![]() |
| Wizyta cesarza w Gmachu Sejmu Krajowego we Lwowie z cyklu "Podróż inspekcyjna cesarza Franciszka Józefa I po Galicji we wrześniu 1880 r." autor Henryk Rodakowski (1823-1894) |
Asawuła więc jest posłem, a nazywa się Asawułą, gdyż ród
swój z kozaczych wywodzi tradycji, a nadto niejeden rys w nim przypomina twarde
progi Dniepru. Ojcowie Asawuły w sanockich osiedli górach, tutaj się rozgościli
i już od dawna sanocką stworzyli rodzinę. Asawuła też kocha swoje sanockie
góry, swoje knieje, w których myśliwską trąbką zwołuje dwunastu zbrojnych
strzelców i kilkadziesiąt smyczy dobrze tresowanych psów gończych. Często bywa,
że Asawuła na kilka tygodni w ukochane wybiera się lasy, na koniu, ze zgrają
strzelców za sobą, wyjeżdża on z domu, barania czapka w tył zasadzona wyłysiałe
u góry odkrywa czoło, wzrok jeszcze na podwórzu, a już zdaje się ścigać
przynajmniéj lisa.
Asawuła chodził do jakichś tam szkół i uczył się różnych
rzeczy, ale w miejskiém życiu się nie rozmiłował, nie smakuje mu miejska
niewola; ma on swoje przywiązane, co mu daje zdrowie i siły.. wiatr jednak
niecnota zrzucił dach z lichego dworku, ścian także już nie można było naprawiać,
Asawuła więc przeniósł się do porządnego piętrowego dworu.
Myślicie jednak, że się tam rozgospodarował z komfortem? gdzież tam, urządził sobie dwa pokoje na dole,
które mu służyły za sypialnię, jadalnię, kancelarję, pokój recepcyjny itd.
Łóżka naturalnie nie było, bo myśliwi na łóżkach nie sypiają, sofa je
zastępuje; na środku wielki stół, w kątach strzelby, fajki, żelaziwa, chomonta,
kawałki skór i łańcuszków; na ścianie wszystkie znakomitości, co gdziekolwiek
za wolność walczyły, począwszy od Washingtona i Kościuszki, a skończywszy na
Garibaldim i Abdelkaderze.
Zimową porą Asawuła siedzi sobie w kożuszku, pali wyborne
cygara, bo ma ich zapas nie mały; a jeśli ma gościa, to piwnica nie powstydzi
się doskonałém winem, które ma bukiet i kolor jakich mało.
Asawuła ma doskonałego kucharzą nic to jednak nie
przeszkadza, że wyborne obiady prezentują się na wielkim stole w pokoju, w
którym w kącie skóry i powrozy.
Razu pewnego jeden Niemiec starosta posłyszał o dobrym
kucharzu, o starém winie i wyszukanych cygarach Asawuły, i jakimś sposobem
wprosił się na objadek... Asawuła zmiarkował, o co Niemcowi chodziło; kazał
więc dać cienki rosołek z kartoflami, chudą sztukę mięsa i poczęstował Niemca
piwem od arendarza. Gdy zaś po czarnéj kawie pan starosta dotknął się ustami
kieliszka, w którym oczywiście figurowała chasse-cafée,
spotkał się z prostą kartoflanką z gorzelni, z prawdziwym liquer aux ziemniaque i skrzywił niemiłosiernie ustami, przez pół
godziny mówiąc: brr...
Jest tam w okolicy miasteczko małe, sławne z szewców, którzy
na wszystkie jarmarki chłopskich dostarczają butów; otóż szewcy jak zwykle
odważni zajechali sobie do dworskiego lasu, nabrali drzewa i daléj do domu.
Asawuła się na czas dowiedział i w pogoń ze swymi strzelcami; szewcy chcieli
opór stawiać, Asawuła jednak z pałaszem na koniu pokiereszował kilku szewców,
kilku pobił na kwaśne jabłko i przywrócił wkrótce poszanowanie własności.
