R. 5 1838 nr 22.

Widok na miejsce po hoszowskim zamku od strony południowo-zachodniej

7 komentarzy:

Maciej Majewski pisze...

Ciekawa sprawa z tymi Tatarami. Historia opisana przez Wincentego Pola, musiała mieć miejsce w drugiej połowie XVIII wieku. Tymczasem ostatnia wyprawa Tatarów w tej części Europy (w dużym uogólnieniu) miała miejsce w 1717 roku. Kiedy to hospodar mołdawski - Michał Racoviță, został wsparty przez Tatarów z Jedysanu w ofensywie przeciwko Austro-Węgrom. Oczywiście chodziło tylko o Siedmiogród. Jednak dla Tatarów, którzy wkroczyli na drugą stronę Karpat w Maramureszu, ta kampania zakończyła się bardzo, bardzo źle.

Być może w relacji chodziło o jazdę tatarską - złożoną nie z Tatarów, ale zorganizowaną jak kawaleria Tatarów. Być może byli to jednak Tatarzy, ale służący jako najemnicy? Gdzieś tam w myślach pojawiąją się jeszcze tołhaje...

Stanisław Kucharzyk pisze...

Z datowaniem opowieści ludowych różnie bywa. Czas inaczej płynie - być może była to opowieść przekazywany z pokolenia na pokolenie? W opowieści spisanej przez Pola porwana w jasyr Tańka miała być rodzoną babką opowiadającego. Miała być porwana wkrótce po urodzeniu ojca opowiadającego i przebywać w niewoli trzy lata. Wedle opowieści była na "Tatarszyźnie" leżącej gdzieś za "krajem kozackim" i "krajem Wołoskim" czyli pewnie w Chanacie Krymskim. Całość opowieści jest dostępna tutaj klik> . Przy maksymalnych "założeniach" jakieś prawdopodobieństwo tej opowieści jest. Licząc tak: gawędziarz jest wyjątkowo wiekowy i w 1838 roku ma powiedzmy 110 lat, czyli urodził się w 1728 roku. Powiedzmy, że jego ojciec ("tatarska sierotka") miał w chwili jego narodzin 30 lat, czyli urodził się około 1698 roku (czyli mniej więcej w okolicach ostatniego wielkiego najazdu tatarskiego na ziemie ruskie). Babka opowiadającego była wówczas "po pierwszym dziecięciu" czyli powiedzmy w wieku 20 lat (urodzona około 1678). Jeśli żyła 100 lat to umarła w 1778 roku + 50 lat (od chwili jej śmierci do momentu opowiadania) = 1828 - mniej więcej się to trzyma kupy.

Stanisław Kucharzyk pisze...

Faktem jest, że ostatni zajazd tatarski, który spustoszył ziemię sanocką miał miejsce w 1672 r. czyli trzeba by jeszcze "naciągnąć daty".

Maciej Majewski pisze...

No proszę! Poszedłem za tropem prostego języka na prowincji i "babę" wziąłem tak jak to w języku na wsi się gada - po prostu za kobietę. Błędnie wywnioskowałem, że umarła jeszcze w wieku "przedpoborowym". Być może w związku z chorobą, a staruszek-gawędziarz przybył do miejscowości swej ukochanej i tam dowiedział się o historii z Tatarami. Dlatego moje myśli krążyły wokół II poł. XVIII wieku. Ot manowce domysłów ;).

Swoją drogą, to kiedyś czytałem opracowanie porównujące Potop Szwedzki z najazdem tatarskim z roku 1672 r. W opracowaniu nie było miejsca na wątpliwości - najazd tatarski był bardziej dotkliwy niż wojenna zawierucha związana z żołdakami z północy.

Anonimowy pisze...

Może lokalnie najazd tatarski był gorszy ale to powstanie Chmielnickiego i potop szwedzki zrujnowały Rzeczpospolitą.
gw

Maciej Majewski pisze...

Potop, Chmielnicki... Dorzucił bym jeszcze Tararuja. Oczywiście, wspomniane porównanie tyczy się rejonu obecnej południowo-wschodniej Polski (nie wspomniałem o tym ani słowem, choć to pośrednio wynika z kontekstu).

Tatarzy też nie mieli łatwo i przekonali się o tym np. w Nowosielcach (podczas wcześniejszego najazdu z 1624 r.). Gdzie pod dowództwem Michała Pyrza, mieszkańcy wioski skutecznie stawili im opór. Wiele nawet niewielkich dzieł obronnych, Tatarzy najprawdopodoniej omineli. O wiele bardziej opłacalne było w końcu przemieszczenie się i łupienie ciut dalej, gdzie obrony nie było w ogóle.

Swego czasu, zrobiłem sobie nawet mapkę fortyfikacji ziemnych na terenie polskich Karpat i wzdłuż ich skraju. Trochę tego wyszło, bo na mapce jest 30 pozycji, a i tak to nie wszystko co powinno się tam znaleźć

milopm pisze...

i wszystko to w imię czego ? chwały Watykanu ?? Tyle nieszczęść , krwi , śmierci - bo jeden wierzy w krzyż inny w półksiężyc, a jeszcze inny w ich odmiany różnokolorowe i różnokształtne. Chory świat