Chłopów traktuje Asawuła z góry, z nahajką po kozacku; ale
chłopi go lubią, bo na przednowku znajdują w nim prawdziwego dobrodzieja;
wybrali go też posłem. Zapłata za zasługi także u Asawuły jeszcze inna, aniżeli
w reszcie ucywilizowanego świata.
Asawuła ma dobre serce. Będąc raz w jakimś urzędzie i widząc
wychudłych piszczyków, jak ręce zacierali, kazał im zaraz posłać furę drzewa i
kaszy hreczanéj, a przez kilka dni chodził w złym humorze, pomrukując sobie:
„Te Niemcy.. każą robić a jeść nie dają...!"
Asawuła dosiadając zawsze tylko konia, nie bardzo był rad
projektowanéj przez jego góry kolei, to też z razu się krzywił na pp.
przedsiębiorców; widząc jednak, że nie poradzi, przystąpił sam do spółki, ruszył
małą część swych obligacji i pojechał do Wiednia...
Wracającego do domu Asawułę witała nadworna jego muzyka,
którą sobie zrekrutował z szewców z powyższego miasteczka. Muzyka wpadła
wszakże na zły koncept i na powitanie zagrała mu hymn państwowy austrjacki (tak
przynajmniej złe opowiadają języki). Asawuła od tego czasu stracił serce do
swojéj naiwnéj muzyki - muzyka popadła w niełaskę.
Podobnie jak z koleją, Asawuła rad nie rad musi się oswajać
z innemi nowacjami na tym teraźniejszym przewrotnym świecie. Asawuła nawet
toleruje dziennikarzy, a że w swoim rodzaju jest demokrata, chce nieposyłania
do rady państwa i jest posłem włościańskim a więc ludowym, zostaje przeto w
stosunkach z „organkiem lwowskim." Powiadają nawet o jakiejś subwencyjce
ale to tylko ludzkie gadania.
W stolicy można często widywać, jak satellici z małego
dzienniczka krążą około téj gwiazdy, która swoją łysiną rzuca blask na porosłe
czupryny i brody głów, które nie łysieją. Wszakże i Horacy śnił o swoim
mecenasie, dlaczegóżby poczciwy dzienniczek nie wzdychał do jakiego takiego
Tusculum! Tém bardziej, że zasady w polityce z radą państwa na wielu punktach
się spotykają.
Asawuła wiernym jest w sejmie swemu charakterowi
włościańskiego posła, głosuje zwykle z chłopami, w sprawie ruskiéj posuwa się
dosyć daleko, a często nawet bryluje nowemi projektami ustawodawczemi, np.
projektem do zniesienia propinacji. O ile w borach swoich i kniejach Asawuła
głośnym, o tyle spokojnym jest wśród sejmu, wśród miasta, wśród ludzi. Nie
odzywa się niepotrzebnie, a jeśli mówi, to krótko i węzłowato byle swoją myśl
wypowiedzieć. Czém Asawuła góruje nad wymokłymi śmiertelnikami teraźniejszych
czasów, to tym zdrowym rozsądkiem i trzeźwą myślą, któréj nie dają książki, ale
którą znaleźć można tylko w swobodném życiu dalekiém od wszelkich systemów i
teorji.
W duszy i w sercu Asawuła jest despotą, ponieważ jednak
uczucia tego do teraźniejszéj polityki zastósować nie można, więc rad nie rad
jest radykałem. Dusza bowiem mająca w sobie cokolwiek despotycznych skłonności,
nigdy nie zdoła się zgodzić z rozlazłém autonomiczno-liberalném życiem, ona
musi koniecznie kogoś za łeb trzymać... w takiéj lub owakiéj formie.
Gdyby Asawuła żył przed stu laty, byłby podobnym do p. Kaniowskiego, dzisiaj nie ma dla takich ludzi powietrza. Asawuła za późno się urodził, a że jeszcze młody, będzie się biedak musiał trapić kolejami, telegrafami, dziennikarzami i t. d.it. d. a kto wie czy mu kiedy jaka ekspropriacja według §. 365 kodeksu cywilnego nie zabierze ulubionych kniei. Hej! hej! mocny Boże! świat się do góry nogami przewraca!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz